Выбрать главу

– Do cholery, czy was nikt nie szkolił? Stesha zatrudnia was w ciemno?

Łysol poczerwieniał, policzki nabiegły mu krwią. Ivan pociągnął nosem. AB Rh ujemne. Rany, ależ jest głodny. Chciał się posilić tą Whelan, ale teraz musi poszukać kogoś innego.

– Zapisaliśmy numery rejestracyjne – pochwalił się Pavel. – Dowiemy się, czyj to samochód.

– Dobrze. Za dwie godziny chcę to wiedzieć. Będę u siebie, na Brooklynie.

Pavel pobladł.

– Tak jest, sir.

Na pewno dotarły do niego plotki. Nie wszyscy, którzy nocą wchodzili do siedziby klanu, wychodzili z powrotem. Ivan podszedł bliżej i po kolei zajrzał sześciu mężczyznom w oczy.

– Jeśli ją znajdziecie, nie zabijecie jej. To moje zadanie. Nawet nie ważcie się myśleć o zgarnięciu mojej kasy. Nie zdążycie się nią nacieszyć. Jasne?

Seria stęknięć i skinięć.

– A teraz idźcie. Stesha czeka na wieści.

Sześciu drabów wsiadło do czarnych sedanów i odjechali.

Ivan zbliżył się do miejsca przestępstwa. Sąsiedzi zbici w gromadki, obserwowali policjantów. Jego uwagę przykuła ładna blondynka w różowym szlafroku. Spojrzał na nią. Chodź do mnie.

Odwróciła się, obrzuciła go wzrokiem, uśmiechnęła się powoli. Idiotka, wydaje się jej, że go uwodzi. Gestem wskazał ciemny zaułek. Szła w jego stronę rozkołysanym krokiem, gładząc puszysty szlafrok długimi różowymi paznokciami.

Wszedł w mrok i czekał.

Szła na śmierć, głupia, jak różowy pudel, który radośnie wpada do salonu piękności, przekonany, że będą go głaskać i chwalić.

– Jesteś tu nowy? Nie przypominam sobie, żebym cię już widziała.

Chodź bliżej.

– Masz coś pod tym szlafrokiem? Zachichotała.

– Wstydź się! Nie wiesz, że policja jest tuż-tuż?

– Tym lepiej, może nie?

Roześmiała się, tym razem bardziej gardłowo, ochryple.

– Niegrzeczny z ciebie chłopiec, co? Złapał ją za ramiona.

– Nawet nie masz pojęcia. – Błyskawicznie wysunął kły. Jęknęła, ale na tym się skończyło, już po chwili wbił kły w jej szyję. Popłynęła krew – gęsta, gorąca, doprawiona ryzykiem – przecież tuż za rogiem stali policjanci.

Przynajmniej wieczór nie był całkowicie stracony… Nie dość, że zaliczył pyszny posiłek, to martwe ciało dziewczyny zmyli policję, odwróci ich uwagę od zaginionej dentystki.

Ivan uwielbiał łączyć pracę i życie prywatne.

Shanna nerwowo przechadzała się po kuchni. Nie zrobi tego. Nie wstawi człowiekowi wilczego kła, co to, to nie. Laszlo wyszedł z informacjami, których niechętnie mu udzieliła, i teraz była sama w kuchni w domu Romana Draganestiego. Owszem, uratował jej życie, zaoferował wielkodusznie schronienie. Nie mogła jednak zrozumieć motywów jego postępowania. Czy tak bardzo zależało mu na wstawieniu zwierzęcego kła, że chciał, by ona poczuła się dłużniczką?

Zatrzymała się przy stole, napiła dietetycznej coli. Nie tknęła kanapki z indykiem, którą zaproponował jej Connor, zbyt zdenerwowana, żeby jeść. Otarła się o śmierć. Dopiero teraz to sobie uświadomiła. Jest dłużniczką Romana. Ale mimo wszystko nie wstawi mu wilczego kła.

Zagadkowa postać ten cały Roman Draganesti. Najprzystojniejszy facet, jakiego kiedykolwiek spotkała, co jednak wcale nie znaczy, że jest zdrowy na umyśle. Wydawało się, że naprawdę mu zależy na jej bezpieczeństwie. Dlaczego? I po co mu górale w kiltach? Skąd zwykły człowiek bierze taką armię? Dał ogłoszenie do gazety: Szkotów w kiltach zatrudnię?

Jeśli konieczne są aż takie środki ostrożności, musi mieć potężnych wrogów. Czy może komuś takiemu zaufać? Trudno wyczuć. Ale ona przecież też ma wrogów, i to nie ze swojej winy.

