Выбрать главу

– Nie ma sprawy. Od przyjazdu do Ameryki tak dobrze się nie bawiłem.

– Do widzenia. – Wzięła torebkę, siatkę i pobiegła do bramy.

– Stop! – Z budki przy wjeździe wyszedł strażnik. Szkot. Znieruchomiała. Przypomniały jej się otwarte trumny. Nie myśl o tym. Masz dotrzeć do Radinki.

Szkot miał na sobie kilt w szarobiałą kratę. Przyglądał się jej podejrzliwie.

– Nie przyszła pani w czerni i bieli.

No i co z tego? Nie wolno chodzić na różowo?

– Chciałabym się spotkać z Radinką Holstein. Czy może jej pan przekazać, że przyszła Shanna Whelan?

Szkot wybałuszył oczy.

– Jezu Chryste! Toć pani wszyscy szukają! Proszę się stąd nie ruszać! Zaraz wracam.

Wszedł do budki, sięgnął po telefon. Shanna odwróciła się i mierzyła wzrokiem sznur limuzyn. Od kiedy to w instytucjach badawczych urządza się eleganckie przyjęcia?

Wstrzymała oddech. Nieco dalej zatrzymał się czarny sedan. Cholera.

Puściła się biegiem do wejścia. Oby wewnątrz czekała armia Szkotów uzbrojonych po zęby. Pieprzyć te cholerne trumny. Póki są po jej stronie, zapomni o tym widoku. Nie, nie do końca.

Dopadła do drzwi wejściowych. Z limuzyny wysiadała akurat grupka gości w biało-czarnych strojach wieczorowych. Patrzyli na nią z góry. Kilka osób węszyło, jakby dziwnie pachniała.

Co za snoby, pomyślała, wchodząc do środka. W wielkim holu kłębiło się morze eleganckich gości, pogrążonych w rozmowie. Omijała poszczególne grupki, czuła na sobie ich pogardliwe spojrzenia. Jezu, czuła się, jakby przyszła na bal maturalny w dresie i bez chłopaka.

Po prawej stronie zobaczyła podwójne drzwi, przytrzymywane wielkimi donicami. Z pomieszczenia w głębi dobiegały dźwięki muzyki i szmer rozmów. Skierowała się w tamtą stronę.

Nagle w holu zjawił się oddział Szkotów. Ukryła się za skrzydłem drzwi i wielką donicą.

– Szukacie śmiertelniczki? – zapytał siwowłosy mężczyzna we fraku.

Śmiertelniczki?

– Aye - odparł Szkot. – Weszła tu?

– Owszem. – Siwy skinął głową. – Jest fatalnie ubrana.

– Tak, to na pewno śmiertelna. – Jego towarzyszka prychnęła pogardliwie. – Zawsze można ich poznać po zapachu.

Litości. Szkoci zainteresowali się cholernymi snobami, a Shanna czmychnęła przez otwarte drzwi i znalazła się w sali balowej. Pary w biało-czarnych kreacjach tańczyły menueta – jakby żywcem przeniesione z osiemnastego wieku. Inni goście przechadzali się, gawędzili, popijali coś z kieliszków.

Przeciskała się przez tłum. Wszyscy się za nią oglądali. Bomba. Ubrana od stóp do głów na różowo, demonstrowała, że tu nie jest jej miejsce. Musi znaleźć Radinkę, i to szybko. Minęła stół, na którym królowała wielka lodowa rzeźba. Nietoperz. Nietoperz? Przecież to nie Halloween? Po co komu nietoperze na wiosnę?

Zastygła w pół kroku, zszokowana, gdy zobaczyła otwartą trumnę przy stole. Służyła za lodówkę. To chore! Przepychała się przez tłum. Gdzie ta Radinka? I czy to Roman wchodzi na podest? Na pewno ją zobaczy. Ukryła się za potężnym mężczyzną w czarnej koszulce z napisem „DVN”. Trzymał kamerę cyfrową.

– Wchodzisz. – Dał znak kobiecie o bujnych piersiach.

– Tu Corky Courrant na żywo w programie Na żywo z nieumarłymi. Co za ekscytujący wieczór! Jak widzicie, za moimi plecami – wskazała za siebie – na scenę wchodzi Roman Draganesti, by powitać nas na dwudziestym trzecim corocznym balu otwierającym konferencję. Wszyscy zapewne wiecie, że Roman to naczelny dyrektor Romatechu, twórca linii fusion i przywódca najpotężniejszego klanu w Ameryce Północnej.

Jak to: klanu? Co za klanu? Czy to przykrywka dla czegoś innego? Sekty wyznawców czarnej magii? Czy to wszystko czarnoksiężnicy? To by tłumaczyło czarne stroje i zamiłowanie do upiornych dekoracji, takich jak lodówka w kształcie trumny.

