Spojrzała do góry, jakby chciała przesłać niebiosom niemy jęk frustracji. Dlaczego akurat ja? Jedyne, czego pragnęłam, to normalnie żyć!
Kupiła farbę do włosów i nylonową siatkę na swój skromny dobytek. Znalazła tani hotelik na Siódmej Alei, wzięła pokój pod fałszywym nazwiskiem, zapłaciła gotówką. Z westchnieniem ulgi weszła do pokoju. Udało się. Uciekła Rosjanom, wyrwała się z łap Króla Świni – Romana i jego domu strachów. Nie wiedziała, co przerażało ją bardziej, te upiorne kobiety czy trumny w piwnicy. Fuj! Wzdrygnęła się.
– Zapomnij o nich, myśl o przyszłości, o tym, jak przeżyć.
W łazience położyła sobie farbę i odczekała przepisowe pół godziny. Zajadała pizzę, skakała po kanałach, aż jej uwagę zwrócił serwis informacyjny. O rany, przecież to klinika dentystyczna SoHo Promienny Uśmiech. Wybite szyby, odłamki szkła między żółtą policyjną taśmą.
Włączyła dźwięk. Spiker tłumaczył, że do zniszczenia kliniki doszło poprzedniej nocy. Policja bada sprawę w związku z morderstwem, do którego doszło w pobliżu.
Wstrzymała oddech, gdy na ekranie pojawiła się twarz młodej jasnowłosej kobiety. Jej zwłoki znaleziono w zaułku niedaleko kliniki. Oficjalnie nie podano jeszcze przyczyny zgonu, ale krążyły plotki o dziwnych ranach, dwóch ukłuciach na karku, jakby po ukąszeniu zwierzęcia. Okoliczni mieszkańcy obwiniali o tę zbrodnię grupę nastolatków, którym wydawało się, że są wampirami.
Wampirami? Shanna się żachnęła. Słyszała o takich stowarzyszeniach – znudzone dzieciaki, które nie mają nic do roboty, wymyśliły sobie, że będą pić krew i namawiać dentystów, by piłowali im zęby na kształt wampirycznych kłów. To chore. Żaden szanujący się stomatolog nie zrobiłby czegoś takiego.
A jednak, wbrew jej woli, powróciły wspomnienia. Wilczy kieł w ręku Romana. Jego bezwładne, martwe ciało na łóżku, piwnica pełna trumien.
Przeszył ją dreszcz. Nie, wampiry nie istnieją. Przeżyła zbyt wiele, popada w paranoję, i tyle. Ludzie tylko bawią się w wampiry.
To wszystko ma racjonalne wytłumaczenie. Oglądała ząb Romana i okazał się normalny. No dobra, może bardziej ostry, ale to też można wyjaśnić – nietypowe geny. Zdarza się przecież, że człowiek rodzi się z błoną między palcami, co wcale nie znaczy, że jest syreną.
A trumny? O Boże. Jak to wytłumaczyć? Wróciła do łazienki, spłukała farbę, wysuszyła włosy, przejrzała się w lustrze. Platynowy blond, jak Marilyn Monroe. Niezbyt pocieszające porównanie. Marilyn przecież umarła młodo. Shanna przyglądała się sobie niespokojnie. Była bardzo podobna do kobiety z wiadomości.
Blondynki zamordowanej przez wampiry.
– Nie znam się na tym, sir. – Laszlo bawił się guzikiem nowiutkiego kitla.
– Nie przejmuj się. – Byli w laboratorium. Roman przysiadł na stołku. – Niby co możesz mi zrobić? I tak już jestem martwy.
– Cóż, sir, technicznie rzecz biorąc, jeszcze nie do końca. Pański mózg funkcjonuje.
Mój mózg nie nadaje się do niczego, stwierdził Roman, ale wolał nie mówić tego głośno. Odkąd dowiedział się, że Sharma zniknęła, nie mógł myśleć o niczym innym.
– Świetnie się spisałeś, montując Vannę. Ze mną też sobie poradzisz.
Laszlo wziął przecinak do drutu, lecz zmienił zdanie i sięgnął po obcęgi.
– Nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać.
– Po prostu wyjmij mi cholerne druty.
– Tak jest, sir. – Podszedł do niego. – Z góry przepraszam za wszelkie niedogodności.
– Och. – Roman skinął głową.
– Doceniam, że pokłada pan we mnie takie zaufanie – paplał Laszlo. Dobrał się do odratowanej szczęki. – I cieszę się, że mam coś do roboty, bo inaczej myślałbym cały czas o… – Opuścił rękę, zmarszczył brwi.
– Aargh. – Roman miał druty w ustach, to nieodpowiedni moment, by Laszlo dumał nad swoim losem.
