– No właśnie – mruknął Austin. – Ich zwyczaje są inne, ale bardzo… ludzkie.
– Bo to ludzie. Oni czują ból, strach i miłość. – Shanna zamyśliła się. Ciekawe, co w tej chwili czuje Roman.
– Nie mów tego przy ojcu – ostrzegła Alyssa. – Jego zdaniem to banda psychopatów.
– Gdzie on jest?
– Jak zwykle, obserwuje dom Petrovskiego – wyjaśnił Austin. – Rosjan nienawidzi szczególnie, zwłaszcza odkąd wzięli cię na celownik, wtedy, w restauracji.
Zatrzepotała rzęsami.
– Słucham?
– Brawo – syknęła Alyssa.
– Myślałem, że wie. – Spojrzał na Shannę. – Chłopcy z FBI ci nie powiedzieli?
– Ale czego? – Czuła, jak jej serce bije coraz szybciej. – Że śmierć mojej przyjaciółki to nie był przypadek?
Skrzywił się.
– To była zemsta. Twój ojciec posłał do więzienia wielkich rosyjskich mafiosów, dlatego całą waszą rodzinę w tajemnicy wywieziono z Rosji, nikt nie wie, gdzie są. Mafia chciała zemsty. Znaleźli ciebie.
Zwalczyła falę mdłości.
– Chcieli mnie zabić? Karen zginęła przeze mnie?
– To nie twoja wina – powiedziała Alyssa. – Wybrali ciebie, żeby zranić twojego ojca.
– W tych okolicznościach praca z nami to dla ciebie najlepsze rozwiązanie – ciągnął Austin. – Będziesz kryta, niewidoczna, dobrze strzeżona.
Shanna opadła na plecy. Wbiła wzrok w sufit. Do tej pory myślała, że strzelanina w restauracji to przypadek, że były w niewłaściwym czasie i miejscu. A jak się okazało chodziło o nią. Ona miała zginąć, nie Karen.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Alyssa.
– Okropnie. Karen zginęła zamiast mnie.
– Nie wiem, czy to ci pomoże… – Austin otworzył puszkę coli. – Ale gdyby cię zobaczyli, zginęłybyście obie. Oni nie zostawiają świadków.
Jakoś nie pomogło. Zamknęła oczy. Shanna? Słyszysz mnie?
Usiadła gwałtownie. Austin i Alyssa przyglądali się jej się uważnie.
– Ja… muszę do łazienki. – Wybiegła z pokoju. Boże, czyżby Roman usiłował się z nią skontaktować? Czyżby więź między nimi działała nawet na taką odległość?
Roman? Słyszysz mnie?
Tak. Jego głos zabrzmiał głośniej, jakby dostroił częstotliwość. Gdzie jesteś?
W hotelu, z dwójką współpracowników ojca.
Uwięzili cię? Czy chcesz tam być?
Na razie nic mi nie jest. Nie przejmuj się mną. Co z tobą? Idziesz dziś na wojnę?
Sprawa będzie dziś załatwiona. Dlaczego… Dlaczego zadzwoniłaś po ojca? Myślałem, że ze mną zostaniesz.
Nie dzwoniłam po niego. Był na zewnątrz, obserwował dom Petrovskiego, widział, jak tam wchodzę. Myślał, że coś mi grozi, i pospieszył na ratunek.
I chcesz z nim zostać?
Wolałabym być z tobą, ale jeśli mogę ci pomóc, zostając tutaj…
Nie potrzebuję twojej pomocy!
Jego gniewny głos niósł się echem w jej głowie.
Roman, zawsze będę ciebie kochać. Nie mogłabym cię zdradzić!
Połączenie zdawało iskrzyć się od emocji.
Roman? Jesteś tam?
Pojawiło się nowe uczucie. Rozpacz. Roman cierpi. Przycisnęła srebrny krzyż do serca.
Wrócisz do mnie, jeśli przeżyję tę noc?
Jeśli przeżyje tę noc? Co to miało znaczyć?
Co ty opowiadasz? Idziesz na wojnę?
Wrócisz do mnie?
Tak! Tak! Ale błagam, uważaj na siebie. Proszę. - Zacisnęła dłoń na krucyfiksie.
Cisza.
Roman! Nie odchodź! - Drgnęła, gdy rozległo się pukanie do drzwi łazienki.
– Shanna? – Głos Austina. – Nic ci nie jest?
– Nie – odparła. Skoncentrowała się, wysyłała wiadomość do Romana. Słyszysz mnie?
Brak odpowiedzi. Więź znikła. Podobnie jak Roman.
