– Roman żyje.
– Nie! – Głos Shanny wznosił się coraz wyżej. – Jest martwy! Nieżywy! Zimny trup!
Phil szeroko otworzył oczy i cofnął się o krok.
– Dobrze, już dobrze, proszę się uspokoić. – Wyjął krótkofalówkę z kieszeni. – Potrzebna mi pomoc na czwartym, nasz gość oszalał.
– Nieprawda! – Podeszła do okna. – Może rzucimy trochę światła na zaistniałą sytuację.
– Nie! – W głosie Phila była panika. Shanna znieruchomiała.
Trzaski w krótkofalówce i po chwili rozległ się męski głos.
– Na czym polega problem, Phil? – I pisk.
– Mamy tu pewne nieporozumienie. Panna Whelan obudziła się w łóżku z panem Draganestim i utrzymuje, że on nie żyje.
Z krótkofalówki dobiegł śmiech. Shanna otworzyła usta z wrażenia. Jezu, co za brutale. Podeszła do Phila.
– Mogłabym porozmawiać z pańskim przełożonym? Spojrzał na nią ze skruchą.
– To właśnie on. – Wcisnął guzik. – Howard, mógłbyś tu przyjść?
– Pewnie. Za żadne skarby nie chciałbym tego przegapić. Phil wsunął krótkofalówkę do kieszeni.
– Już idzie.
– Świetnie. – Shanna rozglądała się po pokoju. – Trzeba zadzwonić po pogotowie?
– Ja… Nie mogę. Panu Draganestiemu nie przypadnie to do gustu.
– Pan Draganesti nie ma tu już nic do powiedzenia.
– Błagam, niech mi pani zaufa, a wszystko dobrze się skończy. – Phil zerknął na zegarek. – Za jakieś dwie godziny.
Co? Ma czekać? Za dwie godziny Roman ożyje? Nerwowo przechadzała się po pokoju. Cholera jasna, jak on mógł tak po prostu umrzeć? Wydawał się silny i zdrowy. To pewnie wylew albo zawał.
– Musimy zawiadomić rodzinę.
– Nie żyją.
Nie ma rodziny? Zatrzymała się w pół kroku. Biedny Roman. Był sam jak palec. Jak ona. Nagle poczuła żal – za tym wszystkim, co mogło się zdarzyć. Już nigdy nie spojrzy w jego piękne złote oczy. Już nigdy nie poczuje na sobie jego ramion. Oparta o słupek baldachimu, wpatrywała się w jego piękną twarz.
Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju wszedł potężny mężczyzna w średnim wieku. Podobnie jak Phil nosił spodnie khaki i granatową koszulkę polo. Pas z narzędziami na jego biodrach zawierał oprócz broni także latarkę. Wyglądał jak emerytowany sportowiec, miał nawet wielki, niekształtny nos, chyba nieraz złamany. Wyglądałby groźnie, gdyby nie komiczna zaczeska na łysej czaszce i błyski rozbawienia w oczach.
– Panna Whelan? – Mówił przez nos, zapewne skutek wielu złamań. Jego chrapanie pewnie było słychać w okolicznych stanach. – Howard Barr, szef dziennej zmiany. Jak się pani miewa?
– Żyję, czego nie można powiedzieć o waszym chlebodawcy. Zerknął na łóżko.
– On nie żyje, Phil? – strażnik zrobił wielkie oczy.
– Nie, skądże.
– Dobrze. – Zacierał ręce. – Sprawa załatwiona. Może zejdzie pani do kuchni na małą kawkę?
Shanna zamrugała szybko.
– Słucham? Czy pan… nie obejrzy ciała? Howard poprawił pas i podszedł do łóżka.
– Jak na moje oko, wygląda świetnie, ale dziwne, że tu śpi. Nigdy nie widziałem, żeby pan Draganesti spał w cudzym łóżku.
Zacisnęła zęby.
– On nie śpi.
– Chyba wiem, co się stało – zaczął Phil. – Widziałem go rano, chwilę po szóstej, schodził ze schodów z panią w ramionach.
W głowie Shanny zrodziła się przerażająca myśl.
– Niósł mnie?
– Tak. Dobrze, że się napatoczyłem, bo strasznie się męczył. Wstrzymała oddech. O nie.
Phil wzruszył ramionami.
– Chyba nie miał siły wrócić do siebie.
Shanna osunęła się na posłanie u stóp Romana. O Boże, była dla niego za ciężka. Przyprawiła go o atak serca.
– To straszne. To ja… Ja go zabiłam.
– Panno Whelan. – Howard spojrzał na nią niespokojnie. – Nie mogła pani go zabić, bo on żyje.
