– Domyślam się, że z nimi rozmawiałaś.
– Z twoimi kobietami? Z twoim haremem? – Zmrużyła oczy ze złości. – Wiesz, że zapraszały mnie do siebie?
O rany.
– A wiesz, dlaczego? Chcą, żebym była jedną z nich, bo wtedy nic nie stanie na przeszkodzie, żeby do nas dołączyły w łóżku! Słyszałeś o wielokrotnym orgazmie? Już się nie mogę doczekać!
– To ironia, tak?
– A jak myślisz? – Fuknęła wściekle. Zazgrzytał zębami.
– Posłuchaj, Shanno, utrzymanie w tajemnicy tego, co było między nami, kosztowało mnie sporo wysiłku. – Skręcało go z głodu.
– Nie udało ci się! Nawet Szkoci wiedzieli, co robimy! A mimo wszystko robiłeś to ze mną!
Podszedł bliżej.
– Nikt nie słyszał, co się dzieje między nami – mówił ze złością. – To naprawdę było tylko między nami. Tylko ja słyszałem twoje jęki i szlochy. Tylko ja czułem, jak drżysz, kiedy…
– Dość już. Niepotrzebnie się zgodziłam w sytuacji, gdy masz harem kobiet gotowych do nas dołączyć.
Zacisnął pięści. Starał się nad sobą zapanować, ale to cholernie trudne, kiedy z głodu kręci się w głowie.
– Nic nie mogę z nimi zrobić. Nie dałyby sobie rady same.
– Chyba żartujesz! Ile musi minąć stuleci, zanim dorosną?
– Urodziły się w czasach, gdy kobiet niczego nie uczono. Są bezbronne i bezradne, a ja jestem za nie odpowiedzialny.
– Naprawdę je chcesz?
– Nie! Przejąłem harem wraz z tytułem głowy klanu, w 1950 roku. Nie wiem nawet, jakie mają imiona. Poświęcałem cały czas pracy w laboratorium i tworzeniu Romatechu.
– Jeśli ich nie chcesz, przekaż je komuś innemu. W okolicy jest zapewne mnóstwo wampirów płci męskiej, którzy umierają z rozpaczy i tęsknoty za porządną, martwą towarzyszką.
Denerwował się coraz bardziej.
– Tak się składa, że ja też jestem martwy! Skrzyżowała ręce na piersi.
– Ty i ja… bardzo się różnimy. To się chyba nie uda.
– Wydawało mi się, że już to sobie wyjaśniliśmy. – Boże, chyba nie chce go zostawić. Nie pozwoli jej na to. Są do siebie podobni. Rozumie go lepiej niż ktokolwiek inny.
– Ja nie… Nie będę się z tobą kochać, jeśli cały harem ma do nas dołączyć. Nie pogodzę się z tym.
Gniew go zaślepiał.
– Nie chcesz mi chyba wmówić, że ci się nie podobało. Wiem, co czułaś. Byłem w twojej głowie.
– To wydarzyło się wczoraj. Teraz jest mi tylko wstyd. Z trudem przełknął ślinę.
– Wstydzisz się tego, co robiliśmy? Wstydzisz się mnie?
– Nie, jestem wściekła! Te kobiety uważają, że mają do ciebie prawo, że należysz do nich!
– Nigdy! One są nieważne. Nie wpuszczę ich.
– Nie chodzi o to, żebyś ich nie wpuszczał, tylko żeby ich tu nie było. Nie pojmujesz? Nie chcę się tobą z nimi dzielić. Muszą odejść!
Zaschło mu w gardle. A więc w tym rzecz. Zależy jej na mnie. Pragnie go. Chce mieć dla siebie. Szeroko otworzyła oczy.
– Niepotrzebnie to powiedziałam.
– Ale to prawda.
– Nie. – Cofała się w stronę biurka. – Ja… nie mam do ciebie prawa. I nie mogę liczyć, że specjalnie dla mnie postawisz swoje życie na głowie. Zresztą z tego związku i tak nic nie będzie.
– Będzie. – Podszedł do niej. – Pragniesz mnie, mojej miłości, i namiętności tylko dla siebie.
Cofnęła się dalej i wpadła na szezlong.
– Muszę iść.
– Nie chcesz się mną dzielić, prawda, Shanno? Jej oczy błysnęły.
– Ale nie zawsze ma się to, czego się chce, niestety. Złapał ją za ramiona.
– Tym razem będziesz mieć.
Uniósł ją i posądził na czerwonym szezlongu.
– Co…?
Pchnął ją lekko. Opadła na kanapę.
– Co ty wyprawiasz? – Uniosła się, wsparła na łokciach. Półleżała na czerwonym szezlongu.
Ściągnął jej z nóg białe adidasy, upuścił na podłogę.
– Tylko ty i ja, Shanno. Nikt nie będzie wiedział, co robimy.
