Выбрать главу

Byli na zewnątrz, w ogrodach otaczających Romatech. Reflektory ogrodowe wyczarowywały z mroku dziwne kształty. Skąd się tu wzięła? Na dodatek jest sama z Romanem Draganestim. Z Romanem, czyli z… z… Nie, nie mogła o tym myśleć. To zbyt straszne.

Wyrwała się z jego objęć, poślizgnęła się na żwirkowej alejce. Nieco dalej z okien sali balowej padał blask. – Jak? Jak się tu…?

– Teleportacja – odparł miękko. – To był najszybszy sposób, jaki przyszedł mi do głowy.

Magia. A więc Roman naprawdę jest wampirem. Wzdrygnęła się. Niemożliwe. Nigdy nie wierzyła we współczesne romantyczne wampiry. Takie stwory z samej definicji są obrzydliwe. Paskudy, mają cuchnący oddech, gnijące ciało i długie szpony. Niemożliwe, żeby wampir był seksowny i inteligentny jak Roman. Niemożliwe, żeby wampir tak całował. O Boże, całowała się z nim. Wymieniała płyny ustrojowe z potworem z piekła rodem. No bomba, nieźle to zabrzmi na spowiedzi. A pokuta? Dwie zdrowaśki i zero kontaktów z pomiotem piekielnym?

Weszła na trawę, schroniła się w cieniu wielkiego drzewa. Widziała jedynie zarys postaci Romana. Wiatr rozwiewał czarną pelerynę.

Nie myślała, puściła się szaleńczym biegiem w stronę świateł przy bramie. Biegła, ile sił w nogach, nie pozwoliła, by torebka i siatka spowolniły sprint. W jej żyłach buzowała adrenalina. Jeszcze tylko kilka metrów i…

Szum i ruch za nią, a w alejce przed nią wyrósł cień. Roman. Zatrzymała się gwałtownie. Nie chciała na niego wpaść. Chciwie łapała ustami powietrze. Stał nieruchomo.

Pochylił się.

– Nie uciekniesz mi.

– Zauważyłam. – Przyglądała mu się bacznie. – Mój błąd. Dopiero w tej chwili do mnie dotarto, że nie powinnam robić nic, co wzbudziłoby twój apetyt.

– Nie przejmuj się tym. Ja nie…

– Nie gryziesz? Czyżby? – Przed oczami stanął jej wilczy kieł. – O Jezu. Ten ząb, który ci wstawiłam… To był kieł, prawda?

– Tak. Bardzo ci dziękuję za pomoc. Żachnęła się.

– Wyślę ci rachunek. – Odchyliła głowę do tyłu, patrzyła w rozgwieżdżone niebo. – Niemożliwe, że to się dzieje naprawdę.

– Nie możemy tu zostać. – Wskazał salę balową. – Rosjanie mogą nas zobaczyć. Chodź. – Podszedł do niej.

Odskoczyła do tyłu.

– Nigdzie z tobą nie idę.

– Nie masz wyboru.

– Wydaje ci się. – Poprawiła siatkę na ramieniu, otworzyła torebkę. Roman westchnął ze zniecierpliwieniem.

– Nie możesz mnie zastrzelić.

– Oczywiście, że mogę. Nawet nie oskarżą mnie o morderstwo. Przecież ty już nie żyjesz. – Wyjęła berettę.

Błyskawicznie wyłuskał pistolet z jej dłoni i cisnął w krzaki.

– Jak śmiesz! Potrzebna mi do obrony.

– Pistolet cię nie uratuje. Ja – tak.

– No proszę, jakiż jesteś wielkoduszny! Rzecz w tym, że ja od ciebie nic nie chcę. A już na pewno nie chcę mieć śladów po kłach.

Sapnął nerwowo. Irytuje go? A to pech. Cóż, przez niego jest w szoku.

Wskazał palcem salę balową.

– Nie widziałaś tam Rosjan? Ich przywódcą jest Ivan Petrovsky, mafia wynajęła go, żeby ciebie zabił. To zawodowiec, cholernie dobry.

Shanna się cofnęła. Drżała na lekkim wietrze.

– Przyszedł na twoje przyjęcie. Znasz go.

– Zwyczaj nakazuje zapraszać wszystkich przywódców klanów. – Roman podchodził do niej. – Ma ciebie zabić wampir. Twoją jedyną szansą jest pomoc innego wampira. Moja pomoc.

Głęboko zaczerpnęła tchu. Sam to powiedział. Nie mogła dłużej wmawiać sobie, że jest inaczej, choć bardzo tego chciała. Prawda jest przerażająca.

– Musimy iść. – Złapał ją mocno. Zanim zdążyła zaprotestować, spowiła ją ciemność. To wirowanie było okropne. Nie czuła własnego ciała. Kiedy odzyskała świadomość, stała w ciemnym pomieszczeniu. Potknęła się, straciła równowagę.

