Nie będzie od tej pory.
– Ja… nie mogę.
– Czego nie możesz?
Był bardzo przejęty. I taki piękny. Bladość ustąpiła.
Ma szerokie ramiona.
Masywną klatkę piersiową pokrytą ciemnymi włosami. Wydawały się delikatne i miękkie. Złotobrązowe oczy obserwowały ją czujnie.
Powstrzymała łzy.
– Ja… nie mogę uwierzyć, że masz tu toaletę. – Tchórz, skarciła sama siebie. Ale nie chciała go skrzywdzić. Ani jego, ani siebie.
Wydawał się zaskoczony.
– No cóż… Korzystam z niej.
– Z toalety?
– Tak. Nasze ciała absorbują jedynie czerwone krwinki, pozostałe składniki sztucznej krwi to produkty zbędne i je wydalamy.
– Och. – Chyba naprawdę nie musi tego wiedzieć. Przechylił głowę.
– Wszystko w porządku?
– Pewnie. – Odwróciła się i wyszła. Czuła jego wzrok na nagich pośladkach, Tyle, jeśli chodzi o wyjście z godnością. Pokonała gabinet, podeszła do swoich ubrań na podłodze. Siedziała na kanapie i wiązała buty, gdy Roman wyszedł z łazienki. Wyjął kolejną butelkę z lodówki i wstawił do mikrofalówki. Miał na sobie czarne dżinsy i szarą koszulkę polo. Zdążył się umyć i uczesać. Był zabójczo piękny i chyba ciągle głodny.
Zadzwoniła mikrofalówka. Przelał ciepłą krew do szklanki.
– Bardzo ci dziękuję. – Upił łyk i podszedł do biurka. – Nie powinienem był doprowadzać się do takiego stanu. Zachowałaś się bardzo szlachetnie, pomagając mi po tym, co zrobiłem.
– Po tym, jak mnie ukąsiłeś?
– Tak. – Zirytowany usiadł za biurkiem. – Wolę szukać pozytywnych stron.
– Chyba żartujesz.
– Nie. Kilka dni temu zemdlałaś na sam widok krwi. Musiałem cię zahipnotyzować, bo inaczej straciłabyś przytomność, kiedy wstawiałaś mi kieł. A dziś podałaś mi krew. Pokonujesz lęk.
No, to akurat prawda. Rzeczywiście robi postępy.
– Mam namacalny dowód, że jesteś wspaniałą dentystką. – Jaki?
– Wstawiłaś mi kieł. Działa bez zarzutu. Żachnęła się.
– No tak, mam na to namacalne dowody.
– To był błąd, ale dobrze wiedzieć, że zabieg się udał. Świetnie się spisałaś.
– Jasne. Byłoby straszne, gdybyś miał tylko jeden kieł. Jeszcze zaczęliby cię przezywać.
Uniósł brew.
– Chyba jesteś zła. – Odetchnął głęboko. – I chyba masz ku temu powody.
Nie, nie była zła. Urażona, smutna i zmęczona – tak. Zmęczona absorbowaniem życiowych zmian, które następowały ostatnio w zawrotnym tempie. Jakaś jej cząstka chciała ukryć się w łóżku, pod kołdrą, i już nigdy nie wstawać. Jak mu to wszystko wytłumaczyć?
– Ja… – Uratowało ją pukanie do drzwi.
– Roman? – zawołał Gregori. – Czemu zamykasz się na klucz? Jesteśmy umówieni!
– Cholera, zapomniałem. Przepraszam. – Błyskawicznie znalazł się przy drzwiach, otworzył je wrócił za biurko.
Otworzyła usta ze zdumienia. Ciągle nie mogła przyzwyczaić się do wampirycznej szybkości. Choć podczas seksu same z niej korzyści. Zarumieniła się. Nie może myśleć o seksie. Zwłaszcza że po nim następuje ukąszenie i utrata krwi.
– Cześć, bracie. – Gregori wkroczył do gabinetu z teczką pod pachą. Był ciągle w stroju wieczorowym, widocznym pod narzuconą na ramiona romantyczną peleryną. – Mam prezentację dotyczącą ubogich. Cześć, słodka. – Skinął Shannie głową.
– Cześć. – Wstała. – Czas na mnie.
– Nie musisz wychodzić. Szczerze mówiąc, chętnie poznam twoje zdanie. – Gregori wyjął grube arkusze z teczki i oparł o blat biurka.
Sharma przeczytała tekst na pierwszym: jak przekonać ubogie wampiry, żeby piły syntetyczną krew. Roman spojrzał na nią.
– Trudno jest namówić biednych, żeby kupowali sztuczną krew, skoro prawdziwą mają za darmo.