Niemożliwe, żeby chodziło o pychę. Angus się myli. Roman wiedział, że Jean-Luc jest od niego lepszym szermierzem, a Angus – żołnierzem. Więc w jaki sposób pycha miałaby mu podsuwać takie rozwiązanie? Wiedział jedno: zrobiłby wszystko, byle oszczędzić swoich i Shannę. Dokonał transformacji wielu Szkotów, ba, przemienił Jean-Luca i Angusa. Skazał ich dusze na wieczne potępienie, kiedy umrą. Nie dopuści do tego, nawet za cenę swojej śmierci i potępienia.
Kilka minut po dwudziestej trzeciej pokonał kamienne stopnie i pchnął drewniane drzwi kościoła. Jego kroki niosły się echem po głównej nawie. Płomienie wotywnych świec rzucały nikłe światło. Posągi Matki Boskiej spoglądały na niego z góry, jakby zdziwione, co robi w domu bożym. On też tego nie wiedział. Co chciał tu znaleźć?
Przeżegnał się, wyciągnął rękę w stronę wody święconej, zawahał się. Powierzchnia zawrzała, buchnęła para, parzyła mu skórę. Cofnął rękę – musi być sprawna podczas pojedynku. Woda uspokoiła się, a on popadł w rozpacz. Miał odpowiedź na swoje pytanie. Jest przeklęty.
Drgnął, gdy za jego plecami otworzyły się drzwi. Uspokoił się, widząc, kto wszedł do kościoła.
Connor, Gregori i Laszlo przyglądali mu się niespokojnie.
– Chyba wyraziłem się jasno. Nie wolno wam za mną iść. Szkot wzruszył ramionami.
– Tu wolno. Przecież nie będziesz pojedynkować się w świątyni, nie?
– Zresztą – Gregori włączył się do rozmowy – i tak chcieliśmy tu przyjść. Żeby pomodlić się za ciebie.
– Tak. – Laszlo się przeżegnał. – Przyszliśmy się pomodlić.
Roman się żachnął.
– A módlcie się, ile chcecie. Myślicie, że to coś pomoże? Odszedł w głąb kościoła, do konfesjonału.
Kapłan odsunął drzwiczki. W konfesjonale było ciemno, Roman z trudem widział zarys postaci. Ksiądz wydawał się stary i zgarbiony.
– Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłem. – Odwrócił się, niewyraźnie wybełkotał następne zdanie. – Po raz ostatni byłem u spowiedzi pięćset czternaście lat temu.
– Słucham? – Kapłan odchrząknął. – Czternaście lat temu?
– Dawno, ojcze. Złamałem śluby składane Bogu. Popełniłem wiele grzechów. A dziś mogę przestać istnieć.
– Jesteś chory, synu?
– Nie. Dziś zaryzykuję życiem, żeby ocalić bliskie mi osoby. – Oparł czoło o drewnianą kratkę. – Ale nie wiem, czy dobro zdoła pokonać zło, czy ja w ogóle jestem dobry. Bóg odwrócił się ode mnie, więc pewnie ja jestem zły.
– Dlaczego uważasz, że Bóg odwrócił się od ciebie?
– Kiedyś, dawno temu, wydawało mi się, że zdołam ocalić całą wioskę, ale popełniłem grzech pychy i ogarnął mnie mrok. I żyję w nim do dziś.
Ksiądz odchrząknął, poruszył się niespokojnie. Roman zdawał sobie sprawę, że jego spowiedź jest co najmniej dziwaczna. Tylko marnował tu czas. Na co liczył?
– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem – zaczął ksiądz. – Za pierwszym razem, gdy chciałeś kogoś ratować, byłeś pewien zwycięstwa?
– Tak, próżność mi podpowiadała, że wygram.
– A zatem we własnym mniemaniu niczym nie ryzykowałeś. A dziś? Uważasz, że wygrasz?
Roman zapatrzył się w mrok konfesjonału.
– Nie. Nie mam tej pewności.
– Więc czemu ryzykujesz życie? Miał łzy pod powiekami.
– Bo nie zniosę myśli, że oni zaryzykują swoje. Bo… bo ich kocham.
Ksiądz odetchnął głęboko.
– Oto i twoja odpowiedź. Robisz to nie z pychy, ale z miłości. A ponieważ miłość to dar ojca, nie porzucił cię.
– Ksiądz nie zdaje sobie sprawy z ogromu moich grzechów.
– A ty nie zdajesz sobie sprawy z bożej wielkoduszności. Po policzku Romana spływała łza.