– Ostrożnie. – Roman ją podtrzymał. – Trochę trwa, zanim człowiek przyzwyczai się do teleportacji.

Odepchnęła go.

– Nie rób tego więcej! Nie podoba mi się to.

– No dobrze. Porozmawiajmy. – Chwycił ją za łokieć.

– Przestań. – Wyrwała mu się. – Nigdzie z tobą nie idę.

– Nie słyszałaś, co powiedziałem? Tylko ja mogę cię uchronić przed Petrovskim.

– Nie jestem bezradna! Do tej pory sama sobie świetnie radziłam! Zresztą mogę liczyć na pomoc rządu.

– Na przykład na agenta federalnego w New Rochelle? Nie żyje.

Wstrzymała oddech. Bob nie żyje?

– Chwileczkę. Skąd o tym wiesz?

– Connor obserwował dom Petrovskiego na Brooklynie. Pojechał za Rosjanami do New Rochelle i tam widział twojego agenta. Nie miał szans wobec czterech wampirów. Podobnie jak ty.

Z trudem przełknęła ślinę. Biedny Bob. I co teraz?

– Wszędzie cię szukałem. – Położył dłoń na jej ramieniu. – Pozwól, że ci pomogę.

Zadrżała, czując jego dotyk. Nie, nie budził w niej obrzydzenia. Wręcz przeciwnie. Uświadamiał jej, jak bardzo Roman pragnął ją ocalić, ile wykazał zrozumienia i troski, jaki był hojny i miły. Naprawdę chciał pomóc. Tak mówiło jej serce, choć ostatnie rewelacje wywołały szok. Ale jak mogłaby przyjąć pomoc, gdy poznała tę straszną prawdę o nim? Z drugiej strony, jak mogłaby jej nie przyjąć. Jest takie powiedzenie, że ogień zwalcza się ogniem, prawda? Może to samo dotyczy wampirów.

Jezu, co ona sobie myśli? Zaufać wampirowi? Dla niego jest tylko źródłem pożywienia. Smakołykiem.

– To twój naturalny kolor włosów? – zapytał cicho.

– Co? – Shanna zauważyła, że podszedł bliżej. Wpatrywał się w nią uważnie. Intensywnie. Jakby był głodny.

– Zawsze wiedziałem, że brąz to farba. Dotknął pasma włosów na jej ramieniu.

– To twój naturalny kolor?

– Nie. – Cofnęła się o krok, odrzuciła włosy na plecy. No świetnie. Teraz odsłoniła kark.

– A jaki jest naprawdę?

– Dlaczego rozmawiamy o kolorze moich włosów? – Głos jej drżał. – Co, blondynki są smaczniejsze?

– Pomyślałem, że uspokoi cię rozmowa na zwykłe tematy, chociażby o włosach.

– No to źle pomyślałeś. Ciągle nie uporałam się z tym, że jesteś demonem, krwiopijcą z piekła rodem!

Zesztywniał. Coraz lepiej. Zraniła jego uczucia. Ale do cholery, ma prawo być zdenerwowana. Więc skąd wyrzuty sumienia, że wyładowała złość na nim?

Odchrząknęła.

– Chyba zabrzmiało za ostro.

– Właściwie nie mijasz się z prawdą. Skoro jednak nigdy nie byłem w piekle, technicznie rzecz biorąc, nie mogę stamtąd pochodzić.

Ojej. Naprawdę go zraniła.

– Przepraszam.

Długa chwila ciszy. Wreszcie zareagował.

– Nie musisz mnie przepraszać. To nie twoja wina. A już z pewnością nie potrzebuję twojej litości.

Ojej, po raz drugi. Nie najlepiej sobie z tym radzi. No, ale nie miała w życiu zbyt wielu okazji do rozmowy z demonem.

– Posłuchaj… Możemy zapalić światło?

– Nie, będzie je widać przez okno i Petrovsky domyśli się, że tu jesteśmy.

– A gdzie właściwie jesteśmy?

– W moim laboratorium. Okna wychodzą na ogród.

Pomieszczenie wypełniał dziwny zapach – środek dezynfekujący i coś jeszcze, złożony, metaliczny zapach… Krew. Jej żołądek fiknął salto. No pewnie, zajmuje się krwią. Wynalazł syntetyczną krew. I ją pił. Wzdrygnęła się.

Zaraz, zaraz… Jeśli wampiry żywią się syntetyczną krwią, nie atakują już ludzi. Roman też ratuje ludzkie życie. Nadal jest bohaterem.

Co nie znaczy, że nie jest demonem i krwiopijcą. Jak mogłaby sobie z tym poradzić? Jakaś jej cząstka brzydziła się nim, ale druga chciała wyciągnąć do niego ręce i powiedzieć, że nie jest taki zły… jak na wampira.