Выбрать главу

– Z tego, co mi wiadomo, świetnie się spisałaś. Shanna się żachnęła.

– Nie wiem, jakim cudem mogłam zrobić cokolwiek pod wpływem hipnozy. Co dokładnie zrobiłam?

– Wstawiłaś mu ząb. Usiadła gwałtownie.

– Chyba nie ten wilczy kieł? Nie mów, że mu wstawiłam zwierzęcy ząb! O Boże! – Opadła na poduszki. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Facet i tak nie żyje.

Radinka się uśmiechnęła.

– Zwyczajny ząb.

– Dobrze. Już sobie wyobrażam minę koronera, gdyby znalazł wilczy kieł w ustach nieboszczyka. – Biedny Roman. Za młody, by umrzeć. Za przystojny.

Pani Holstein westchnęła.

– Oddałabym wiele, byle cię przekonać, że żyje. Hm. – Przycisnęła palec o czerwonym paznokciu do zamkniętych ust. – Podawałaś mu znieczulenie?

– Skąd mam wiedzieć? Może śpiewałam arie operowe w samej bieliźnie. Nie mam pojęcia, co wyprawiałam. – Potarła czoło. Usiłowała sobie przypomnieć.

– Mówię o tym tylko dlatego, że niewykluczone, iż to tłumaczy jego niespotykanie mocny sen.

– O Boże! A jeśli zabiłam go znieczuleniem? Radinka szeroko otworzyła oczy.

– Nie to miałam na myśli. Shanna się skrzywiła.

– Rzeczywiście, może przedawkowałam. Albo byłam dla niego za ciężka. Nieważne, w jaki sposób, sądzę, że to ja go zabiłam.

– Nie wygłupiaj się, moje dziecko. Dlaczego siebie obwiniasz?

– Nie wiem, zawsze to robię. – Oczy Shanny znów zaszły łzami. – Obwiniam się za to, co spotkało Karen. Powinnam była jakoś jej pomóc. Żyła jeszcze, kiedy ją znalazłam.

– To twoja przyjaciółka, która zginęła podczas strzelaniny w restauracji?

Pociągnęła nosem i skinęła głową.

– Bardzo mi przykro. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale kiedy znieczulenie przestanie działać, Roman obudzi się i sama się przekonasz, że nic mu nie jest.

Shanna z płaczem osunęła się na kanapę.

– Bardzo go lubisz, prawda? Westchnęła. Wpatrywała się w sufit.

– Tak, ale nie wiążę zbyt wielkich nadziei z nieboszczykiem.

– Pani Holstein? – zawołał męski głos od progu.

Shanna spojrzała w tamtą stronę – kolejny strażnik w spodniach khaki i granatowym polo. A gdzie kilty? Brakowało jej Szkotów, ich barwnych strojów i charakterystycznego akcentu.

– Przyszły paczki ze sklepu Bloomingdale. Dokąd je zanieść?

Radinka wstała zwinnie.

– Kilka tu, resztę do pokoju pani Whelan.

– Do mojego pokoju? Dlaczego?

– Bo są dla ciebie, moja droga. – Uśmiechnęła się.

– Ja… ja nie mogę nic przyjąć. I proszę nie kłaść żadnych rzeczy w moim pokoju, póki są tam zwłoki.

Strażnik przewrócił oczami.

– Przenieśliśmy go do jego sypialni.

– Świetnie. A więc czekamy. – Radinka usiadła. – Mam nadzieję, że ci się spodoba, co dla ciebie wybrałam.

– Mówię poważnie. Nie mogę przyjmować prezentów. Wystarczy, że udzieliliście mi schronienia na jedną noc. Ja… zadzwonię do Departamentu Sprawiedliwości i załatwię to inaczej.

– Roman chce, byś tu była. I chce, żebyś miała te wszystkie rzeczy. – Spojrzała na strażnika z naręczem pudeł. – Proszę je postawić na stoliku.

Shanna przyglądała się im niepewnie. Kusiły ją. Nie odważy się teraz wrócić do domu, więc ma tylko to, co na sobie. Ale przecież nie przyjmie prezentów.

– Doceniam twoją hojność, ale…

– Hojność Romana. – Radinka położyła sobie na kolanach małą paczuszkę i otworzyła. – Ach, tak. Śliczny komplecik. Podoba ci się? – Na białej bibułce leżały czerwony koronkowy stanik i majtki.

– O rany. – Shanna wyjęła stanik. O wiele ładniejszy niż te, które nosiła. I o wiele droższy. Spojrzała na metkę. – Trzydzieści sześć B. Dobry.

– Tak. Roman zapisał mi twoje rozmiary.

– Co? Skąd je znał?

– Zapewne mu powiedziałaś pod wpływem hipnozy. Przełknęła ślinę. Cholera. Może jednak śpiewała arie operowe w samej bieliźnie.

– Proszę bardzo. – Radinka szukała czegoś w torebce. – Chyba mam tę kartkę. – Podała jej Shannie.

