– Ależ oczywiście. Będę zaszczycony, jeśli się na coś przydam, sir.
– W tej chwili to pytanie teoretyczne, ale myślałem o nasieniu. Naszym nasieniu.
Chemik wytrzeszczył oczy.
– Nasze nasienie jest martwe, sir.
– Wiem. Ale gdyby do ludzkiego, żywego nasienia wszczepić nowe, inne DNA, usunąwszy najpierw DNA dawcy?
Laszlo jeszcze bardziej wybałuszył oczy.
– A niby kto chciałby, żeby jego DNA znalazło się w żywym nasieniu?
– Ja.
– Och. A zatem… chce pan spłodzić dzieci? Tylko z Shanną.
– Chcę wiedzieć, czy to możliwe. Chemik powoli kiwał głową.
– Chyba tak.
– Dobrze. – Roman szedł do drzwi. Zatrzymał się w pół kroku. – Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdyby ta rozmowa została między nami.
– Oczywiście, sir. – Laszlo bawił się smętnymi resztkami nitek, na których kiedyś wisiał guzik. – Nikomu nie powiem ani słowa.
Roman poszedł do swojego laboratorium, żeby zająć się środkiem umożliwiającym funkcjonowanie za dnia. Włączył muzykę – gregoriańskie chorały. Przy nich najlepiej się koncentrował. Był już tak blisko. Ani się obejrzał, muzyka ucichła. Spojrzał na zegarek. Wpół do szóstej. Czas zawsze mijał niepostrzeżenie, gdy pochłonął go nowy projekt. Zadzwonił do Connora i teleportował się do kuchni.
– Jak sytuacja?
– Wszystko w porządku. Ani śladu po Petrovskim i jego armii.
– A Shanna?
– U siebie. Zostawiłem jej pod drzwiami dietetyczną colę i ciastka czekoladowe. Zniknęły, więc nie jest źle.
– Rozumiem. Dziękuję. – Stanął u podstawy schodów, spojrzał w górę i błyskawicznie teleportował się na najwyższe piętro. Wszedł do gabinetu. Widok czerwonego szezlonga przywołał ponure myśli. Westchnął ciężko. Co z niego za kretyn, że ją ukąsił. A potem palnął, że ją kocha.
Podszedł do barku – czas na kolację. Zajrzeć do Shanny? Czy w ogóle się do niego odezwie? Odkręcił zakrętkę, wstawił butelkę do mikrofalówki. Może powinien zostawić ją w spokoju. Nie najlepiej zareagowała na jego miłosne wyznanie. Da jej czas, ale nie zrezygnuje.
– Niech to piekło pochłonie! – Ivan nerwowo przechadzał się po ciasnym gabinecie. Oglądał wiadomości na DVN i choć wybuch w Romatechu był tematem nocy, nie wyrządził większych szkód. Zniszczył tylko marny magazyn. Nawet jeden Szkot nie zginął w płomieniach. I o ile Ivan się orientował, w mieście nie przybyło nagle wygłodniałych wampirów atakujących ludzi. Liczył, że gdy zniszczy fabrykę syntetycznej krwi, zobaczy różnicę.
– Może pijący sztuczną krew mają zapasy w domu – podsunął Alek. – I jeszcze im się nie skończyły.
Galina zwinęła się w kłębek w głębokim fotelu.
– No właśnie. Za wcześnie, żeby widzieć efekty. Zresztą Draganesti ma pewnie rezerwy, o których nie wiemy.
Ivan się zatrzymał.
– Jak to?
– Rozprowadza syntetyczną krew na całym świecie. Może ma fabryki, ale to tajemnica firmy.
Alek skinął głową.
– Brzmi sensownie. Galina uniosła brwi.
– Nie jestem tak głupia, jak ci się wydaje.
– Dosyć tego. – Ivan znów spacerował. – Potrzebny mi nowy plan. Zemsta musi być bardziej dotkliwa.
– Dlaczego tak bardzo go nienawidzisz? – zagadnęła Galina. Ivan nie zwracał na nią uwagi. Musi wrócić do Romatechu.
Ale jak? Napięcie gromadziło się w karku, drażniło nerwy.
– To Draganesti stworzył armię, która pokonała Casimira – szepnął Alek do Galiny.
– Och. Dzięki, że mi to mówisz. – Uśmiechnęła się przebiegle.
Alek, niech go szlag, odpowiedział tym samym. Ivan warknął i strzelił karkiem. Zwrócił na siebie ich uwagę.
– Szkoci? Ktoś ich widział?
– Nie, sir. – Alek już nie patrzył na Galinę. – Nawet jeśli są w pobliżu, nie wytykają nosa z ukrycia.
