Выбрать главу

– Jak pan… Otworzył zaciśniętą dłoń.

– Chodzi o ten ząb.

Wzdrygnęła się. Na jego dłoni zostało kilka kropli krwi, ale zmusiła się, by spojrzeć na ząb.

– Co? Jakiś kawał, tak? Przecież to nie jest ludzki ząb! Zagryzł usta.

– To mój ząb. Musi mi go pani wstawić.

– O nie, nie wstawię panu zwierzęcego kła. To chory pomysł! To przecież psi ząb. Albo wilczy kieł.

Napuszył się i jakby jeszcze urósł. Zacisnął pięść na zębie.

– Jak pani śmie! Nie jestem wilkołakiem, szanowna pani! Zamrugała szybko. Dziwny facet. Może trochę walnięty.

Chyba że…

– Ach, już wiem. Tommy pana napuścił.

– Nie znam nikogo o tym imieniu.

– Więc kto… – Urwała, bo na zewnątrz rozległ się pisk opon. Policja? Boże, oby tak było. Dyskretnie zerknęła w okno. Nic, nie ma blasku świateł, nie słychać wycia syren, tylko ciężkie kroki dudniące po chodniku.

Oblała się lodowatym potem. Przycisnęła torbę do piersi.

– Oni już tu są.

Wariat owinął wilczy kieł w chusteczkę i schował do kieszeni.

– Oni?

– Ci, którzy chcą mnie zabić. – Przebiegła gabinet, weszła do kolejnego pomieszczenia.

– Taka kiepska z pani dentystka?

– Nie. – Drżącymi palcami opuściła zasuwę.

– Zrobiła pani coś złego?

– Nie, widziałam coś, czego nie powinnam. Podobnie jak pan, jeśli zaraz pan nie wyjdzie. – Złapała go za ramię, chcąc wypchnąć za drzwi. Z kącika jego ust płynęła krew. Wytarł ją szybko, ale i tak na kształtnym podbródku została czerwona smuga.

Tyle krwi, tyle śmierci niewinnych ludzi. I Karen. Krew ją dławiła, głuszyła ostatnie słowa.

– O Boże. – Pod Shanną ugięły się kolana. Oczy zaszły mgłą. Nie teraz, kiedy musi uciekać.

Psychopata ją podtrzymał.

– Dobrze się pani czuje?

Dotknął jej ramienia. Czerwona smuga na kitlu. Krew. Zamknęła oczy, opadła na niego, upuściła torebkę. Wziął ją na ręce.

– Nie. – Odpływała. Nie może na to pozwolić. Ostatkiem sił uniosła powieki.

Pochylił głowę bardzo nisko. Świat się rozmywał, a on się w nią wpatrywał. W jego oczach pojawiał się blask. Były czerwone. Czerwone. Czerwone jak krew. Umrze, zaraz umrze, nie ma szans.

– Niech pan się ratuje. Proszę – szepnęła. I odpłynęła w mrok.

Nie do wiary. Gdyby nie wiedział, że jest inaczej, nie uwierzyłby, że jest zwykłym człowiekiem. W ciągu ponad pięciuset lat nie spotkał nikogo tak odpornego na hipnozę. Ani kogoś, kto chciałby go ratować, nie zabić. Rany boskie, uważała, że jest niewinny. I zabójczo przystojny – sama tak powiedziała.

Ale to śmiertelniczka. Trzymając kobietę w ramionach, czuł ciepło jej ciała. Pochylił głowę jeszcze niżej i głęboko wciągał powietrze nosem. Nozdrza wypełnił zapach świeżej ludzkiej krwi. A Rh dodatnie, jego ulubiona. Zacisnął dłonie. Poczuł, jak nabrzmiewa. Wydawała się taka bezbronna, jej głowa opadła do tyłu, odsłoniła białą dziewiczą szyję. Zresztą nie tylko szyja, ona cała była apetyczna. Choć bardzo pragnął jej ciała, bardziej intrygował go umysł tej kobiety. Jakim cudem zdołała odeprzeć ataki na jej umysł? Ilekroć usiłował ją zahipnotyzować, odpowiadała mu pięknym za nadobne. Jednak ta próba sił wcale go nie zdenerwowała. Przeciwnie. Udało mu się przechwycić kilka jej myśli. Bała się widoku krwi. Zanim zemdlała, pomyślała o śmierci.

A przecież żyła. Emanowała ciepłem i żywotnością, pulsowała witalnością, i nawet teraz, nieprzytomna, przyprawiała go o potężną erekcję. Na miłość boską, co on ma robić?

Miał nieprzeciętny słuch i usłyszał rozmowę mężczyzn przed budynkiem:

– Shanna! Nie komplikuj sytuacji! Wpuść nas. Shanna? Zwrócił uwagę na jej jasną karnację, różowe usta i kilka piegów na zadartym nosie. To imię do niej pasuje. Ciemne włosy wydawały się farbowane. Dlaczego ładna młoda kobieta ukrywa naturalny kolor włosów? Jedno jest pewne: Vanna nie umywa się do prawdziwej kobiety.