– Coś do picia? – Zatrzymał się przy niej kelner z czarną tacą zastawioną kieliszkami.

Czy on także jest czarnoksiężnikiem? I Radinka? Roman?

– Ja… poproszę coś lekkiego.

– Ależ oczywiście! Najnowsze dzieło pana Draganestiego. – Kelner podał jej kieliszek. – Smacznego. – Odszedł.

Shanna zajrzała do kieliszka. Czerwony płyn. Jej uwagę zwrócił głos Romana. Boże, ależ seksowny. Sukinsyn.

– Witam wszystkich… – Przeczesywał wzrokiem tłum. Shanna usiłowała zminimalizować się za facetem z DVN, ale do cholery, w różowym stroju mogła równie dobrze machać czerwoną płachtą.

– …na corocznym balu… – Urwał.

Wyjrzała zza olbrzyma. O Boże, Roman patrzył prosto na nią. Skinął ręką i przy nim zjawił się Ian. Młody Szkot rozejrzał się i zobaczył Shannę. Zbiegł ze stopni, szedł w jej stronę.

– Miłej zabawy – zakończył Roman. Ruszył za łanem.

– Cudownie! – pisnęła dziennikarka. – Roman Draganesti idzie do nas. Porozmawiajmy z nim! Och, Roman!

Cholera. I co teraz? Zaufać Szkotowi, który sypia w trumnie? Kobieciarzowi Romanowi, czarnoksiężnikowi od siedmiu boleści?

Mężczyzna z DVN cofnął się i wpadł na nią.

– O, przepraszam.

– Nie ma sprawy – mruknęła. Nagle przypomniała sobie logo i slogan na ekranie telewizora: DVN. 24/7. Bo gdzieś kiedyś zawsze jest noc. Zawsze jest noc? Co to za stacja? Dla czarnoksiężników?

– Przepraszam, co znaczy skrót DVN? Facet się żachnął.

– Gdzieś ty się podziewała przez ostatnie pięć lat? – Zmrużył oczy. – Chwileczkę. Jesteś śmiertelna. Co ty tu robisz?

Shanna przełknęła ślinę. Jeśli tylko ona jest śmiertelna, kim są ci wszyscy ludzie? Cofnęła się o krok. – Co znaczy skrót DVN?

Facet uśmiechnął się powoli.

– Digital Vampire Network.

Shanna jęknęła. Nie, to jakiś chory dowcip. Przecież wampiry nie istnieją naprawdę. Podszedł do niej Ian.

– Proszę za mną, panno Whelan. Tu nie jest pani bezpieczna.

Szarpnęła się.

– Zostaw mnie. Ja wiem… wiem, gdzie śpicie. – Wdziałam trumny. A w trumnach sypiają wampiry.

Zmarszczył czoło.

– Proszę mi dać ten kieliszek. Pójdziemy do kuchni, zje pani coś normalnego.

Normalnego? Więc co to niby jest? Uniosła kieliszek i pociągnęła nosem. Krew! Z krzykiem rzuciła go na ziemię. Rozprysł się o posadzkę, jego zawartość pochlapała wszystkich dokoła.

– No i zobacz, co narobiłaś! – wrzasnęła jakaś kobieta. – Krwawe plamy na nowiutkiej sukni! Ty… – Spojrzała na nią i syknęła.

Shanna się cofnęła. Rozejrzała się. Wszyscy sączyli coś z kieliszków. Pili krew. Przycisnęła torbę do piersi. Wampiry.

– Shanna, proszę. – Roman zbliżał się powoli. – Chodź ze mną. Ochronię cię.

Uniosła drżącą dłoń do ust.

– Ty… ty też. – Miał nawet czarną pelerynę, jak Dracula. Facet z DVN zawołał głośno:

– Corky, musimy to mieć! Dziennikarka przepychała się przez tłum.

– Nieoczekiwane wydarzenie na balu w Romatechu! Na imprezie wampirów zjawiła się kobieta śmiertelna! – Podsunęła Shannie mikrofon pod nos. – Powiedz, jakie to uczucie znaleźć się w tłumie wygłodniałych wampirów?

– Idź do diabła! – Shanna odwróciła się na pięcie i spojrzała na drzwi. Stali tam Rosjanie.

– Pójdziesz ze mną. – Roman złapał ją żelaznym uściskiem i otulił oboje peleryną.

Otoczyła ją ciemność.

Rozdział 16

W pierwszej straszliwej chwili Shanna nie czuła gruntu pod nogami. Dryfowała, zagubiona, półprzytomna, świadoma tylko bliskości Romana. Otaczała ją ciemność, groźna, myląca. Nagle szarpnięcie i stała. Właściwie potykała się.

– Ostrożnie. – Podtrzymał ją. Odsunął pelerynę i Shanna poczuła na policzku lekki wiaterek. Uderzył ją zapach ziemi i kwiatów.