Выбрать главу

– No. – Gregori się skrzywił. – Napisali na ścianie: „Śmierć Laszlo Veszcie. Śmierć Shannie Whelan”.

Roman wstrzymał oddech. Cholerny świat.

– A zatem Rosjanie wiedzą, że udzieliliśmy Shannie schronienia.

– Ale skąd? – zdziwiła się Radinka.

– Pewnie przez samochód Laszla – domyślił się Roman. – Sprawdzili tablice rejestracyjne.

– I co teraz? Jestem tylko chemikiem.

– Nie obawiaj się. Pod moją ochroną nic ci nie grozi, zostaniesz u mnie tak długo, jak zechcesz.

– Widzisz, stary? – Gregori poklepał go po ramieniu. – Mówiłem ci, będzie dobrze.

O nie, wcale nie jest dobrze. Roman i Gregori wymienili spojrzenia. Ivan Petrovsky potraktuje postępek Romana osobiście. Ba, może nawet namówi swój klan na atak. Roztaczając opiekę nad Shanną, Roman narażał swój klan na poważne niebezpieczeństwo.

Radinka uścisnęła dłoń Laszla.

– Wszystko się ułoży. Dziś wieczorem przybywa Angus MacKay i kolejni Szkoci. Będziemy strzeżeni lepiej niż prezydent USA.

Laszlo odetchnął głęboko.

– Dobrze. Dam sobie radę. Roman otworzył jego komórkę.

– Rosjanie mogą zaatakować, jeśli uważają, że Shanna jest u mnie. – Wystukał numer domowy. – Connor, wzmocnij straż koło domu. Niewykluczone, że Rosjanie…

– Sir! – Connor wpadł mu w słowo. – Zadzwonił pan w odpowiedniej chwili. Nie możemy jej znaleźć. Zniknęła.

Te słowa zabolały jak cios.

– Shanna?

– Aye. Nigdzie jej nie ma. Właśnie miałem do pana dzwonić.

– Cholera! Jak mogłeś do tego dopuścić?

– Co się dzieje? – zainteresował się Gregori.

– Ona… zniknęła – wychrypiał Roman. Nagle, z niewiadomego powodu, gardło odmawiało mu posłuszeństwa.

– Zmyliła strażnika przy drzwiach frontowych – powiedział Connor.

– Jak to? Nie rozpoznał śmiertelnej kobiety?

– Ubrała się jak twoje damy. Mówiła, że przyjechała z Simone. Upierała się, że musi wyjść, to ją wypuścił.

Dlaczego chciała odejść? Zaledwie godzinę temu się całowali. Chyba że…

– Chcesz powiedzieć, że poznała kobiety?

– Aye, sir. Przedstawiły się jako twój harem.

– Cholera! – Roman odszedł parę kroków i odsunął telefon od ucha. Mógł się domyślić, że nie będą trzymać języka za zębami. Shannie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

– Jeżeli Rosjanie ją dopadną… – Gregori zawiesił głos. Roman uniósł telefon do ucha.

– Connor, wyślij kogoś przed dom Ivana Petrovskiego. Jeśli porwie Shannę, zabierze ją do siebie.

– Aye, sir.

– I zawiadom cały klan. Może ktoś gdzieś ją zobaczy. – Jego podwładni byli rozsiani po całym Nowym Jorku, pracowali na nocną zmianę. Niewykluczone, że ktoś ją dziś widział. Mało prawdopodobne, ale to ich jedyna szansa.

– Ja… Bardzo mi przykro, panie. – Głos Connora się załamał. – Polubiłem ją.

– Wiem. – Rozłączył się. Cholerny świat. Jego cudowna Shanna. Gdzie ona jest, do licha?

A Shanna stała przed sklepem z zabawkami na Times Square. To miejsce było zawsze dobrze oświetlone i pełne ludzi, uznała więc, że jest najbezpieczniejsze z możliwych. Turyści pstrykali zdjęcia i gapili się na budynki oklejone wielkimi ekranami wideo. Na ulicach handlarze oferowali podrabiane torebki.

Po drodze przyszło jej do głowy, że rozpaczliwie potrzebuje gotówki, i to gotówki, której nie sposób wykryć. Nie mogła zwrócić się ani do krewnych, ani do przyjaciół, nie chciała narażać ich na niebezpieczeństwo. Zresztą jej rodzina przebywała za granicą. W lecie przyjechali na wakacje do Bostonu, ale potem wrócili na Litwę. A starzy przyjaciele mieszkali w innym stanie.

Dzwoniła więc do nowych przyjaciół – chłopaków z pizzerii Carlo’s. Carlo widział, co się wydarzyło w gabinecie stomatologicznym i chciał jej pomóc. Umówiła się tu z Tommym.

