– Dietetyczny? – Jean-Luc wszedł za nim do gabinetu.
– Tak. – Roman czekał przy drzwiach, aż wszyscy znajdą się w środku. – Kobiety z mojego klanu bardzo narzekały, że tyją, i obwiniały mnie o to.
– Hm. – Angus usiadł w fotelu naprzeciwko biurka. – Moje też narzekały, ale i tak chciały tylko to.
– Uwielbiają chocolood. – Gregori przysiadł na skraju biurka. – W ostatnim kwartale sprzedaż wzrosła trzykrotnie.
– Liczę, że blood lite rozwiąże ten problem, ma bardzo niewielką zawartość cholesterolu i cukru. – Roman zobaczył, że Laszlo kręci się przy drzwiach. Położył mu dłoń na ramieniu.
– To mój najzdolniejszy chemik. Wczoraj grożono mu śmiercią.
Laszlo wbił wzrok w czarne mokasyny i bawił się guzikiem u fraka.
Angus poruszył się na krześle. Spojrzał na chemika.
– Kto groził?
– Podejrzewamy, że Ivan Petrovsky. – Roman zamknął drzwi i podszedł do biurka.
– Och. – MacKay zmarszczył brwi. – Przywódca rosyjskiego klanu w Ameryce. Moje źródła podają, że pracuje jako zabójca na zalecenie. Ale kto chciałby śmierci twojego chemika?
– Malkontenci chętnie zabiją każdego, kto macza palce w produkcji syntetycznej krwi – zauważył Jean-Luc.
– To fakt. – Skinął głową. – Więc o to chodzi? Roman usiadł za biurkiem.
– Nie dawali znaku życia od zeszłego roku, gdy na Halloween zostawili mi niespodziankę na progu.
– Bombę? – Jean-Luc spojrzał na Szkota. – To twoja działka. Jak myślisz, kto jest przywódcą Prawdziwych?
– Ograniczaliśmy listę do trzech podejrzanych. – Angus poluźnił kołnierzyk koszuli. – Chciałem z wami porozmawiać podczas konferencji. Trzeba coś z tym zrobić.
– Zgadzam się. – Dla podkreślenia swoich słów Jean-Luc uderzył laską w podłogę. Nic dziwnego, że ten temat tak bardzo go obchodził. Malkontenci też próbowali go zabić.
Roman zacisnął dłonie.
– Jeśli Ivan Petrovsky jeszcze nie jest na twojej liście, powinien się tam znaleźć.
– Jest na pierwszym miejscu. Ale czemu grozi chemikowi? Myślałem, że zaatakuje ciebie.
– Pewnie zabierze się i do mnie, kiedy tylko się dowie, że jestem odpowiedzialny za jego… sytuację.
Angus zmrużył oczy.
– Wytłumacz, o co chodzi. Roman poruszył się niespokojnie.
– To długa historia.
– Jak zawsze. – Jean-Luc uśmiechnął się znacząco. – I zawsze chodzi o kobietę, n’estce pas?
– W tym wypadku tak. – Roman odetchnął głęboko. – Nazywa się Shanna Whelan i jest celem Petrovskiego. Rosyjska mafia pragnie jej śmierci, a on dla nich pracuje.
– A ty udzieliłeś jej schronienia? – domyślił się Angus.
– Oczywiście. – Jean-Luc wzruszył ramionami. – Skoro to jego podwładna, ma obowiązek ją chronić.
– Laszlo dopomógł jej w ucieczce – dodał Gregori. – I dlatego Petrovsky chce go zabić.
Chemik jęknął i schylił się po urwany guzik.
– No to trzeba bronić i damy, i chemika. – Angus w zadumie bębnił palcami w stół. – Trudna sytuacja, owszem, ale to się da zrobić. Naszym podstawowym zadaniem jako przywódców klanu jest chronić naszych podwładnych.
Roman z trudem przełknął ślinę. Zaraz rozpęta się burza.
– Ona nie jest moją podwładną.
Angus i Jean-Luc przyglądali mu się przez pełnych pięć sekund.
– Śmiertelna.
Jean-Luc zamrugał. Angus zaciskał dłonie na poręczy tak mocno, aż pobielały mu knykcie. Wymienili spojrzenia. Angus odchrząknął.
– Nie dopuściłeś do śmierci zwyczajnej kobiety?
– Tak, Udzieliłem jej schronienia. Uznałem, że postępuję słusznie, bo ścigał ją wampir.
Jean-Luc oparł dłonie na złotej gałce wieńczącej laskę. Pochylił się lekko do przodu.
– Angażowanie się w sprawy śmiertelników nie jest w twoim stylu, zwłaszcza jeśli to mogłoby ściągnąć kłopoty na twój klan.