– Bo żyją w otoczeniu źródła pożywienia – śmiertelnych. – Zmarszczyła brwi. – Takich jak ja.
Odwzajemnił jej spojrzenie. Daj spokój, mówiły jego oczy. Gregori wodził wzrokiem od jednego do drugiego.
– Przeszkodziłem w czymś?
– Nie. – Wskazała arkusze. – Mów dalej. Gregori podjął przerwany wątek.
– Zadaniem Romatechu jest sprawić, by świat był bezpiecznym miejscem i dla ludzi, i dla wampirów. Mówię w imieniu nas wszystkich, gdy zapewniam, że nie chciałbym skrzywdzić człowieka. – Odrzucił pierwszą kartę i odsłonił kolejną.
Były na niej tylko dwa słowa: tania i dostępna. Shanna miała nadzieję, że nie chodzi o nią.
– Uważam, że te dwa czynniki to rozwiązanie naszego problemu z biednymi – ciągnął Gregori. – Laszlo wpadł na genialny pomysł. Ponieważ do życia potrzebne nam jedynie czerwone krwinki, on opracuje roztwór krwinek w wodzie, co będzie o wiele tańsze niż syntetyczna krew i napoje z serii fusion.
Roman skinął głową.
– I paskudne w smaku.
– Popracujemy nad tym. A teraz, jeśli chodzi o wygodę. – Odsłonił kolejną planszę. Widniał na niej budynek z okienkiem, jak w restauracji dla zmotoryzowanych.
– To restauracja wampiryczna. W karcie dań będzie krew syntetyczna i linia fusion, ale też nowy, tańszy produkt.
Shanna zamrugała szybko.
– Fast food?
– Tak jest. – Skinął głową. – A nowa mieszanka krwi i wody będzie bardzo tania.
– Jak barszcz! Wampiryczny hamburger! Jak to nazwiecie? Blood Hut? Vampire King? – Ku własnemu zdumieniu, zachichotała.
Gregori jej zawtórował.
– Dobra jesteś.
Roman się nie śmiał. Przyglądał się jej dziwnym wzrokiem. Ignorowała go, wpatrzona w rysunek.
– Ale czy okno dla zmotoryzowanych nie jest niebezpieczne? – zastanawiała się głośno. – No wyobraź sobie, śmiertelnik ustawia się w kolejce, myśląc, że to zwykła restauracja, a potem widzi w menu samą krew. To chyba zdradziłoby wasze istnienie?
– Ma rację – zauważył Roman.
– Już wiem! – Uniosła ręce. Wyobraziła sobie restaurację. – Wynajmijcie lokal na piętrze, powiedzmy, dziesiątym, i tam umieśćcie to okienko. Tym sposobem śmiertelnik nie stanie w kolejce.
Gregori nie rozumiał.
– Na dziesiątym piętrze?
– No. Bo to będzie okienko przelotne. – Parsknęła śmiechem.
Gregori spojrzał na Romana.
– Ale my nie umiemy latać. Roman wstał.
– Gregori, masz niezły pomysł. Niech Laszlo opracuje przepis tego… ekonomicznego posiłku.
Shanna zakryła sobie usta dłonią, ale nie przestała się śmiać.
Roman spojrzał na nią z niepokojem.
– I zacznij szukać odpowiedniego lokum.
– Tak jest, szefie. – Schował plansze do teczki. – Wychodzę dziś z Simone. Oczywiście w celach badawczych, ma się rozumieć. Muszę się przekonać, które kluby są najbardziej popularne.
– Świetnie. Dopilnuj, żeby Simone nie wpakowała się kłopoty.
Skinął głową.
– Tak jest. Wiesz, że wychodzi ze mną tylko dlatego, żeby wzbudzić w tobie zazdrość.
Nagle Shannie nie było do śmiechu. Spojrzała groźnie na Romana.
Miał dość przyzwoitości, by się speszyć.
– Dałem jej jasno do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany.
– Tak, wiem. – Gregori już szedł do drzwi, ale się zatrzymał. – Aha, chciałem zorganizować jutro spotkanie grupy fokusowej w Romatechu. Sprowadzić ubogie wampiry, niech wypełnią ankietę na temat tej restauracji. Dziś w klubach rozpuszczę wici.
– Dobrze. – Roman już otwierał mu drzwi. Gregori zerknął na Shannę.
– Dobra jesteś w te klocki. Pomożesz mi jutro przy badaniu fokusowym?
– Ja?
– No. Odbędzie się w Romatechu, więc będziesz bezpieczna. – Wzruszył ramionami. – To tylko propozycja. Przynajmniej miałabyś coś do roboty.