– Ach, ja także. – Jean-Luc skinął głową i spojrzał na Romana.
– Prawda – odparł Roman po angielsku. Ciekawe, czy przyjaciele też skłamali.
Angus podrapał się w podbródek.
– Trudno zadowolić tyle niewiast. Uważają, że moim obowiązkiem jest towarzyszyć im co noc. Nie rozumieją, że prowadzę firmę.
– Oui, exactement, dokładnie – mruknął Jean-Luc. – Czasami zastanawiam się, czy to nie egoizm, trzymanie tylu pięknych kobiet dla siebie; na świecie przecież jest wielu samotnych wampirów.
Roman nie wierzył własnym uszom. Obaj przywódcy klanów, tak jak on byli znużeni haremem. Może Radinka ma rację, może czas porzucić stare zwyczaje. On przekonał większość pobratymców do zmiany nawyków żywieniowych.
Gregori wrócił do gabinetu. Schował komórkę do kieszeni.
– Dzwonił Connor. Petrovsky i jego świta wyszli z domu, jadą na północ, w stronę New Rochelle. Connor ich śledzi.
– A Shanna? – dopytywał Roman.
Nie ma jej. Mieli na sobie eleganckie kreacje. Czerń i biel.
– Spojrzał z niepokojem na chemika.
Rany boskie, wybierają się na bal, pomyślał Roman.
– Co mam robić? – Laszlo rozglądał się nerwowo. – Nie mogę tu zostać.
– Nie panikuj, spokojnie. – Angus złapał go za ramię.
– Włos ci z głowy nie spadnie. Moi chłopcy są w stanie najwyższej gotowości.
Roman patrzył, jak wyjmuje pistolet. Jean-Luc odkręcił gałkę w eleganckiej laseczce i wyjął długą, ostrą szpadę. Cholera. To ma być bal czy jatka?
Drzwi otworzyły się nagle. Szkot wycelował broń.
Ian zamrugał.
– A niech mnie. Nie takiego powitania się spodziewałem. MacKay roześmiał się i schował pistolet do kabury.
– Ian, bracie. Jak tam?
– Świetnie. – Poklepał szefa po plecach. – Wróciłem z Waszyngtonu.
– W odpowiedniej chwili. Jedzie tu Ivan Petrovsky. Zanosi się na kłopoty.
Ian pokiwał głową.
– I to gorsze niż Petrovsky. – Zerknął na Romana. – Dobrze, że pojechałem do Langley. Przynajmniej wiemy, co się dzieje.
– W czym rzecz? – zainteresował się Angus.
– Sprawdzałem ojca doktor Whelan.
Roman wstał.
– Pracuje dla CIA?
– Aye. Ostatnio stacjonował w Rosji, trzy miesiące temu wrócił do Waszyngtonu i objął kierownictwo nowego projektu. Dane były zaszyfrowane, ale udało mi się większość zrozumieć.
– Mów.
– Objął operację pod kryptonimem „Trumna”. Szkot wzruszył ramionami.
– To popularna nazwa w tych kręgach.
– Nie w tym znaczeniu. – Ian zmarszczył czoło. – Mają swoje logo. Nietoperz przebity kołkiem.
– O cholera – sapnął Angus.
– Aye. Mają listę obiektów do zlikwidowania. Jest na niej Petrovsky i kilka osób z jego klanu. – Ze smutkiem spojrzał na Romana. – I ty.
– Chcesz powiedzieć, że wszyscy na liście to wampiry?
– Aye. - Ian się skrzywił. – Wiecie chyba, co to znaczy. Roman ciężko opadł na fotel.
– Wiedzą o nas – wyszeptał.
Rozdział 15
Ivan Petrovsky spojrzał na adres, który podała mu Katia. – Tu, Vlad. Zatrzymaj się. Vladimir wypatrzył miejsce do parkowania kilkanaście metrów od bezpiecznego domu w New Rochelle. Po obu stronach słabo oświetlonej uliczki wyrosły wąskie piętrowe domy z małymi gankami i jeszcze mniejszymi ogródkami. W większości budynków paliły się światła, ale dom, do którego zmierzali, spowijały ciemności.
Nie ma innej wampirzycy, którą Ivan darzyłby takim szacunkiem jak Katię; po raz kolejny dowiodła, że jest warta swojej wagi w złocie. Od dawna należała do jego klanu i była równie bezwzględna jak jej pan. Odnalazła i uwiodła agenta federalnego, który opiekował się Shanną Whelan. Mając go w swojej władzy, zastawiła pułapkę.