– Nie sądzę, żeby dziś zaatakowali. – Ivan akurat dochodził do drzwi, gdy otworzyły się i do gabinetu weszła Katia. – Gdzieś ty była, do cholery?
– Na łowach. – Oblizała się. – Ma się ten apetyt. Poza tym, w jednym z klubów usłyszałam coś ciekawego.
– Że niby co? Jednak zabiliśmy jednego z tych durnych Szkotów?
– Nie. – Odrzuciła długie włosy. – Podobno szkody są minimalne.
– Cholera! – Ivan sięgnął po szklany przycisk do papieru i cisnął nim o ścianę.
– Spokojnie. Napad furii nie pomoże. Błyskawicznie zbliżył się do Katii i złapał ją za szyję.
– Podobnie jak brak szacunku, ty suko. W jej oczach pojawił się błysk.
– Mam ważne informacje, jeśli raczysz ich wysłuchać.
– Mów. – Puścił ją.
Masowała obolały kark i łypnęła z irytacją na Ivana.
– Chcesz wejść do Romatechu, prawda?
– Oczywiście. Mówiłem, że zabiję tego drania chemika, a ja dotrzymuję słowa. Ale teraz aż się tam roi od tych przeklętych Szkotów. Nie damy rady.
– Ależ owszem. A przynajmniej jedno z nas. Szef marketingu zaprasza ubogie wampiry na spotkanie fokusowe, jutro wieczorem.
– Na co? Wzruszyła ramionami.
– Czy to ważne? Liczy się to, że jedno z nas może tam wejść w przebraniu biedaka.
– No tak. – Poklepał ją po policzku. – Świetna robota.
– Ja pójdę, sir – zaproponował Alek. Ivan pokręcił głową.
– Widzieli ciebie na balu. Mnie też rozpoznają. Może Vladimir?
– Ja pójdę – powiedziała Galina. Ivan się żachnął.
– Nie wygłupiaj się.
– Wcale się nie wygłupiam. Nie będą podejrzewać kobiety.
– To prawda. – Katia usiadła koło niej. – Znam makijażystkę z DVN. Skorzystamy też z ich garderoby.
– Super! – Galina się rozpromieniła. – Będę starą, grubą wampirzycą.
– Bezdomną – uściśliła Katia. – Wzbudzisz litość, a nie podejrzenia.
– Od kiedy to wy podejmujecie decyzje? – Ivan spojrzał na nie groźnie.
Pochyliły głowy, wydawały się skruszone.
– Niby jak Galina porwie chemika? A jeśli pilnuje go Szkot, jak sobie poradzi?
– Za pomocą nightshade – szepnęła Katia. – Masz to przecież, prawda?
– Tak. – Ivan masował napięty kark. – W sejfie. Skąd wiesz?
– Użyłam tego kiedyś, oczywiście nie z twoich zapasów. Ale gdybyś dał Galinie odrobinę…
– Co to jest nightshade? – zainteresowała się Galina.
– Trucizna działająca na wampiry – odparta Katia. – Kłujesz wampira zatrutą igłą, a środek go paraliżuje. Jest przytomny, ale nie może się ruszyć.
– Super. – W oczach Galiny pojawił się błysk. – Chcę to zrobić.
– No dobrze. Pójdziesz. – Ivan przysiadł na skraju biurka.
– Kiedy znajdziesz Laszlo Vesztę, zadzwonisz i teleportujesz się z powrotem z tym draniem.
– Tylko tyle? Ivan się zamyślił.
– Chciałbym, żeby był jeszcze jeden wybuch. Silniejszy, taki, który naprawdę zada mu cios.
– Więc powinieneś zabić kogoś, na kim mu naprawdę zależy – podsunęła Katia.
Skinął głową.
– Na przykład tych cholernych Szkotów.
– Ceni ich, na pewno. – Dotknęła palcem czerwonych ust.
– Ale jego prawdziwa piętą achillesową są śmiertelnicy.
– Niezły pomysł – przyznała Galina. – Zatrudnia ich mnóstwo. Można by tak zaprogramować bombę, żeby wybuchła o wschodzie słońca.
– Dobre! – Ivan zerwał się na równe nogi. – Już to widzę! Jego ukochani śmiertelnicy zdychają, a Szkoci, leżąc w trumnach, nic nie mogą na to poradzić! Świetnie! Jutro Galina podłoży C4 w miejscu, w którym gromadzą się śmiertelni.
– Może w kantynie? – Wymieniły z Katią znaczące spojrzenia.
– Już wiem, gdzie – oznajmił Ivan. – W ich kantynie.