– Nieprawda. – Spojrzała na jego ciało, zaledwie kilka centymetrów od niej. – Nigdy więcej nie tknę pizzy.
Ochroniarze wymienili zdumione spojrzenia. W tej chwili zapiszczały ich krótkofalówki. Howard zareagował pierwszy.
– Tak?
Ciszę wypełnił ochrypły głos:
– Przyszła Radinka Holstein z zakupami. Proponuje, żeby panna Whelan spotkała się z nią w salonie.
– Świetny pomysł. – Howardowi jakby spadł kamień z serca. – Phil, zaprowadzisz pannę Whelan do salonu?
– Oczywiście. – Philowi chyba też ulżyło. – Tędy, proszę pani.
Shanna zawahała się, spojrzała na Romana.
– Co z nim zrobicie?
– Proszę się nie obawiać. – Howard poprawił pas na biodrach. – Zaniesiemy go do jego pokoju, a za kilka godzin obudzi się i oboje będziecie się z tego śmiać.
– Akurat. – Poszła za Philem.
W milczeniu schodzili po schodach. Zaledwie wczoraj pokonywała tę drogę z Romanem. Było w nim coś takiego, co kazało jej robić wszystko, by go rozbawić. Kiedy śmiał się naprawdę serdecznie, wydawał się tym zaskoczony, a ona czuła podwójną satysfakcję.
Cholera, ledwo go zna, a już wiedziała, że będzie go jej brakować. Był silny a zarazem delikatny, inteligentny, stanowczy. Nieugięty macho w uporze, by się nią opiekować. I mało brakowało, a pocałowałby ją. Dwukrotnie. Shanna westchnęła. Już nigdy się nie dowie, jakie to uczucie. Nie zobaczy jego laboratorium, nie usłyszy o kolejnym przełomowym odkryciu. Nigdy z nim nie porozmawia. Zanim doszli na parter, była w czarnej rozpaczy. Współczucie na twarzy Radinki przelało czarę. Poczuła łzy pod powiekami.
– Radinko, tak mi przykro. On nie żyje.
– Spokojnie. – Pani Holstein objęła ją serdecznie i mówiła cichym, kojącym głosem z cudzoziemskim akcentem: – Nie martw się, moje dziecko. Wszystko będzie dobrze. – Zaprowadziła ją do pomieszczenia po prawej stronie holu.
Było puste. Shanna myślała, że będzie pełne kobiet, jak wczoraj w nocy. W pokoju królowały trzy skórzane kanapy, między którymi stał niski stolik. Na ścianie wisiał wielki telewizor plazmowy.
Shanna osunęła się na kanapę.
– Nie mieści mi się w głowie, że już go nie ma. Radinka postawiła torebkę na stoliku.
– Moja droga, on się obudzi.
– Nie sądzę. – Po jej policzku spływała łza.
– Oni śpią jak zabici. Gregori, mój syn, jest taki sam, kiedy zaśnie, nie sposób go dobudzić.
Shanna otarła łzy.
– Nie, on nie żyje.
Radinka strzepnęła niewidoczny pyłek z eleganckiego kostiumu.
– Może poczujesz się lepiej, kiedy powiem ci wszystko. Byłam tu już rano i Gregori mi opowiedział, jak Roman zabrał cię do przychodni dentystycznej i wstawiłaś mu ząb.
– To niemożliwe. – Wspomnienie obcego gabinetu czaiło się tuż na krawędzi świadomości, a jednak poza zasięgiem. – Ja… Myślałam, że to sen.
– Nie, to prawda. Roman cię zahipnotyzował.
– Co?
– Gregori mnie zapewniał, że zgodziłaś się na to. Shanna zamknęła oczy, usiłowała sobie przypomnieć. Tak, rzeczywiście, leżała na szezlongu w gabinecie Romana, kiedy zaproponował hipnozę. A ona się zgodziła. Za wszelką cenę chciała ratować swój zawód, pragnęła walczyć o szansę na normalne życie, za którym tak tęskniła.
– Naprawdę mnie zahipnotyzował?
– Tak. Na wasze szczęście, twoje i jego. On potrzebował dentysty, a ty musiałaś się uporać ze strachem na widok krwi.
– Wiesz… Wiesz o tym?
– Tak. Opowiedziałaś Romanowi o tej tragedii w restauracji. Gregori tam był, wszystko słyszał. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że mi powiedział?
– Nie, chyba nie. – Opadła na oparcie, opuściła głowę na zagłówek. – I zajęłam się zębem Romana?
– Tak. Pewnie niewiele pamiętasz, ale z czasem wszystko wróci.
– Nie spanikowałam na widok krwi? Nie zemdlałam?