Roman, Connor, Ian i inni Szkoci mieliby ryzykować życie w walce? Zrobiło jej się niedobrze na tę myśl. Może mogłaby ich jakoś powstrzymać.
Samochód skręcił na podjazd przed hotelem.
– Tu się zatrzymamy? – zapytała.
– Tylko ty. Austin z tobą zostanie, na wszelki wypadek. Garrett i ja musimy coś załatwić.
Zostawią ją ze strażnikiem. Trudno będzie skontaktować się z Romanem.
– Jak już mówiłem – ciągnął ojciec – nasz zespół jest mały. Wszędzie szukam ludzi zdolnych oprzeć się manipulacji umysłem. Każdy Amerykanin o takim darze ma moralny obowiązek do nas dołączyć.
Przełknęła ślinę. Czyżby miał ją na myśli?
– Chcę przez to powiedzieć, iż chciałbym, żebyś została jedną z nas.
O tak.
– Mam zabijać wampiry?
– Chronić świat przed demonami. Jest nas tragicznie mało. Potrzebujemy ciebie. W każdej chwili możesz zacząć szkolenie w CIA.
– Ja już mam zawód. Jestem dentystką. Zbył ją machnięciem ręki.
– To nie powołanie. Bóg dał ci dar, możliwość walki z zakałą tego świata. Nie możesz tego odrzucić.
Pracować dla ojca? Bomba. Już miała mu powiedzieć, żeby dał jej święty spokój. Pragnęła tylko jednego – być z Romanem. Ale jeśli to sprawi, że dla ojca on stanie się celem numer jeden? Nie, lepiej się nie sprzeciwiać.
Z czasem przekona go, że naprawdę istnieją także dobre wampiry.
Może kiedyś znów będzie z Romanem.
Jeśli odmówi, a on i jego zespół zaczną mordować, jak zdoła z tym żyć? Roman robił co w jego mocy, by ją chronić. Teraz jej kolej.
Samochód zatrzymał się przed hotelem.
Odetchnęła głęboko.
– Dobrze, tato. Przemyślę to.
Rozdział 26
Roman obudził się i chciwie zaczerpnął powietrza. Serce zatrzepotało mu w piersi, by po chwili odzyskać normalny rytm. Uniósł powieki.
– Dzięki Bogu – usłyszał. – Nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek się ockniesz.
Zamrugał i spojrzał w stronę, z której dobiegał głos. Angus stał przy łóżku, miał poważną minę. Co więcej, przy nim zebrali się inni: Jean-Luc, Connor, Howard Barr, Phil, Gregori i Laszlo.
– Cześć, bracie. – Gregori się uśmiechnął. – Martwiliśmy się o ciebie.
Roman zerknął na Laszla.
– Jak się czujesz?
– Dobrze, sir. – Skinął głową. – Dzięki panu. Nawet pan sobie nie wyobraża, jak się ucieszyłem, gdy ocknąłem się w pańskim domu.
Angus skrzyżował ręce na szerokiej piersi.
– Pytanie, jak ty się czujesz? Podobno byłeś przytomny za dnia.
– Tak. – Usiadł i zerknął na zegarek przy łóżku. Rany boskie, słońce zaszło już z godzinę temu. – Zaspałem.
– W życiu o czymś takim nie słyszałem – mruknął Connor.
– Pewnie skutek uboczny specyfiku – domyślił się Laszlo. – Pozwoli pan, że zbadam puls?
– Proszę bardzo. – Wyciągnął rękę. Laszlo złapał go za przegub i wbił wzrok w zegarek.
– Gratulacje, mon ami - powiedział Jean-Luc. – Twój wynalazek to wielki sukces. Byłeś przytomny za dnia – nie do wiary!
– Słońce mnie poparzyło. – Spojrzał na swoją klatkę piersiową. Dziura na koszuli została, ale skóra się zagoiła. Prawdziwa rana kryła się głębiej. Zadała ją Eliza, ponad sto lat temu, gdy chciała go zabić. Teraz Shanna rozdrapała ją na nowo.
– Puls w normie – orzekł chemik.
Jak to możliwe, skoro serce cierpi? Z trudem przełknął.
– Shanna wróciła?
– Nie. – Connor westchnął. – Nie dała znaku życia.
– Chciałem jej pomóc, ale mnie pokonali – mruknął Phil.
– Cholerny projekt „Trumna” – sapnął Angus. – Phil i Howard opowiedzieli nam wszystko o twojej dziennej przygodzie, kiedy czekaliśmy, aż się ockniesz.
Romanowi serce pękało z bólu.
– Chce dołączyć do ekipy ojca. A on ją nauczy, jak nas zabijać.
Szkot prychnął gniewnie.
– Nie wierzę. Gregori kręcił głową.
