Выбрать главу

Roman skinął głową.

– Do tego baterie.

– Owszem – odezwał się Gregori zduszonym głosem. – Vanna może zawsze i wszędzie.

Roman zerknął na swojego zastępcę i zobaczył go ze stopą Vanny w ustach. Czerwony blask w jego oczach był wskaźnikiem innego rodzaju.

– Przestań!

Gregori z gardłowym pomrukiem upuścił stopę lalki.

– Nie znasz się na żartach.

Roman odetchnął głęboko i zapragnął pomodlić się o cierpliwość, ale żaden Bóg z odrobiną szacunku do samego siebie nie wysłucha błagań demona z sekszabawką.

– Testowaliście ją już?

– Nie, sir. – Laszlo włączył Vannę. – Uznaliśmy, że panu powinien przypaść zaszczyt bycia pierwszym użytkownikiem.

Zaszczyt. Roman omiótł wzrokiem idealne plastikowe ciało pełne życiodajnej krwi.

– Czyli możemy kąsać bezkarnie.

Gregori z uśmiechem wygładził poły eleganckiej marynarki.

– Smacznego.

Roman uniósł brew. Pomysł, żeby on przetestował nowy wynalazek wyszedł niewątpliwie od młodego wampira. Zapewne uważał, że szefowi przyda się jakaś rozrywka, trochę emocji. Niestety, miał rację.

Wyciągnął rękę, żeby dotknąć policzka Vanny. Skóra lalki była chłodniejsza niż u człowieka, ale i tak bardzo miękka. Arteria pulsowała mu pod palcami, równomiernie, silnie. Początkowo wyczuwał bicie sztucznego serca tylko opuszkami palców, po chwili jednak poczuł je nawet w barku. Przełknął ślinę. Ile czasu już minęło? Osiemnaście lat?

Bicie sztucznego serca wypełniało go całego, przenikało zmysły. Zadrżały mu nozdrza. Wyczuł zapach krwi. A Rh dodatnie, jego ulubiona. Dygotał na całym ciele w rytm bicia lalczynego serca. Nie myślał już, pochłonięty doznaniem, którego nie zaznał od lat. Żądza krwi.

W jego gardle narastał charkot. Nabrzmiał. Zacisnął palce na szyi lalki i pociągnął ją do siebie.

– Biorę ją. – Błyskawicznie rzucił Vannę na aksamitny szezlong. Leżała bez ruchu, ze zgiętymi kolanami. Zmysłowy widok zapierał dech w piersiach. Odrobina krwi w jego żyłach domagała się więcej. Więcej krwi, kobiety.

Pochylił się, odgarnął jej jasne włosy z karku. Głupkowaty uśmiech lalki trochę zbijał go z tropu, ale szybko przestał zwracać na niego uwagę. Pochylił się i zobaczył swoje odbicie w jej martwych oczach. To znaczy nie całą postać, bo wampiry nie mają odbicia w lustrze, dostrzegł tylko blask czerwonych oczu. Vanna go podnieciła. Odwrócił jej głowę, odsłonił szyję. Pulsująca arteria zdawała się mówić: weź mnie.

Z gardłowym pomrukiem opadł na lalkę. Wysunął kły, czemu towarzyszył dreszcz rozkoszy na całym ciele. Zapach krwi upajał, pozbawiał resztek samokontroli. Uwolnił w sobie bestię.

Ukąsił. Za późno do oszołomionego mózgu dotarły nietypowe doznania. Choć jej skóra wydawała się miękka i delikatna jak ludzka, pod nią krył się plastik, gruby, gumowy. Nie wiedział, czy to ważne, zaraz o tym zapomniał, zapach krwi pozbawił go rozumu. Instynkt zwyciężył, wył w duszy jak wygłodniałe zwierzę. Wbijał kły coraz głębiej i głębiej, aż w końcu poczuł ten cudowny moment, gdy ustąpiły ścianki arterii. Niebo. Poczuł krew.

Pociągnął mocno i krew zalała mu kły, a potem usta. Przełykał chciwie i pił dalej, więcej. Była cudowna, należała do niego.

Pogładził jej pierś, zacisnął dłoń. Ależ z niego idiota, jak mógł zadowolić się krwią ze szklanki? Jak mógł z własnej woli zrezygnować z tej rozkoszy, jaką jest gorąca krew prosto z żył? Na szatana, zapomniał już, jakie to cudowne uczucie. Doświadczał rozkoszy całym ciałem. Był twardy jak skała. Wszystkie zmysły oszalały. Już nigdy nie napije się ze szklanki.

Pociągnął jeszcze raz i zdał sobie sprawę, że wypił wszystko, do ostatniej kropli. Wtedy pojawiły się pierwsze przebłyski rozsądku. Cholera, stracił panowanie nad sobą. Gdyby to była prawdziwa kobieta, już by nie żyła. A on miałby na sumieniu kolejne ludzkie życie.