– Ja… Musiałem skorzystać z jej usług. Jean-Luc wzruszył ramionami.
– Od czasu do czasu wszyscy odczuwamy taką potrzebę. Ale mamy takie przysłowie: w nocy wszystkie koty są szare. Dlaczego ryzykować tak wiele dla jednej śmiertelniczki?
– Trudno to wyjaśnić. Ona jest… wyjątkowa. MacKay uderzył pięścią w krzesło.
– Utrzymanie naszego istnienia w tajemnicy to priorytet. Mam nadzieję, że się jej nie zwierzałeś.
– Usiłowałem wszystko przed nią ukryć. – Roman westchnął. – Niestety, mój… harem nie potrafił utrzymać języka za zębami.
Szkot zmarszczył brwi.
– Ile wie?
– Zna moje nazwisko, wie, gdzie pracuję, gdzie mieszkam i że mieszka ze mną kilka kobiet. Nie ma pojęcia, czym jesteśmy.
– Na razie. Roman nie wątpił, że jest na tyle inteligentna, by odgadnąć prawdę.
– Oby była tego warta. Jeśli Petrovsky dowie się, że ją ukrywasz…
– Już wie – wtrącił Gregori.
– Merde - sapnął Jean-Luc.
– Zaprosiłeś go na bal? – spytał Angus.
– Tak. – Roman założył ręce na piersi, pochylił się nad biurkiem. – Zaproszenia rozesłano, zanim zaczęła się ta sprawa. Zapraszam go co roku, to gest dobrej woli, ale od osiemnastu lat się nie pojawił.
– Odkąd wprowadziłeś na rynek syntetyczną krew – dodał Jean-Luc. – Pamiętam, jak zareagował. Był wściekły. Nie chciał nawet spróbować, wybiegł jak opętany, krzyczał i miotał obelgi na wszystkich, którzy odrzucali jego staroświecką ideologię.
Jean-Luc mówił, a MacKay rozpiął marynarkę i wyjął pistolet z kabury pod pachą. Upewnił się, że jest naładowany.
– Niech no tylko się pojawi. Srebrne kule. Roman się skrzywił.
– Proszę cię, nie zabijaj moich podwładnych. Szkot uniósł brew.
– Idę o zakład, że się zjawi. Przecież wie, że masz dziewczynę. Jest tu?
– Już jej nie mam. Uciekła.
– Co? – Angus zerwał się na równe nogi. – Chcesz powiedzieć, że uciekła podczas zmiany moich chłopców?
Roman i Gregori wymienili spojrzenia.
– No, tak. Jean-Luc zachichotał.
– Naprawdę jest wyjątkowa, n’estce pas?
MacKay zmełł przekleństwo w ustach i schował broń do kabury. Przechadzał się nerwowo po gabinecie.
– Nie do wiary. Śmiertelniczka przechytrzyła moich Szkotów? Kto był dowódcą zmiany? Obedrę drania żywcem ze skóry!
– Connor – odparł Roman. – Ale bystra dziewczyna zdawała sobie sprawę, że musi go unikać. Wybrała strażnika, który jej nie znał, przebrała się, udawała, że towarzyszy Simone. Podobno bardzo dobrze naśladowała francuski akcent.
– Coraz bardziej mi się podoba – mruknął Jean-Luc. Angus burknął coś gniewnie, wciąż chodząc w tę i z powrotem.
Rozdzwonił się telefon Gregoria.
– Odbiorę na zewnątrz. – Wyszedł.
– A skoro mowa o Simone… – Roman spojrzał na Jean-Luca spod ściągniętych brwi. – Dlaczego wysłałeś ją wcześniej? Sprawia same kłopoty.
Francuz wzruszył ramionami.
– Sam odpowiedziałeś na swoje pytanie, mon ami. Simone sprawia same kłopoty. Musiałem odpocząć.
– Pierwszej nocy zdemolowała nocny klub. A wczoraj groziła śmiercią moim… damom.
– Oczywiście, la jalousie, zazdrość. Doprowadza kobiety do szaleństwa. – Jean-Luc położył sobie laskę na kolanach. – Na szczęście Simone nie należy do mojego klanu. Wystarczy mi, że ją zatrudniam. Gdyby była moją podwładną, oszalałbym. I bez tego mam dość problemów z haremem.
Angus przechadzał się nerwowo, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
– Rozważam, czy nie pozbyć się swojego haremu – powiedział. Nagle zdał sobie sprawę, że przyglądają mu się uważnie. Zatrzymał się, wyprostował szerokie plecy. – Nie chodzi o to, że nie cieszy mnie ich towarzystwo. O nie, sprawia mi wielką przyjemność. A dzierlatki nigdy nie mają dość.