– Ale…
– Całkowita dyskrecja. – Rozpiął suwak w jej spodniach, zsuwał z nóg. – Tak, jak tego chciałaś.
– Chwileczkę! To co innego! To… To się dzieje naprawdę!
– Oczywiście. I jestem na to gotowy. – Dostrzegł jej czerwone koronkowe majteczki. Rany boskie. Prawdziwa krew.
– Musimy to sobie przemyśleć.
– Myśl szybko. – Dotknął czerwonej koronki. – Bo to znika.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Oddychała płytko.
– Ty… masz czerwone oczy. Świecą.
– To znaczy, że jestem gotowy.
Przełknęła ślinę. Opuściła wzrok na jego nagą pierś.
– To będzie poważny krok.
– Wiem. – Głaskał ją po policzku. Prawdziwy seks ze śmiertelną kobietą. – Przestanę, kiedy tylko zechcesz. Nie mógłbym cię skrzywdzić, Shanno.
Opadła na oparcie. Ukryła twarz w dłoniach.
– O Boże.
– No i jak? Naprawdę?
Opuściła dłonie i spojrzała mu w oczy. Przeszedł ją dreszcz.
– Zamknij drzwi na klucz – szepnęła.
Roman doświadczył burzy uczuć. Mieszało się w nim podniecenie, pożądanie i przede wszystkim ulga. Nie odrzuciła go. Szybko zamknął drzwi i wrócił do niej.
Zatrzymał się. Dopadły go zawroty głowy. Wampiryczne tempo pozbawiało go resztek energii, a potrzebował każdej jej odrobiny. Dla Shanny. Zsunął jej skarpetkę z jednej nogi. To działo się naprawdę, więc miał tylko dwie ręce. Tu nie wchodziły w grę sztuczki wyobraźni.
Miała wąskie i szczupłe stopy; inne niż myślał. Duży palec i jego sąsiad były tej samej długości. Wczoraj nie widział tych drobiazgów oczami wyobraźni, ale teraz nabierały ogromnego znaczenia. Prawdziwa Shanna. Nie erotyczny sen. Bo też żaden sen nie może równać się z rzeczywistością.
Zacisnął dłoń na kostce, uniósł nogę. Długa, kształtna. Pogładził łydkę. Skóra była miękka, taka jak sobie wyobrażał, ale znów zaskoczyły go pewne drobiazgi. Piegi na kolanie, mały pieprzyk po wewnętrznej stronie uda.
Przyciągał go jak magnes. Przywarł do niego ustami. Zdziwiło go ciepło jej skóry. To coś nowego. Innego. Wampiry nie wytwarzają dużo ciepła, więc podczas setek lat seksu wampirycznego nie zetknął się z ciepłem ludzkiego ciała. Ani z jego zapachem. Skóra Shanny pachniała czystością, kobiecością i… życiem. Życiodajną krwią. Pod skórą pulsowała żyła. A Rh dodatnie. Pocierał nosem jej udo, rozkoszował się głębokim metalicznym zapachem.
Stop! Odwrócił głowę, przywarł policzkiem do uda. Musi przestać, zanim instynkt zwycięży i wysuną się kły. Właściwie, tak na wszelki wypadek, powinien wypić butelkę, zanim posuną się dalej.
I wtedy wyczuł inny zapach. Nie krew, ale coś równie upajającego. Pochodził z jej majteczek. Podniecenie. Rany boskie, jaki cudowny. Nie podejrzewał, że istnieje tak mocny zapach i tak silnie działa. Nabrzmiał, napierał na bawełniane bokserki. Opuścił głowę niżej. Shanna sapnęła głośno. Wstrząsnął nią dreszcz.
Roman wyprostował się, stanął między jej nogami. Pochylił się, ściągnął czerwoną koronkę o kilka centymetrów. Dotknął pasma loczków.
Patrzył. No tak, przecież Shanna to kolor. Podniósł wzrok.
– Jesteś ruda?
– Jak widać. – Zwilżyła usta językiem.
– Złotoruda. – Muskał włosy wierzchem dłoni. Były inne – szorstkie, kręcone, podniecające. Uśmiechał się. – Powinienem się tego domyślić. Masz temperament rudzielca.
Łypnęła na niego spod oka.
– Miałam powody do złości. Wzruszył ramionami.
– Seks wampiryczny jest przereklamowany. To… – Spojrzał na swoją dłoń między jej nogami. – To jest o wiele lepsze.
– Wsunął palec w jej wilgotne wnętrze. Drgnęła zaskoczona.
– Boże, co ty ze mną wyprawiasz… – Przycisnęła rękę do piersi, jakby miała kłopoty z oddychaniem. – Nie… Nie narzucasz mi tych reakcji, prawda? No wiesz, wczoraj, kiedy byłeś w mojej głowie, wczoraj w nocy…