– To nie w jej stylu.
– Śmiertelnikom nie można ufać – mówił Angus. – Przekonałem się o tym na własnej skórze. – Ze smutkiem spojrzał na Romana. – Myślałem, że ty też.
Owszem, ale Shanna na nowo dała mu nadzieję. Zasypiał zbity z tropu, miał mętlik w głowie. Wygląda na to, że chciała zostać z ojcem, a więc dołączy do zabójców wampirów. Ale dlaczego ostrzegła go, że mężczyzna z kołkiem jest za nim? Dlaczego go ratowała, skoro chce jego śmierci? Czyżby myślała, że go chroni, zostając z ojcem? Czyżby naprawdę pokochała?
– Kiedy spałeś, mieliśmy pełne ręce roboty – ciągnął Angus. – Gdy wstaliśmy została jeszcze jakaś godzinka ciemności w Europie, i udało się ściągnąć jeszcze trochę naszych. Dobra wiadomość jest taka, że na dole czeka armia złożona z dwustu wojowników. Jesteśmy gotowi do walki.
– Rozumiem. – Roman wstał. Wielu z tych na dole przemienił osobiście. Gdzie trafią ich nieśmiertelne dusze, jeśli dziś polegną? To dobrzy ludzie, ale od wieków żywili się krwią śmiertelników. Bóg nie wpuści ich do nieba. A jeśli jedyną alternatywą jest piekło, on ponosi za to winę, bo on ich skazał, dokonując przemiany. Wina go przytłaczała. – Zaraz przyjdę. Poczekajcie w gabinecie.
Rozeszli się. Roman wstał, ubrał się, poszedł do gabinetu, wstawił butelkę krwi do mikrofalówki.
– Gregori, jak mama?
– Dobrze, właśnie wracam ze szpitala. – Siedział w głębokim fotelu. Był zmartwiony. – Obiecałeś jej, że nie wezmę udziału w wojnie. Nie jestem tchórzem, wiesz przecież.
– Wiem. – Brzęknęła mikrofalówka i Roman wyjął butelkę krwi. – Ale nie szkolono cię do walki.
– Też mi problem. Nie będę czekać bezczynnie. Roman sączył krew z butelki.
– Mamy dość broni?
– Mamy kołki i posrebrzane miecze. – Angus przechadzał się tak energicznie, aż kilt oblepiał mu nogi. – Także broń palną, na wypadek, gdyby Petrovsky zabrał śmiertelników.
Zadzwonił telefon na biurku Romana.
– O wilku mowa – szepnął Jean-Luc.
Roman podszedł do biurka, podniósł słuchawkę.
– Draganesti.
– Mówi Petrovsky. Nie wiem, jak ci się udało dostać do mojego domu za dnia, ale nigdy więcej tego nie rób. Od tej pory mam tu trzydziestu ludzi, uzbrojonych w srebrne kule.
Roman usiadł.
– Widzę, że niepokoisz się moim nowym wynalazkiem. Co, obawiasz się, że przyjdziemy za dnia i was załatwimy?
– Nie znajdziesz nas, draniu! Mamy inne kryjówki. Nigdy nas nie znajdziesz.
– Znalazłem mojego chemika, znajdę i ciebie.
– Zabierz sobie swojego głupiego chemika. Cholernik urwał mi wszystkie guziki z kanapy. Sprawa wygląda tak, Draganesti. Albo dziś przekażesz mi Shannę Whelan, albo nadal będę podkładał bomby w twoich fabrykach i porywał twoich pracowników. A kiedy to zrobię, zostanie po nich tylko kurz, jak po Szkocie.
Roman zacisnął dłoń na słuchawce. Nie zaryzykuje życiem Szkotów. I nie zdradzi Shanny, nawet jeśli ona to zrobiła.
– Nie mam doktor Whelan.
– Oczywiście, że masz. Słyszałem, że u ciebie mieszka. Daj mi ją, a zostawię Romatech w spokoju.
Bzdura. Petrovsky nigdy nie da im spokoju, był tego pewien. A Shanny będzie bronić do ostatniego tchu.
– Posłuchaj, Petrovsky. Nie będziesz mi podkładał bomb, ani porywał moich pracowników, a Shannie Whelan włos z głowy nie spadnie. Wiesz dlaczego? Bo nie dożyjesz do rana.
Ivan parsknął.
– Ten środek rzucił ci się na mózg.
– Mamy dwustu wojowników i dziś was zaatakujemy. A ty kogo masz?
Milczenie. Wiedział z raportów Angusa, że Petrovsky ma najwyżej pięćdziesięciu żołnierzy.
– Jestem wielkoduszny, załóżmy, że masz ich stu – ciągnął. – Nadal mamy nad wami dwukrotną przewagę. Chcesz się założyć, kto wygra?