Выбрать главу

Lisa odwróciła się, nie była w stanie nic powiedzieć.

– Czy możemy wrócić do tematu naszej rozmowy? – spytała niepewnie Natasza.

Wasyl odetchnął głęboko.

– Tak, mogę odpowiedzieć. Położyłem się spać. Całą poprzednią noc trzymałem wartę przed izbą Lisy. Obudził mnie Wołodia, kiedy wszedł do namiotu. Wtedy wstałem, by sprawdzić, co u Lisy. Po drodze natknąłem się na moją kochaną siostrę, która powinna być gdzie indziej. Wołodia?

Wołodia westchnął.

– No, cóż, wyszedłem się przejść.

– Po co?

– Sam nie wiem. Tak tylko spacerowałem.

– Nie spotkałeś Nataszy?

– Eee… tak. Widziałem ją.

– I odszedłeś? No widzisz, siostrzyczko, zdaje się, że to rodzinne. Możemy mieć wszystkich, ale tej jedynej albo tego jedynego, na których nam zależy, nie.

Natasza posmutniała. Lisa uścisnęła jej dłoń w odruchu współczucia.

– No, Dymitr, tylko ty nam jeszcze nie odpowiedziałeś – przypomniał Wasia.

Dima ocknął się i odłożył domrę na bok.

– Co robiłem w nocy? Wróciłem na plac, grałem, trochę śpiewałem… może trochę piłem… gdzieś się chyba położyłem i zasnąłem. Nie pamiętam tylko, gdzie.

– Rzeczywiście, wszystko to bardzo ulotne – mruknął Wasia. – Cóż, prześpijmy się trochę, zanim ruszymy w drogę. Mamy za sobą ciężką noc.

Przed wyjściem z namiotu chciał jeszcze szepnąć coś Lisie, ale nawet nie udało mu się uchwycić jej spojrzenia.

Jakże była zawiedziona! Obudziło się w niej uczucie wstydliwe, choć takie ludzkie: niepohamowana zazdrość.

Rankiem, kiedy opuszczali stanicę, doszło do nieprzyjemnego spięcia, które wyprowadziło Lisę z równowagi. Mijali właśnie grupkę Kozaków, gdy jeden z nich powiedział:

– O, patrzcie! Zły Mściciel podąża na koniu w towarzystwie jasnowłosego anioła. Tym razem chyba przeholował. Czyżby zapałał namiętnością do dziewic? I nie jest pijany!

– Chyba nie sądzisz, że jest to anioł niewinny, skoro przestaje z kimś takim jak Wasyl – zaśmiał się drwiąco inny.

Wasia spiął konia, wyjął zza pasa pejcz i smagnął szydercę. Ten zawył z bólu, a potem obrzucił Wasyla najokropniejszymi przekleństwami.

Lisa omal nie spaliła się ze wstydu. Dość! Nie chce go znać!

Niebo było pogodne, świeciło słońce, gdy podążali dalej przez uschnięte, nieurodzajne ziemie. Horyzont wokół nich zdawał się nieskończony.

Lisa przez cały ranek nie zamieniła z Wasylem ani słowa, nawet na niego nie spojrzała. Kozak w końcu nie wytrzymał. Chwycił wierzchowca Lisy za uzdę i zmusił do galopu. Tym sposobem znaleźli się z przodu.

Długo jechali w milczeniu. Lisa miała pochyloną głowę, on zaś nie spuszczał z niej wzroku.

– Nie możesz jechać przed nami, tak jak wczoraj? – spytała w końcu przez łzy.

– Nie po tym, co wydarzyło się w nocy. Po pierwsze, grozi ci niebezpieczeństwo, a po drugie, zbyt wiele nie wypowiedzianych słów nagromadziło się między nami.

– Niech tak pozostanie! Zresztą wczoraj sam byłeś tego zdania.

Zacisnął usta w gorzkim grymasie.

– Usłyszałaś zbyt wiele!

– Tak! – rzuciła oskarżycielsko. – Starałam się myśleć o tobie jak najlepiej, uczyniłam z ciebie bohatera, chciałam tego. Ale ty burzysz mi ten obraz. Wszyscy wokół mnie przestrzegają, że jesteś okrutnikiem. Najchętniej opowiedzieliby mi ze szczegółami o twych niecnych występkach. Nie chciałam tego słuchać, bo nie mogę znieść złego słowa na twój temat. Tymczasem bez przerwy wychodzi na jaw coś nowego. To prawdziwe bagno!

Wasia zakrył rękami twarz.

– Nie mam nic na swą obronę – odezwał się w końcu. – Prócz tego, że myślałem, iż nie żyjesz. Ale to słabe wytłumaczenie.

– Że nie żyję? – cisnęła mu rozogniona. – A co moje życie ma do tego?

– Nie rozumiesz? Nie słyszałaś, co powiedziała Natasza?