– Ojej. – To pewnie ostatnie, co napisał przed śmiercią. Przebiegła wzrokiem liścik: „Rozmiar dwunasty, biust trzydzieści sześć B. Proszę o kolory”. Rzeczywiście wiedział, jaki nosi rozmiar. Powiedziała mu to pod wpływem hipnozy? Co jeszcze wtedy zrobiła? „Kup jej ciastka czekoladowe”. Wstrzymała oddech. Oczy zaszły jej łzami.

– Co się stało, kochanie?

– Ciastka czekoladowe. Jest taki kochany. – Pomyłka – był kochany. – Nie uważał, że powinnam schudnąć?

Radinka się uśmiechnęła.

– Jak widać, nie. Ciastka czekoladowe są w kuchni, ale na twoim miejscu pospieszyłabym się, strażnicy z dziennej zmiany bardzo się nimi interesowali. Oni zjedzą wszystko.

– Może później, dziękuję. – Żołądek grał jej marsza, ale ilekroć myślała o jedzeniu, oczami wyobraźni widziała Romana, uginającego się na schodach pod jej ciężarem.

– Zobacz, co jeszcze kupiłam. – Radinka otwierała kolejne pudełka.

Więcej kompletów bielizny, niebieski szlafrok, łososiowa koszulka i żakiet, koszula nocna z niebieskiego jedwabiu, dobrane kapcie…

– Lepiej niż na Gwiazdkę – mruknęła Shanna. – To doprawdy zbyt wiele.

– Podoba ci się?

– Oczywiście, ale…

– Więc sprawa załatwiona. – Radinka zamykała pudła. – Zaniosę je do twojego pokoju i napiszę Romanowi wiadomość, żeby się z tobą spotkał, kiedy tylko wstanie.

– Ale…

– Nie będę tracić czasu na kłótnie. Mamy dziś w Romatechu mnóstwo roboty. – Była już w drzwiach. – Do zobaczenia później, kochanie.

O rany. Shanna miała wrażenie, że Radinka Holstein to istna Smoczyca, ale nie sposób jej odmówić doskonałego gustu. Z bólem serca zwróci większość tych cudeniek, ale musi to zrobić. Czy odważy się wychylić nos z tego domu? Jeśli Rosjanie ją znajdą, będzie w nie lada tarapatach.

Zjadła w kuchni kanapkę, z trudem ominęła pudełko ciastek czekoladowych na stole i wróciła do siebie, na górę. Ostrożnie zajrzała do środka. Łóżko było puste, a obok niego piętrzyły się torby i pudła z zakupami. Wzięła długi gorący prysznic i powoli przeglądała zakupy. Zamiast radości, odczuwała smutek na myśl, że ten, który za to wszystko płacił, niedawno umarł.

Miała wyrzuty sumienia. Nie przyjmie tych prezentów. I nie zostanie tu. Musi się skontaktować z Bobem Mendozą, a potem zacznie nowe życie gdzie indziej. Gdzieś, gdzie nie zna nikogo i nikt nie wie, kim jest. Znowu.

Boże, ależ to straszne. Udział w Programie Ochrony Świadków na zawsze pozbawiał ją kontaktów z rodziną czy przyjaciółmi. A tak bardzo pragnęła towarzystwa. Miłości. Nie zdawała sobie z tego sprawy, póki nie poznała Romana. Cholera. Przecież nie oczekuje od życia zbyt wiele, tylko tego, co miliony kobiet – pracy, z której byłaby dumna, kochającego męża i dzieci. Ślicznych dzieci.

Niestety, los pokrzyżował jej plany. Każdy dzień to walka o życie.

Podeszła do okna zakrytego aluminiowymi żaluzjami. Nacisnęła przycisk, żaluzje rozsunęły się i pokój zalało mdłe światło słoneczne.

Z okna roztaczał się cudowny widok, ulica ocieniona drzewami, a w dali Central Park. Słońce już chyliło się ku zachodowi, kładło się czerwonymi plamami na kłębach chmur. Shanna napawała się widokiem, który uspokajał. Może jakoś to wszystko przeżyje. Szkoda tylko, że Roman umarł.

Czyżby Radinka miała rację i on odsypia znieczulenie? To straszne, że nie pamięta, co mu zrobiła. Może powinna tu jeszcze trochę zostać. Albo oficjalnie uznają Romana za zmarłego, albo nastąpi cud i się obudzi. Nie, nie odejdzie, póki nie będzie mieć pewności.

Przejrzała jeszcze zakupy, wybrała rzeczy, zmieniła ubranie. Otworzyła szafkę i zobaczyła telewizor. Dobrze. Poogląda coś, czekając. Skakała po kanałach. O, tej stacji nie zna. W jej stronę leciał animowany czarny nietoperz, znieruchomiał, wyglądał trochę jak Batman. Przeczytała napis poniżej: „Witajcie na DVN. Działamy 24/7, bo gdzieś zawsze jest noc”.