Выбрать главу

– Ojej. Mamy problem?

– Odłóż lusterko, Shanno – polecił Roman spokojnie.

– Dlaczego nie widzę twoich ust? – Spojrzała na niego zaniepokojona. – W lusterku w ogóle cię nie widzę.

Laszlo się skrzywił.

– Ojejku – szepnął do telefonu. – Gregori, mamy problem. Delikatnie mówiąc. Roman wiedział, że jeśli straci kontrolę nad Shanną, nie odzyska kła. Zobaczy, że to naprawdę kieł i nie będzie chciała go wstawić.

A jeśli domyśli się, dlaczego nie ma odbicia w lustrze?

Skoncentrował się na niej.

– Spójrz na mnie. Odwróciła się do niego.

Przechwycił jej wzrok, wzmógł nacisk na umysł.

– Masz mi wstawić ząb, pamiętasz? Chciałaś to zrobić. Chciałaś pokonać strach przed krwią.

– Strach – mówiła cicho. – Tak, nie chcę się już dłużej bać. Chcę pracować. Chcę normalnie żyć. – Odłożyła lusterko, sięgnęła po ząb. – Wstawię ci go.

Roman odetchnął z ulgą.

– Dobrze.

– Boże, ależ było blisko – szeptał Laszlo do telefonu. – Aż za blisko.

Roman otworzył usta i Shanna zabrała się do pracy. Laszlo zasłaniał słuchawkę dłonią, ale i tak było go słychać:

– Później ci wyjaśnię, ale wygląda na to, że nasza dentystka była o krok od transformacji w Doktora No. – Podszedł bliżej, żeby lepiej widzieć. – Już wszystko jest w porządku. Aż za bardzo.

Ciągle niewystarczająco, pomyślał Roman.

– Odwrócić głowę. – Shanna dotknęła jego podbródka.

– Pociąg wjechał na właściwy tor – wysapał Laszlo. – Nabiera tempa.

Roman poczuł, że kieł jest na miejscu.

– Lekarka ma obiekt w dłoni. – Laszlo relacjonował tonem sprawozdawcy sportowego. – Ptaszek wraca do gniazda. Powtarzam, ptaszek wraca do gniazda. – Chwila ciszy. – Tak, Gregori, muszę tak mówić. Musimy trzymać… Kota w worku i zgasić światło. Przed kilkoma minutami mało brakowało, a zapaliłaby je.

– Arrgh. – Roman gotował się ze złości.

– Pan Draganesti chwilowo nie może mówić, i to chyba dobrze – ciągnął Laszlo. – Był niebezpiecznie blisko zmiany zdania, gdy dentystka złożyła mu szokującą propozycję.

– Ahrrrr! – Roman piorunował go wzrokiem.

– Och. – Laszlo się skrzywił. – Chyba nie powinienem o tym informować. – Umilkł. Słuchał.

Przez głowę Romana przebiegła litania przekleństw. Gregori na pewno domaga się szczegółów.

– Później ci wytłumaczę – mruknął Laszlo, i już głośniej dodał: – Przekażę tę informację panu Draganestiemu. Bardzo dziękuję. – Wsunął aparat do kieszeni. – Gregori mówi, że słońce wstaje dokładnie o szóstej sześć. Zadzwoni o szóstej, chyba że skończymy wcześniej, wtedy my się z nim skontaktujemy. – Zerknął na zegarek. – Za dwadzieścia szósta.

– Aargh. – Roman dał znać, że zrozumiał. Dobrze chociaż, że Laszlo skończył rozmowę.

Shanna uniosła mu górną wargę, obejrzała wstawiony kieł.

– Ząb jest na miejscu, ale musimy założyć opatrunek, który go podtrzyma przez jakieś dwa tygodnie. – Cały czas pracowała. Zobaczyła krew. Jęknęła. Pobladła.

Boże, nie, nie mdlej teraz. Wpatrywał się w nią, przekazywał jej swoją siłę. Me krzyw się. Nie wahaj. Przysunęła się do niego.

– Proszę otworzyć. – Wzięła wąską rurkę, psikała mu w usta wodą, wsunęła kolejny instrument. – I zamknąć.

Woda i krew zniknęły z jego ust.

Powtarzała ten zabieg i za każdym razem, gdy pojawiała się krew, reagowała mniej nerwowo.

Laszlo przechadzał się niespokojnie i co chwila spoglądał na zegarek.

– Za dziesięć szósta, sir.

– No i proszę – mruknęła Shanna. – Ząb jest na swoim miejscu. Za dwa tygodnie zdejmiemy opatrunek i otworzymy kanał.

Drut przytrzymujący kieł bardzo mu przeszkadzał, ale Roman wiedział, że już jutro wieczorem będzie mógł go usunąć. Rany zagoją się podczas snu.