– Dosyć tego, suko! Wchodzimy! – Trzask w gabinecie, brzęk tłuczonego szkła. Żaluzje zadrżały.

Na miłość boską, oni naprawdę chcą zrobić jej krzywdę. O co im chodzi? Nie wierzył, żeby maczała palce w przestępstwie. Nieudolnie posługiwała się rewolwerem. I za szybko mu zaufała. Ba, przecież bardziej ją niepokoiło jego bezpieczeństwo niż własne życie. Półprzytomna wyszeptała, żeby ratował siebie, nie ją.

Najrozsądniej byłoby ją zostawić i uciekać. W mieście jest wielu dentystów, a on rzadko angażował się w sprawy śmiertelników.

Spojrzał na nią. Ratuj się. Proszę.

Nie mógł tego zrobić. Nie mógł zostawić jej na pewną śmierć. Była… inna. Poczuł, że coś głęboko w nim, jakiś instynkt uśpiony od stuleci, budzi się do życia. I wtedy już wiedział. Trzyma w ramionach bezcenny skarb.

Znowu brzęk tłuczonego szkła. Musi działać, i to szybko. Przerzucił ją sobie przez ramię, porwał torebkę z fotografiami Marilyn Monroe. Uchylił tylne drzwi, wyjrzał na zewnątrz.

Budynki po drugiej stronie ulicy łączyło rusztowanie schodów przeciwpożarowych pnących się po ścianach. Sklepy były pozamykane, tylko w restauracji na rogu paliło się światło. Gdzieś dalej jeździły samochody, jednak na tej uliczce panował spokój. Przy krawężnikach stały sznury aut. Jego wyostrzone zmysły wyczuwały życie. Dwóch mężczyzn za wozem po drugiej stronie ulicy. Nie widział ich, ale ich obecność niosła zapach krwi pulsującej w żyłach.

Błyskawicznie otworzył drzwi i skręcił za róg. Spojrzał na dwóch śmiertelników – dopiero teraz zareagowali. Rzucili się z pistoletami w dłoniach w stronę otwartych drzwi. Roman poruszał się tak szybko, że w ogóle go nie zauważyli. Jeszcze jeden zakręt i znalazł się na uliczce przed wejściem do kliniki. Ukrył się za wozem dostawczym i obserwował rozwój wydarzeń.

Przed budynkiem stały trzy czarne sedany. Trzech, nie, czterech mężczyzn – dwóch stało na straży, dwóch rozbijało szyby w oknach kliniki. Do cholery, kto chce zamordować Shannę?

Objął ją mocniej.

– Trzymaj się, słodka. Jedziemy na przejażdżkę. – Skupił wzrok na wieżowcu za plecami. Sekundę później byli na jego dachu i Roman obserwował napastników z bezpiecznej wysokości.

Odłamki szkła spadały na chodnik, zgrzytały pod stopami niedoszłych zabójców Shanny, w oknach sterczały tylko kawałki szyb. Jeden z napastników wsunął rękę przez wybitą szybkę w drzwiach i dłonią w rękawiczce otworzył drzwi.

Kiedy dwaj pozostali wpadli do środka, drzwi zatrzasnęły się za nimi i pod wpływem wstrząsu resztki szkła spadły na chodnik. Żaluzje poruszały się lekko, szeleszcząc cicho. Po chwili usłyszał odgłos przesuwanych mebli.

– Kto to jest? – zapytał, ale nie doczekał się odpowiedzi. Shanna leżała na jego ramieniu. Głupio się czuł z damską torebką w ręku.

Rozejrzał się i zobaczył na dachu meble ogrodowe; dwa zielone krzesła, mały stolik i leżak, na którym ułożył dentystkę. Przesunął dłonią po jej ciele i wyczuł coś twardego w kieszeni, chyba telefon komórkowy.

Odłożył torebkę, wyjął telefon. Zadzwoni do Laszla, poprosi, żeby podjechał tu samochodem. Wampiry mogą porozumiewać się telepatycznie, ale to nie gwarantuje dyskrecji. Lepiej, żeby nikt nie poznał jego rozterek. Jakkolwiek by było, stracił kieł i porwał kobietę, która znalazła się w gorszej sytuacji niż on.

Podszedł do krawędzi dachu i wyjrzał. Bandyci opuszczali klinikę – wyszło sześciu, jak się okazało, czterech wtargnęło od frontu, a dwaj dostali się tylnym wejściem. Gniewnie wymachiwali rękami. Przekleństwa docierały do wrażliwych uszu Romana.

Rosjanie. Zbudowani jak zapaśnicy wagi ciężkiej. Zerknął na Shannę. Niełatwo jej będzie przed nimi uciec.