– Och, bardzo przepraszam. – Zajął się pracą. – Mój samochód został przed gabinetem dentystycznym, z Vanną w bagażniku. Tak więc dziś nie mam nad czym pracować.
Roman przypomniał sobie, do jakich niefortunnych wniosków doszedł po pierwszej próbie z lalką. Zabawka obudziła w nim żądzę krwi. Uzmysłowi każdemu, jaką rozkoszą jest picie krwi żywego człowieka. Nie chciał jednak rozczarować chemika i powiedzieć, że jego projekt trafi do kosza, zwłaszcza teraz. Może po konferencji.
– Proszę bardzo. – Laszlo wyjął ostatni drucik. – Już, sir. I jak?
Roman przesunął językiem po zębach.
– Dobrze. Dziękuję.
Na szczęście nie wystąpi na konferencji z odrutowaną szczęką. A Shanna nie będzie już miała wymówki, żeby go nie całować. Nie żeby liczył na dużo całusów.
Zerknął na zegarek. Wpół do czwartej nad ranem. Co pół godziny dzwonił do Connora po informacje, ale jak dotąd, nikt nie widział Shanny. Zniknęła bez śladu.
Wiedział, że jest twarda i bystra. Na szczęście ma przy sobie krucyfiks dla ochrony. A mimo wszystko się martwił. Nie mógł skoncentrować się na pracy. Przesyłka z Chin dotarła, ale nawet to nie przyciągnęło jego uwagi, był sfrustrowany i pełny niepokoju.
– W czymś jeszcze mógłbym pomóc? – Laszlo bawił się guzikiem.
– Zechciałbyś przy projekcie, nad którym pracuję? – Roman zebrał z biurka plik papierów.
– Sir, będę zaszczycony.
– Chodzi o preparat, który umożliwiłby nam funkcjonowanie podczas dnia. – Podał mu dokumenty.
Chemik otworzył szeroko oczy.
– Fascynujące. – Zagłębił się w lekturze. Roman wrócił do biurka i wziął małe pudełko.
– Mam tu korzeń rzadkiej rośliny z południowych Chin. Podobno wykazuje zadziwiające właściwości ożywcze. – Otworzył pudełko, rozgarnął styropianowe płatki, wyjął suchy korzeń owinięty folią.
– Mogę? – Laszlo już wyciągał rękę.
– Pewnie. – Jeszcze przed tygodniem ten projekt pochłaniał go bez reszty, ale teraz całkowicie stracił zainteresowanie nim. Co mu z tego, że nie prześpi dnia, skoro nie spędzi czasu z Shanną? Na miłość boską, wywarła na nim większe wrażenie, niż sobie z tego zdawał sprawę. A teraz, gdy odeszła, nie mógł nic na to poradzić.
Dwie godziny później wrócił do domu. Goście z Europy odpoczywali w pokojach gościnnych na trzecim i czwartym piętrze. Jego tak zwany harem dostał burę za zachowanie wobec Shanny i panie dąsały się w swoich kwaterach na drugim piętrze.
Wszedł do gabinetu i skierował się do barku – czas na przekąskę przed snem. Wstawił butelki do mikrofalówki i podszedł do biurka. Jego umysł wypełniały wspomnienia. Shanna na krwistoczerwonym szezlongu. Widział niemal, jak się całują przy drzwiach.
Zatrzymał się gwałtownie. Na biurku zobaczył srebrny łańcuch i krucyfiks.
– O nie. – Wyciągnął rękę po krzyż i poczuł palący ból.
– Cholera! – Upuścił go, obejrzał poparzone opuszki palców. Jeszcze tego mu było trzeba – bolesnego przypomnienia, że Bóg się od niego odwrócił. Cholera. Podczas snu odzyska zdrowie, ale co się stanie z Shanną? Bez krzyża jest bezbronna wobec rosyjskich wampirów.
To jego wina. Nie był z nią szczery, z jego powodu Shanna w gniewie odrzuciła jedyną rzecz, która pomogłaby jej przeżyć.
Zacisnął powieki, skoncentrował się. Nie dalej jak wczoraj łączyła ich telepatyczna więź. Zadziwiająco silna, obustronna. Może coś z niej zostało.
Szukał jej. Shanna? Shanna, gdzie jesteś?
Jeszcze nigdy nie czuł się tak bezradny i samotny.
Shanna jęczała przez sen. Śniło jej się coś dziwnego. Była w pracy, Tommy siedział na fotelu stomatologicznym i mówił, żeby wyluzowała. Potem przemienił się w Romana. Uniósł rękę, otworzył dłoń. Spoczywał na niej wilczy kieł zanurzony we krwi.