– Więc skończone?

– Tak. – Wstała powoli.

– Jessss! – Laszlo triumfalnie uniósł pięść. – A do końca zostało nam jeszcze dziewięć minut!

Roman się wyprostował.

– Shanno, dałaś radę. I wcale się nie bałaś. Zdjęła rękawiczki.

– Proszę unikać twardych rzeczy do jedzenia.

– Jasne. – Wpatrywał się w jej twarz bez wyrazu. Jaka szkoda, iż nie ma pojęcia, że to powód do radości i świętowania. Wieczorem pokaże jej swój ząb, opowie, jaka była dzielna, jak pokonała strach przed krwią. Wtedy na pewno zechce to uczcić. Z nim, taką przynajmniej miał nadzieję. Chociaż jest dziwny.

Cisnęła rękawiczki na tacę, zamknęła oczy, zachwiała się.

– Shanna? – Roman zdążył podtrzymać ją, zanim upadła.

– Co jest? – Laszlo szukał guzika, ale nie został mu ani jeden. – Wszystko szło tak dobrze…

– Nic się nie stało. Zasnęła. – Roman ułożył ją w fotelu. Czuł się winny, powiedział przecież, że po wykonaniu zadania będzie spała przez dziesięć godzin, jak dziecko.

– Zadzwońmy do Gregoria. – Laszlo wyjął telefon z kieszeni i przeszedł do poczekalni.

Roman pochylił się nad Shanną.

– Skarbie, jestem z ciebie bardzo dumny. – Odgarnął jej włosy z czoła. – Niepotrzebnie kazałem ci zasnąć, kiedy będzie po wszystkim. Żałuję, że nie zasugerowałem, żebyś mnie objęła i mocno pocałowała. To byłoby o wiele lepsze.

Przesuwał palcem po jej podbródku. Będzie spać przez dziesięć godzin. Obudzi się koło czwartej po południu. Nie ma szans obudzić jej pocałunkiem, słońce będzie jeszcze na niebie.

Przeciągnął się z westchnieniem. Miał za sobą długą noc, wydawało mu się, że to wszystko ciągnie się od tygodnia. Spojrzał na małe lusterko, które przyprawiło Shannę o taki niepokój. Cholerne lustra. Nawet po pięciuset czternastu latach wkurzało go, gdy stawał przed zwierciadłem i widział w nim całe pomieszczenie, tylko nie siebie. Kazał usunąć wszystkie lustra z domu. Nie potrzebuje przypomnień, że od dawna nie żyje.

Obserwował ją, gdy spała. Piękna, dzielna Shanna. Gdyby w swojej przeklętej duszy miał jeszcze odrobinę honoru, zostawiłby biedaczkę samą. Umieścił w bezpiecznym miejscu i trzymał się od niej z daleka. Nadchodzi świt. Najlepsze, co może zrobić, zanim sam zaśnie jak kłoda wraz z pierwszymi promieniami słońca, to ulokować ją w zaciszu pokoju gościnnego.

Laszlo wszedł do gabinetu z komórką przy uchu.

– Tak, jesteśmy gotowi. – Spojrzał na Romana. – Pan pierwszy, sir?

– Nie, idź. – Roman wyciągnął rękę po telefon. – Ale to będzie mi potrzebne.

– Ach, tak, oczywiście. – Laszlo przechylił głowę w stronę aparatu w dłoni Romana. Zamknął oczy, skoncentrował się na głosie Gregoria, powoli rozpłynął się w powietrzu.

– Chwileczkę, Gregori. – Roman odłożył telefon i wziął Shannę na ręce. Poprawił ją sobie w objęciach, sięgnął po aparat, uniósł do ucha. Była to niewygodna pozycja, osunął się, oparł twarzą o jej głowę.

Z telefonu dobiegał śmiech. Co do licha?

– Gregori, to ty?

– Seks? – Gregori zanosił się śmiechem.

Roman zazgrzytał dopiero co leczonymi zębami. Pieprzony Laszlo. Wystarczyła chwila, żeby wszystko wypaplał.

– Ja nie mogę! Co za laska! No, niech tylko chłopaki się dowiedzą! A jeszcze lepiej, twój harem! – Zasyczał jak rozzłoszczona kotka.

– Zamknij się. Muszę wrócić przed wschodem słońca.

– Co ci się nie uda, jeśli się zamknę. Potrzebny ci mój głos. – Znowu się roześmiał.

– Który stracisz, kiedy skręcę ci kark.

– Och, daj spokój. Wyluzuj, człowieku. Więc to prawda? Nie mogłeś się zdecydować, którą kurację wybrać? – Gregori się żachnął. – Podobno byłeś gotowy na obie.