Wstała z westchnieniem i sięgnęła po colę. Im bardziej starała się zrozumieć Romana, tym bardziej się gubiła. Sytuację pogarszało jeszcze to, że niewiele brakowało, a pocałowałaby go. Co ona sobie myślała?

Prawdę mówiąc, wcale nie myślała. Przejażdżka samochodem ją rozpaliła. Ucieczka przed Rosjanami i bliskość Romana przyprawiły ją o ogromną dawkę adrenaliny. Niepokój mieszał się z pożądaniem. I tyle.

Drzwi się tworzyły, do kuchni wszedł Connor. Rozejrzał się dokoła.

– Wszystko w porządku, dziewczyno?

– Tak. Powiedziałeś Romanowi, że odmawiam wstawienia mu zwierzęcego kła?

Connor się uśmiechnął.

– Nie martw się tym. Laszlo na pewno powie panu Draganestiemu, co cię gryzie.

– Nie wiadomo, co z tego wyniknie. – Usiadła przy stole i przysunęła do siebie talerz z kanapką. Jeśli wierzyć chemikowi, pan Draganesti nalegał, żeby to właśnie ona wstawiła mu ząb, a pan Draganesti zawsze dopnie celu. Co za arogancja! Facet przywykł, że wszyscy go słuchają.

Romatech. Mówił, że tam pracuje. Romatech. Roman.

– O Boże. – Opadła na krzesło. Connor uniósł brwi.

– Roman jest właścicielem Romatechu, tak?

Connor przestępował z nogi na nogę. Obserwował ją czujnie.

– Aye, panienko. Tak, jest właścicielem.

– A więc to on wynalazł sztuczną krew.

– Aye.

– Niewiarygodne! – Wstała. – To chyba najzdolniejszy żyjący naukowiec!

Connor się skrzywił.

– No, niedokładnie tak bym to ujął, ale rzeczywiście, jest bardzo mądry.

– To geniusz! – Podniosła ręce. Boże drogi, uratował ją geniusz. Człowiek, który ocalił miliony ludzi na całym świecie. I ona też znalazła się wśród nich. Usiadła oszołomiona.

Roman Draganesti. Przystojny, silny, seksowny, tajemniczy, jeden z najbardziej błyskotliwych umysłów tych czasów. Rany. To facet idealny.

Aż za idealny.

– Pewnie ma żonę.

– Ee, nie. – W niebieskich oczach Connora pojawił się błysk. – A co, podoba się panience?

Wzruszyła ramionami.

– Może. – Nagle kanapka z indykiem wydała się szczególnie apetyczna. Podniosła ją do ust. W jej życiu dziś pojawił się fantastyczny, niesamowity kawaler. Choć to ekscytujące, musi pamiętać, co go sprowadziło do jej gabinetu. Przełknęła ślinę.

– I tak nie wstawię mu kła. Connor się uśmiechnął.

– Roman zazwyczaj potrafi dopiąć swego.

– Coś o tym wiem. Mój ojciec jest taki sam. – Kolejny punkt przeciwko Romanowi. Dopiła resztkę coli. – Mogę jeszcze? Sama sobie wezmę. – Wstała.

– Nie, nie, już podaję. – Connor podszedł do lodówki i zdjął z dolnej półki dwulitrową butelkę. Postawił ją na stole.

– Pyszna kanapka. A ty? Nic nie jesz? Nalał jej coli.

– Już jadłem, ale dziękuję za troskę.

– Właściwie dlaczego Roman zatrudnił Szkotów jako ochroniarzy? Nie pogniewasz się chyba, jeśli powiem, że to dość nietypowe?

– No, fakt. – Zakręcił butelkę coli. – Wszyscy robimy to, co nam najlepiej wychodzi. A ze mnie stary wojownik, można rzec. I dlatego praca w MacKay bardzo mi odpowiada.

– MacKay? – Shanna wbiła zęby w kanapkę. Miała nadzieję, że ochroniarz powie coś więcej.

– MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne. – Usiadł naprzeciwko niej za stołem. – To duża firma z Edynburga. Prowadzi ją Angus MacKay we własnej osobie. Nie słyszała pani o nim?

Zaprzeczyła ruchem głowy, bo w ustach miała kanapkę.

– Najlepsza firma tego rodzaju na świecie – mówił z dumą.

– No, a Angus i Roman to starzy przyjaciele. Angus dba o bezpieczeństwo domu i firmy.

Przy tylnych drzwiach rozległ się brzęczyk. Connor zerwał się na równe nogi. Shanna dostrzegła nieduży panel przy drzwiach, a w nim dwie diody, czerwoną i zieloną. Zapaliła się czerwona. Ochroniarz wyjął sztylet z pochwy u pasa i bezgłośnie podszedł do drzwi.

Przeszedł ją dreszcz.

– Co jest?