Ivan kazał Vladowi zostać w aucie, a sam szybko podszedł do budynku. Przy tylnych drzwiach czekał, aż Alek i Galina, kobieta z jego haremu, do niego dołączą. Weszli do środka. Doskonale widzieli w ciemnościach, nie musieli zapalać światła. Minęli kuchnię, pokonali wąski korytarzyk i znaleźli się w saloniku. Katia i jej agent siedzieli na kanapie, czy raczej Katia siedziała okrakiem na mężczyźnie. Miała spódnicę zakasaną do pasa.
– Dobrze się bawisz? – zapytał Ivan. Wzruszyła ramionami.
– Nudziło mi się, a to przynajmniej coś do roboty.
– Ja też mogę? – Galina przycupnęła koło agenta. Miał nieprzytomny wzrok. Z ranek na szyi ciekła krew.
Ivan machnął mu ręką przed oczami. Żadnej reakcji. Miał ochotę przykleić mu karteczkę na czole: „Do wynajęcia”.
– A gdzie Whelan?
Katia zeszła z agenta. Czarna spódnica opadła aż do kostek.
– Podoba ci się? – Stanęła tak, że odsłoniła nogę w rozcięciu, które kończyło się dopiero węzłem na biodrze. Nie miała na sobie bielizny. Biała bluzka bez rękawów odsłaniała piersi.
– Bardzo. Ale gdzie jest Whelan? – Zerknął na zegarek. Dwudziesta czterdzieści. Za dziesięć minut muszą jechać. Zabicie Shanny potrwa chwilę, ale liczył, że jeszcze zdąży się z nią zabawić.
Katia spojrzała ze współczuciem na jego przybocznego.
– Biedny Alek, co noc widzi swojego pana z kobietami, ale sam nie śmie ich tknąć. – Wsunęła dłoń pod spódnicę i odsłoniła nagi pośladek.
Alek zacisnął pięści i uciekł wzrokiem.
– Dość tego, Katia. – Czyżby chciała skłócić go z Alkiem? W dzisiejszych czasach trudno o dobrego pomocnika, silnego wampira, który słucha rozkazów, ale nie dobiera się do haremu. W ciągu minionych stuleci Ivan zabił wielu, bo nie potrafili trzymać się z daleka od kobiet. Nie stać go na utratę kolejnego. Wskazał nieprzytomnego agenta.
– Domyślam się, że Whelan jest w podobnym stanie. Gdzie ją trzymasz? Na górze?
Katia cofnęła się o krok. W jej oczach pojawiła się czujność.
– Jeszcze nie przyjechała.
– Co? – Ivan szedł w jej stronę. Zacisnęła powieki. Oczekiwała ciosu.
Ivan zacisnął pięści. Napięcie znów koncentrowało się w karku, stawało się nie do wytrzymania. Strzelił kręgami. Katia pobladła. Może obawiała się, że to samo spotka jej śliczny kark.
Schyliła głowę.
– Przykro mi, że cię zawiodłam, panie. – Wróciła do starych form grzecznościowych.
– Mówiłaś, że Whelan będzie o wpół do dziewiątej. Co się z nią stało?
– Nie wiem. Bob kazał jej tu przyjechać. Tak się umówili. Zazgrzytał zębami.
– Ale jej nie ma.
– Nie, panie.
– Usiłowała się z nim skontaktować?
– Nie.
– Chciałem się nią pożywić przed tym pieprzonym balem. – Nerwowo przechadzał się po pokoju. Miał doskonały plan. Nie dość, że zarobi ćwierć miliona dolarów, to jeszcze z rozkoszą będzie patrzeć na cierpienie Romana Draganestiego. Najpierw wypije całą krew z Shanny Whelan, potem, na balu, rzuci ciało Romanowi pod nogi. Draganesti i jego mięczaki wpadną w panikę, a tymczasem Vladimir wymknie się chyłkiem i doprowadzi wieczór do imponującego zakończenia. Idealny plan. Wszystko miało się udać. Gdzie do cholery jest ta dziewczyna? Nie znosił opóźnień w posiłkach.
– Głupia suka! – Przekrzywił głowę z głośnym trzaskiem.
Katia zadrżała.
– Może jeszcze przyjedzie. Może się spóźni.
– Nie mogę na nią czekać bez końca. Musimy iść na ten cholerny bal. To jedyny sposób, by dostać się na teren Romatechu, nie budząc podejrzeń Szkotów. – Z całej siły walnął pięścią w ścianę. – Muszę tam iść o pustym żołądku, a przecież na takiej imprezie nie będzie nic do jedzenia.