I ta zabawka miałaby przyczynić się do poprawy stosunków między wampirami a ludźmi? Na pewno nie, przypomni tylko jego pobratymcom, jaką rozkoszą jest wbić zęby w ludzką szyję. Żaden wampir, nawet najbardziej nowoczesny i oświecony, nie wyjdzie z tego eksperymentu bez pragnienia, by zakosztować prawdziwego człowieka. Jedyne, o czym teraz myślał, to ukąsić pierwszą kobietę, która stanie mu na drodze. O nie, Vanna nie jest zbawieniem ludzkości.

Jest jej klątwą, wyrokiem śmierci.

Z jękiem oderwał się od lalki. Gdy na jasną skórę trysnęła krew, wydawało mu się, że Vanna przecieka. Ale nie, przecież wypił wszystko do ostatniej kropli. Czyli to on krwawił!

– Co jest, do cholery?

– O Boże – sapnął Laszlo.

– Co? – Roman spojrzał na szyję lalki. W twardym plastiku, tkwił jego kieł.

– A niech mnie! – Gregori podszedł bliżej, żeby lepiej widzieć. – Jak to możliwe?

– Plastik… – Krew ciekła Romanowi z ust. Cholera, traci lunch. – Plastik jest twardy, gumiasty, zupełnie inny niż ludzka skóra.

– O rany. – Laszlo zaatakował kolejny guzik na kitlu. – To okropne. Z wierzchu skóra jest taka naturalna, że nie pomyślałem… Bardzo mi przykro…

– To teraz nieważne. – Roman wyjął kieł z plastikowej szyi. Później im powie, do jakich wniosków doszedł. Najpierw jednak musi odzyskać kieł.

– Ciągle krwawisz. – Gregori podał mu białą chusteczkę.

– Bo otworzyła się żyła, która prowadzi od kła do żołądka.

– Roman przyciskał chusteczkę do dziury po zębie. – Choleła.

– Może zdoła pan zamknąć ranę własnymi siłami – podsunął Laszlo.

– Ale wtedy zasklepi się na zawsze i zostanę wampirem z jednym kłem. – Roman wyjął zakrwawioną chusteczkę i wsunął kieł na miejsce.

Gregori zajrzał w otwarte usta.

– Teraz chyba dobrze.

Roman usiłował schować kły. Lewy zadziałał bez zarzutu, prawy natomiast wypadł mu z ust, na brzuch Vanny.

– Sir, radziłbym wizytę u dentysty. – Laszlo z szacunkiem podniósł kieł i podał Romanowi. – Podobno potrafią wstawić ząb.

– Jasne. – Gregori się żachnął. – I co, wpadnie do gabinetu i powie: przepraszam bardzo, jestem wampirem i wypadł mi kieł, kiedy kąsałem lalkę z sexshopu? Wątpię, czy to łykną.

– Potfebny mi dentysta wampirów – wybełkotał Roman.

– Wprafdźcie w Czarnych Ftronach.

– Czarnych Stronach? – Gregori podszedł do biurka Romana i po kolei otwierał szuflady. – Wiesz, że seplenisz?

– Przecież mam w uftach zakrwawioną szmatę! W dolnej fufladzie!

Gregori znalazł wampiryczną książkę telefoniczną w czarnej okładce i zaczął ją przeglądać.

– No dobra. A… Aaaaaby kryptę mieć nowoczesną… B… Boskie trumny… C… cmentarne kwatery… Dobra, mam: Darmowa dostawa, ultranowoczesne trumny. Brzmi ciekawie…

– Głegołi! – wysapał Roman.

– Dobrze już, dobrze. Na d już nie ma, szukam na s, jak stomatolog. Studio tańca, tańcz jak latynoski kochanek, swojska ziemia, dostawy ziemi cmentarnej z wszystkich zakątków świata…

Roman jęknął.

– No to mam płoblem. – Przełknął ślinę i skrzywił się, czując smak starej krwi. Posiłek smakuje lepiej za pierwszym razem.

Gregori szukał dalej.

– Nic z tego. Nie ma ani dentysty, ani stomatologa.

– Więc muszę iść do człowieka. – Opadł na fotel.

Cholera. Będzie musiał posłużyć się hipnozą, a potem zatrzeć wszystkie wspomnienia lekarza, w innym wypadku nikomu nie udzieli pomocy.

– Nie wiem, czy znajdziemy gabinet czynny o tej porze. – Laszlo podbiegł do barku i wziął plik serwetek. Starł krew z Vanny i spojrzał na Romana. – Sir, może lepiej będzie, jeśli zatrzyma pan kieł w ustach.