Wasia obserwował całe zajście z daleka. W pewnym momencie zeskoczył z siodła i zbiegł do nich na dół.
– Co się tak gapicie? – ryknął. – Nie widzicie, ile to dla niej znaczy? Poza tym ma rację. Sądziłem, że konia porwał nurt, tylko dlatego nie oglądałem się za nim.
– Ostatecznie nie musisz zajmować się szczegółami. Twoim zadaniem jest czuwać nad naszym bezpieczeństwem – skwitował Fiedia.
Wasyl nie odpowiedział, rozsupłał linkę, którą Lisa zdążyła zawiązać sobie w pasie, i owinął się nią sam.
– Mogliście się chociaż upewnić, czy dziewczyna odpowiednio związała węzeł – rzucił zdenerwowany. – Chodź, Liso, spróbujemy uratować to biedne zwierzę…
– Dziękuję. Bardzo ci dziękuję, Wasia.
Popatrzył na nią z pobłażliwym uśmiechem i tylko pokiwał głową.
Kola wreszcie pojął, o co chodzi, i szybko omotał drugim końcem linki gruby pień drzewa. Lisa zaparła się nogą o spory głaz i powoli popuszczała linkę, w miarę jak Wasia wchodził coraz dalej, gdzie prąd był bardzo silny i aż roiło się od wirów.
Teraz włączyła się reszta. Wasia szczęśliwie dotarł na mieliznę, chociaż masy wody uderzały w niego wściekle. Trudniej było wyprowadzić konia na brzeg. Lisa widziała z daleka, że Wasia stara się uspokoić przerażone zwierzę. W pewnym momencie odwrócił się i pomachał jej ręką. Potem uwolnił się od linki i obwiązał nią konia. Teraz całkowicie zdany był na łaskę i niełaskę żywiołu. Lisa zamarła, przerażona.
Wasia ostrożnie chwycił za siodło i błyskawicznie dosiadł konia. Ogier zarżał, przestraszony, i zaczął wierzgać. Wasia dał znak towarzyszom, by zaczynali.
Lisa wolała nie patrzeć. Słyszała tylko ostrzegawcze krzyki pozostałych, którzy powoli wybierali linę. Automatycznie przyłączyła się do nich. Opór był potworny, chwilami miała wrażenie, że wyrwie jej ramiona. Czuła, że konia wyciągają, ale co z Wasią? Czy nadal siedzi w siodle?
Ale Kozak, jak zwykło się mówić, rodzi się na końskim grzbiecie. Usłyszała, że Wasia woła:
– Dawaj! Dawaj!
Odważyła się otworzyć oczy.
Byli już blisko brzegu, a koń, poczuwszy grunt pod kopytami, wsparł wysiłek ludzi. Lisa podała dłoń Wasylowi, właściwie całkiem niepotrzebnie, ale on chwycił ją, żeby podkreślić, jak cenna była jej pomoc.
– Och! – krzyczała radośnie Natasza. – Widzieliście? Ten grymas na twarzy Wasi przypominał nieco uśmiech! Trochę sztuczny, ale, Wasia… gdybyś trochę poćwiczył?
Natarł na siostrę ze złością, na szczęście zdołała w ostatniej chwili uskoczyć.
Kola, wzruszony do łez, poklepywał przestraszonego gniadosza.
– Pomyślcie, mógłby tam nadal stać, biedaczysko, nawet do naszego powrotu!
– Kuleje – odezwał się Wasia.
– To nic poważnego – rzekł Kola, obejrzawszy dokładnie nogę konia. – Ale…
Wyglądał na zmartwionego.
– Nie możesz na nim jechać – stwierdził Fiedia.
– Poza tym jesteś cały przemoczony – poparł go Wołodia. – Powinieneś wracać do obozu. My tu sobie poradzimy.
– Wasia, co ty na to?
– Myślę, że mają rację. Koń musi odpocząć.
– Dobrze, w takim razie poddaję się.
Poczekali, aż bezpiecznie przeprawi się na drugi brzeg. Jeszcze tylko pomachał na pożegnanie i ruszył do obozu.
Pozostali zaś w milczeniu udali się w dalszą drogę. Przygnębiło ich, że tak szybko musieli się rozstać z towarzyszem.
– Władimir, przejmujesz dowództwo – polecił Wasia Wołodii i już zamierzał pojechać naprzód, gdy zatrzymało go błagalne spojrzenie Lisy.
– Czego chcesz? – spytał krótko.
– Jesteś mokry – szepnęła.
– Słońce jeszcze trochę dziś pogrzeje. Raz dwa wyschnę. Czy to wszystko?
– Nie. – Dziewczyna rozejrzała się wokół i popędziła konia, chcąc wyprzedzić innych. Wasyl odchylił gałęzie, by nie uderzyły jej w twarz. – Wasia… Jak to się stało, że mój koń nagle… – zamilkła.