Przylgnęła plecami do muru, żeby nie zniosła ją rzeka ludzi. Zauważyła Tommy’ego, zawołała go, zamachała.

– Cześć! – Dostawca pizzy z uśmiechem mijał przechodniów. Niósł wielkie pudło z pizzą.

– Cześć, Tommy.

– Przepraszam, że tyle to trwało. – Dżinsy zsunęły się nisko na biodra, odsłoniły bokserki ze Scooby Doo.

Uściskała go.

– Wielkie dzięki. I podziękuj też Carlowi ode mnie.

– Nie ma sprawy. – Nachylił się do jej ucha. – W pudełku pod pizzą jest forsa. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli dostawa będzie wyglądać autentycznie.

– Och tak, świetny pomysł. – Wyjęła z torebki książeczkę czekową. – Ile jestem winna?

– Za pizzę? – zapytał głośno, a ciszej dodał: – Cztery enchilady, więcej nie mogliśmy. – Chyba bawiła go cała sytuacja i czuł się tak, jakby nagle trafił do obsady filmu szpiegowskiego.

– Domyślam się, że to oznacza cztery setki. – Wypisała czek na pizzerię i podała chłopakowi. – Byłabym wdzięczna, gdybyście go zrealizowali mniej więcej za tydzień.

– Co się dzieje, pani doktor? – Otworzył torbę izolacyjną, wyjął pudełko z pizzą. – Wielcy kolesie z rosyjskim akcentem byli dziś u nas i pytali o panią.

– O nie! – Rozejrzała się nerwowo przerażona, że za nim pojechali.

– Spoko, nic nie powiedzieliśmy.

– Och. Wielkie dzięki, Tommy.

– Czego chcą?

Shanna westchnęła. Nie chciała w to wciągać niewinnych ludzi.

Powiedzmy, że widziałam coś, czego nie powinnam.

– Może FBI ci pomoże. No jasne, to na pewno byli oni!

– Kto?

– Faceci w czerni. Oni też o ciebie wypytywali.

– No cóż, stałam się bardzo popularna. – Musi jak najszybciej zadzwonić do Boba Mendozy.

Oby tym razem odebrał telefon.

– Możemy jeszcze coś dla ciebie zrobić? – W oczach Tommy’ego pojawił się błysk. – Fajna sprawa.

– To nie zabawa. Nikomu nie mów, że mnie widziałeś. – Otworzyła torebkę. – Poczekaj, dam ci napiwek.

– O nie, potrzebne ci pieniądze.

– Boże, Tommy, jak ja ci się odwdzięczę? – Cmoknęła go w policzek.

– O rany, pani doktor, to wystarczy! Spokojnie! – Odszedł z szerokim uśmiechem.

Shanna zabrała swoje rzeczy i ruszyła w drugą stronę. Weszła do drogerii, z automatu zadzwoniła do Boba.

– Mendoza. – Wydawał się zmęczony.

– Cześć, Bob, tu… Jane. Jane Wilson.

– Co za ulga. Bardzo się martwiłem. Gdzie byłaś?

Coś jest nie tak. Nie potrafiła tego określić, ale w jego głosie nie było ani niepokoju, ani ulgi.

– Powiedz, gdzie jesteś.

– W drodze. A co myślałeś? Muszę się wydostać z Nowego Jorku.

– Nadal tu jesteś? A gdzie dokładnie?

Poczuła ukłucie w karku. Rozsądek podpowiadał, że musi zaufać agentowi federalnemu, ale instynkt ostrzegał, że coś jest nie tak.

– W sklepie. Przyjechać do ciebie do biura?

– Nie, podjadę po ciebie, powiedz tylko, gdzie jesteś. Przełknęła ślinę. W jego głosie było coś dziwnego, coś obcego, mechanicznego.

– Wiesz co… Wpadnę do ciebie do biura, jutro.

Chwila ciszy. Shannie się wydawało, że słyszy głos w tle. Kobiecy.

– Dobrze. Podam ci adres bezpiecznego domu. Bądź tam jutro wieczorem, o wpół do dziewiątej.

– Dobra. – Zapisała adres. Gdzieś w New Rochelle. – Do zobaczenia jutro.

– Chwileczkę! Powiedz, gdzie byłaś? Jakim cudem udało ci się uciec?

Czyżby usiłował przytrzymać ją na linii? Oczywiście, w ten sposób można ją namierzyć.

– Do jutra. – Rozłączyła się. Drżały jej ręce. Dobry Boże, popada w paranoję. Nawet agent federalny wydaje się jej podejrzany. Jeszcze kilka dni i będzie pleść bzdury o kosmitach i nosić kapelusz z folii aluminiowej.