Odrzuciła kołdrę, usiadła. Opuściła nogi, dotknęła stopami grubego dywanu. Miała na sobie rajstopy. Gdzie buty? Zegar przy łóżku świecił czerwonymi cyframi. Sześć po czwartej. Rano czy po południu? Nie wiadomo, w pokoju było ciemno. Weszła do gabinetu Romana koło czwartej nad ranem, więc teraz musi być dzień.
Po omacku znalazła podstawę nocnej lampki. Zapaliła światło i wstrzymała oddech.
Przepiękny witrażowy abażur. Stłumione światło rozjaśniało niebiesko-lawendowy wzór. Rozejrzała się po pokoju. Był większy niż całe jej mieszkanie w SoHo. Szary dywan, jasnoniebieskie, pastelowe ściany. W oknie zasłony w niebiesko-lawendowe pasy. Szyby były niewidoczne, zasłaniały je żaluzje z lśniącego metalu. Nic dziwnego, że tak tu ciemno.
Siedziała na dębowym łożu z baldachimem, oczywiście niebiesko-lawendowym. Piękne łóżko. Spojrzała za siebie. Stłumiła krzyk i zerwała się na równe nogi. Boże drogi. Roman Draganesti w jej łóżku! Co za śmiałość! A jeśli, nie daj Boże, to ona spała w jego łóżku? Może to jego sypialnia. Jak to możliwe, że nic nie pamięta?
Spojrzała na siebie. Bez butów i bez kitla, ale poza tym ma wszystko na sobie. Wydaje się nietknięta. Roman leżał na wznak na kołdrze, w dżinsach i czarnym swetrze. Nawet butów nie zdjął.
Dlaczego z nią spał? Aż tak bardzo mu zależało na jej bezpieczeństwie? A może miał inne plany? Spojrzała na jego spodnie. Wcześniej nie ukrywał, jak na niego działa. Kurczę, to oczywiście jej pech, fantastyczny facet usiłuje ją uwieść, a ona nawet tego nie pamięta.
Obeszła łóżko, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Wydawał się bardzo spokojny, niewinny, choć oczywiście wiedziała, jaki jest naprawdę. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, iż tylko udaje, że śpi.
Znalazła na podłodze kitel i buty. Nie przypominała sobie, żeby je ściągała, więc pewnie zrobił to Roman. Ale dlaczego on został w butach?
Podeszła bliżej.
– Halo? Dzień dobry… Zero reakcji.
Zagryzła usta. Co robić? Kiedy śpi jak kamień, kiepski z niego obrońca. Pochyliła się nad nim.
– Rosjanie nadchodzą!
Nawet nie drgnął. Cholera. Nie na wiele jej się zda taki pomocnik. Rozejrzała się po pokoju. Dwoje drzwi. Kiedy uchyliła pierwsze, zobaczyła długi korytarz i dużo drzwi po obu jego stronach. A zatem są na czwartym piętrze w pokoju gościnnym. Piąte to królestwo Romana, tam nie było korytarza. Zauważyła mężczyznę przy schodach. Stał do niej tyłem. Bez kiltu, z kaburą u pasa. Strażnik, choć nie Szkot. Miał na sobie zwyczajną koszulkę polo i spodnie khaki.
Zamknęła pierwsze drzwi i podeszła do drugich. Świetnie, łazienka. Wspaniale wyposażona – wanna, umywalka, toaleta, ręczniki, pasta i szczotka do zębów… Za to bez lustra. Dziwne. Skorzystała z łazienki i ponownie zajrzała do sypialni. Roman ciągle spał. Bawiła się włącznikiem światła, zalewała jego twarz promieniami. Nic. Ależ ma sen.
Umyła twarz, wyszorowała zęby. Teraz poczuła się lepiej, bardziej przygotowana na rozprawę z obcym w jej łóżku.
Podeszła do posłania i zaczęła głośno, z uśmiechem na ustach:
– Dzień dobry, panie Draganesti. Chyba nie wymagam zbyt wiele, prosząc, żeby od tej pory nocował pan jednak we własnym łóżku?
Żadnej odpowiedzi. Nawet nie zachrapał. Podobno wszyscy faceci chrapią. Hm. Może tylko udaje.
– To nie tak, że nie odpowiada mi pańskie towarzystwo. Wręcz przeciwnie. – Podeszła bliżej, szturchnęła go w ramię.
– Przestań, wiem, że udajesz.
Nic.
Pochyliła się nad nim, szepnęła mu do ucha:
– Zdajesz sobie sprawę, że to prowadzi do wojny, prawda?