– Myślałem właśnie o tym samym – odrzekł. – Może coś uderzyło go w zad? Za tobą jechała cała reszta.
– Uważasz więc, że ktoś celowo… chciał mnie zepchnąć w nurt rzeki?
Wasia zacisnął zęby.
– Jeśli to prawda, to znaczy, że zabraliśmy ze sobą szpiega tatarskiego. Ale to niemożliwe! Fiedia, Natasza, Dima, Wołodia… Nie! Koń prawdopodobnie nadepnął na kamień i dlatego się spłoszył, a może ukąsił go jakiś owad?
Jaki ten Wasyl męski, pomyślała. Bujne czarne włosy niczym rama okalały wyrażającą zdecydowanie twarz. Miał czarne gęste rzęsy, na policzkach rysowały się głębokie bruzdy, schodzące aż do kącików zmysłowych ust. Co za silna osobowość!
– Wasia…
– Tak!
– Ja się boję! Czy musisz jechać tak daleko od nas?
Roześmiał się gorzko.
– Myślałem, że zdążyłaś mnie już rozpoznać. Złego Czarodzieja Mściciela, nieśmiertelnego, bo pozbawionego serca. Czy nikt ci nie opowiedział, jaki jestem okrutny? Uwierz mi, Liso, nie jestem właściwym kandydatem na twego Anioła Stróża.
Kiedy smutno westchnęła, dodał pośpiesznie:
– Z nimi jesteś bezpieczna, ale na wszelki wypadek nie zostawaj nigdy tylko z jedną osobą. Staraj się, by towarzyszyły ci przynajmniej dwie!
ROZDZIAŁ VI
I znów jak okiem sięgnąć rozpościerały się stepy. Miało się ku wieczorowi. Zrobiło się chłodniej, więc Lisa sięgnęła po umocowaną z tyłu siodła pelerynę i zarzuciła ją na ramiona. Fiedia, który przez cały czas trzymał się w pobliżu, podjechał do niej, patrząc z uwielbieniem.
– Czy wszystko w porządku? – spytał.
Lisa, którą zaczynała już męczyć jego adoracja, odparła:
– Na ile to możliwe dla kogoś, kto nie przyzwyczajony do konnej jazdy spędził kilka godzin w siodle.
– Tak się boję, że coś może ci się stać – rzekł cicho. – Bez przerwy rozglądam się z trwogą, czy gdzieś z ukrycia nie wyskoczą Tatarzy.
– Oj, dojrzelibyśmy ich z daleka – uśmiechnęła się, wskazując ręką na bezkresny step.
Zachodzące słońce zabarwiło niebo na kolor purpury. Dziewczyna odzyskała głos, ale nie mogła jeszcze mówić zbyt wiele, bo zaraz chrypiała na nowo. Z daleka dostrzegła, że w ich kierunku nadjeżdża Wasia. Najwyraźniej zamierzał coś im powiedzieć.
– Boję się go – odezwał się Fiedia. – To podstępny człowiek.
– Wasia, podstępny? – zdziwiła się Lisa. – To chyba ostatnie, co można by mu zarzucić! Nazywasz podstępnym kogoś, kto nie kryje swych najgorszych wad?
– No, może użyłem niewłaściwego słowa. Ale w każdym razie jest złym człowiekiem. Gdybyś wiedziała…
– Ani słowa – przerwała mu Lisa. – Nic mnie nie obchodzi, co robił Wasia.
– A więc on nic dla ciebie nie znaczy? – spytał Fiedia z nadzieją w głosie.
Milczenie trwało odrobinę zbyt długo.
– Nie, dlaczego miałby coś znaczyć – rzekła w końcu bezbarwnie. – Ledwie go znam.
Fiedia wyciągnął rękę, a ona podała mu swoją. Kaleka budził w niej współczucie, zwłaszcza kiedy obserwowała, z jaką pogardą odnosi się doń Natasza i inni Kozacy.
– Liso… Jestem taki dumny, że zostałem wybrany, by cię ochraniać – wyznał ze wzruszeniem. – I że we mnie pokładasz całą swoją ufność.
No, cóż… pomyślała Lisa, ale nic nie powiedziała.
Wasyl ściągnął wodze i zatrzymał konia, obrzucając wymownym spojrzeniem Lisę i Fiedię, którzy jechali trzymając się za ręce. Nozdrza mu drgały, gdy zwracał się do Wołodii:
– Niedaleko stąd znajduje się stanica kozacka, tam przenocujemy. Natasza, zaopiekujesz się Lisa.
– O co chodzi? – zapytał Fiedia urażony. – Czyżbym już nie nadawał się do tego zadania?