Lisa zmarszczyła brwi, ale w uszach dźwięczały jej tylko słowa Fiedii o Wasi i obozowych dziewkach, które jeżdżą za Kozakami.

– Z tego, co usłyszałam w nocy, zapamiętałam jedno – rzekła. – I napełnia mnie to głęboką odrazą. Wolałabym, żebyś mi nie przypominał o gorzkim zawodzie, jakiego doznałam.

W tej samej chwili dobiegło ich z tyłu wołanie Nataszy:

– Hej, Wasylissa! Podjedź tu na chwilę!

Wasyl popatrzył zdziwiony na Lisę.

– Jak ona ciebie nazwała?

– Ech, nazwała mnie jakimś imieniem z baśni. Nawet nie wiem, co to za postać.

– Piękna Wasylissa…

– Nie lubię, kiedy tak na mnie mówi.

Patrzył na nią z ukosa.

– Nie podoba ci się to imię splecione z naszych?

– Może – powiedziała cicho Lisa i zawróciła konia. – Co chciałaś, Nataszo? – zawołała.

Dziewczyna roześmiała się.

– Wiesz, dlaczego Dima upił się w nocy?

– Milcz! – wrzasnął Dima.

– Bo na niego nie zwracasz uwagi – szczebiotała nie zrażona. – Dziś rano bił się z Fiedią o ciebie. O ciebie!

Lisa popatrzyła na Wasię, który zacisnął usta.

– Ech, co ty wygadujesz, Natasza? – rzuciła nerwowo. Nie byłaby jednak kobietą, gdyby nie ujrzała Dimy w nowym świetle.

Fiedią nie posiadał się z wściekłości. Lisa należała do niego! To on przecież odnalazł w stepie wygłodzoną, nędzną kobietę w tatarskim stroju. Wasyla się nie obawiał. Taki człowiek po prostu nie mógł nic znaczyć dla pięknej, delikatnej Lisy. Ale Dymitr, śpiewak o aksamitnym głosie, był groźnym rywalem.

Zatrzymali się na popas przy karłowatym zagajniku na niewielkim skalistym wzniesieniu. Takie wyżynne tereny od czasu do czasu urozmaicały monotonię stepu.

Kiedy się posilili, Dima usiadł obok Lisy i zaczął dla niej grać.

Dziewczyna oparła się plecami o skałę i próbowała dać wytchnienie zmęczonemu ciału. Dima nucił coś o zranionym sercu. Położył się na wznak i głowę oparł na kolanach drzemiącej Lisy. Domra dźwięczała delikatnie i tęsknie.

– Dzięki za wczorajszą piosnkę – odezwał się nieoczekiwanie. – Dawno nie słyszałem czegoś równie pięknego.

– Eee tam – mruknęła Lisa i z wahaniem spytała: – Powiedz, Dima, czy to prawda, co mówią o Wasi, że pije? I czy rzeczywiście jest taki zły, jak o nim gadają?

Dima wyczuł cichą nadzieję, jakiś błagalny ton w jej głosie, ale nie mógł jej pocieszyć.

– Wasyl ma tylko jeden cel, Liso. Chce umrzeć. Ale jakby ktoś rzucił na niego czar, bo nie może zginąć. Wiele razy próbował popełnić samobójstwo, ale go uratowałem, za co bynajmniej nie jest mi wdzięczny. Chciał się zapić na śmierć albo zginąć w bitwie. Tymczasem z wszelkich potyczek i starć wychodzi prawie bez jednej rany. Kozacy piją sporo, ale żaden z nich nie może się równać z Wasylem. Ale i to nie sprowadziło na niego wytęsknionej śmierci.

– Dima – odezwała się cicho Lisa. – Natasza wspomniała, że Wasyl nie może się ożenić. Co miała na myśli?

Dymitr spojrzał na nią, a jego głos zabrzmiał dziwnie miękko:

– Biedna Liso! Wiem, jak bardzo dotknęły cię słowa Fiedii. A mimo to… Biedna dziewczyno!

Czekała.

– Wasyl został wykluczony z cerkwi – powiedział powoli. – Kiedyś kompletnie pijany wpadł do świątyni z watahą swoich okrutnych mołojców i zniszczył ją. Urągał przy tym Bogu.

Przerażona Lisa zdołała tylko szepnąć:

– Och, Dima!

– Wiesz, wczoraj, kiedy popasaliśmy nad brzegiem wąwozu, Wasyl i ja spoglądaliśmy w dół.

– Tak, widziałam was.

– Zapytałem Wasię: „Pamiętasz tamtą przepaść? Złapałem cię w ostatniej chwili. Żałujesz, czy cieszysz się, że byłem wtedy w pobliżu?”

– Co ci odpowiedział?

– Rzekł: „Wiesz, że nie ma dla mnie nadziei na tym świecie. Zmarnowałem swoje życie. Wszystko się we mnie wypaliło. A mimo to jestem ci wdzięczny, że doczekałem dnia, w którym ją zobaczyłem!”