– Zero reakcji. Omiotła go wzrokiem. Długie nogi, wąskie biodra, szerokie ramiona, silny podbródek, prosty nos, odrobinę za długi, jeśli ma być szczera, ale pasował do niego, do jego arogancji. Ciemne włosy opadające na twarz. Odgarnęła je. Miękkie i delikatne.
Żadnej reakcji. Dobrze udaje trupa.
Przysiadła na posłaniu i położyła mu ręce na barkach.
– Przyszłam, żeby cię uwieść. Opór nie zda się na nic. Nic. Cholera! Tak łatwo można jej się oprzeć? No dobrze, w takim razie ucieknie się do tortur. Zdjęła mu buty. Wylądowały na podłodze z głuchym dźwiękiem. Nic. Przesunęła dłonią wzdłuż czarnych skarpetek, łaskotała go w stopy. Nawet nie drgnął.
Pociągnęła za duży palec lewej stopy, potem za kolejny, aż do małego, a potem wędrowała w górę silnej nogi.
Zatrzymała się na biodrze. Na jego twarzy ciągle malował się spokój. Przesunęła wzrok na jego rozporek. To na pewno go obudzi. Jeżeli się odważy.
Zerknęła na niego.
– Wiem, że udajesz! Żaden zdrowy facet nie może spać w takiej sytuacji!
Nic. Cholerny Roman. Chciał się przekonać, jak daleko się posunie. No dobrze. Urządzi mu pobudkę, którą długo popamięta.
Podciągnęła jego czarny sweter, odsłoniła pas dżinsów. Widok jego nagiej skóry przyprawił ją o przyspieszone bicie serca. Zadarła sweter wyżej.
– Rzadko się opalasz, co?
Był blady, ale wysportowany. Linia czarnych włosów prowadziła od klatki piersiowej, otaczała pępek, nikła za paskiem czarnych dżinsów. Rany Julek, był boski. Seksowny. Męski.
Nieprzytomny.
– Pobudka, do cholery! – Pochyliła się, przywarta ustami do jego pępka i dmuchnęła.
Nic.
– Rany, śpisz jak zabity! – Osunęła się na posłanie obok niego. I wtedy to do niej dotarło. Jasne, że nie chrapie – bo nie oddycha. Wyciągnęła drżącą dłoń, dotknęła jego brzucha. Zimny.
Cofnęła rękę. Nie, to niemożliwe. Jeszcze kilka godzin temu facet był zdrów jak ryba.
Ale nikt nie sypia aż tak mocno. Uniosła jego rękę, upuściła… Upadła bezwładnie.
Boże, a więc to prawda! Zerwała się z łóżka. Strach ściskał jej gardło. Zaczęła krzyczeć.
Roman Draganesti nie żyje.
Rozdział 10
Spała z trupem. Nieliczni mężczyźni, z którymi w przeszłości dzieliła posłanie, nie byli najlepszymi kochankami świata i po pewnym czasie po prostu odchodzili i więcej nie wracali. Do tej pory Shanna nie widziała w tym nic pozytywnego.
Wrzeszczała jak szalona, a Roman leżał nieruchomo i spokojnie. Na pewno nie żyje. Cholerny świat!
Wrzasnęła.
Drzwi się otworzyły. Odwróciła się nerwowo.
– Co jest? – Facet, którego wcześniej widziała przy schodach, stał w drzwiach z pistoletem w dłoni.
Shanna wskazała łóżko.
– Roman Draganesti nie żyje.
– Co? – Facet schował broń do kabury.
– Nie żyje! – Spojrzała na łóżko. – Obudziłam się i tu leżał. Martwy.
Mężczyzna, zaniepokojony, podszedł do łóżka.
– Och. – Rozpogodził się. – Nie ma sprawy, proszę pani. Nic mu nie jest.
– Jestem pewna, że nie żyje.
– Nie, nie, on po prostu śpi. – Strażnik przytknął palce do jego szyi. – Puls w porządku. Proszę się nie przejmować. Jestem świetnie wyszkolony i potrafię rozpoznać trupa, kiedy go widzę.
– A ja jestem świetnie wyszkoloną lekarką i poznaję trupa, gdy go widzę. – Widziała ich aż za wiele, tamtej nocy, gdy zginęła Karen. Ugięły się pod nią kolana. Rozejrzała się w poszukiwaniu krzesła. Nie ma. Jest tylko łóżko, a na nim biedny Roman.
– Nic mu nie jest, tylko śpi. – Strażnik obstawał przy swoim. Co za dureń.
– Proszę posłuchać… Jak panu na imię?
– Phil, jestem strażnikiem z dziennej zmiany.
– Phil. – Oparła się o słupek podtrzymujący baldachim. – Rozumiem, że nie przyjmuje pan tego do wiadomości. W końcu jest pan strażnikiem i pana zadaniem jest dbać o życie podopiecznych.