Выбрать главу

Cisza i spokój sprawiły, że Lisa się odprężyła. Właściwie omal nie zasnęła, gdy naraz do jej uszu dobiegł jakiś krzyk i gwałtowne poruszenie.

Pop odprawiający mszę zastygł przy ołtarzu, pieśń ucichła. Dwie kobiety pośpiesznie wyszły. Wszyscy obejrzeli się na drzwi wejściowe, gdzie oparty o rzeźbioną futrynę stał Wasia.

Pop uczynił znak krzyża.

– Idź precz, wysłanniku szatana! – krzyknął drżącym głosem.

Wasia podszedł kilka kroków do przodu.

– Nie przyszedłem żebrać ani o nic prosić! – zawołał, aż echo poniosło. – Nie zamierzam padać na kolana. Chcę być przyjęty na nowo do cerkwi, potrzebuję tego!

– Dla ciebie, Wasylu Stiepanowiczu, nie ma miejsca w domu Bożym!

Lisa cichutko wymknęła się bocznymi drzwiami. Nie chciała słuchać, jak Wasyl urąga duchownemu, ani być świadkiem poniżenia ukochanego. Pojmowała, ile to musiało go kosztować.

Zacisnęła dłonie i ruszyła ku stajni, przed którą czekał Dima z Fiedią.

– Ten głupiec poszedł do gospody, by utopić wspomnienia z zajazdu – odezwał się Dima zrezygnowany. – W końcu go znalazłem. Tyle tylko, że teraz znów brakuje Wasi.

– Wiem, gdzie jest – mruknęła Lisa. – Zaraz wróci.

Wyprowadzili konie i osiodłali je, kiedy pojawił się Wasyl. Był przeraźliwie blady. Rzucił Lisie pośpieszne spojrzenie i wskoczył na siodło.

Gdy wyjeżdżali z miasta, poranne słońce świeciło nad nimi obiecująco. Stukot końskich kopyt odbijał się głucho w ciasnych uśpionych uliczkach.

Lisa jechała obok Fiedii. Jego towarzystwo coraz bardziej ją męczyło.

– Nie rozumiem, dlaczego Wasia nie pozwala mi cię dłużej chronić. Moim zdaniem wszystko szło jak najlepiej. Tylko że on przywykł zagarniać dla siebie najlepsze kąski. Nie chciał cię, kiedy wyglądałaś jak stara kobiecina. Ale gdy ujrzał, że jesteś młoda i piękna, natychmiast mi cię odebrał.

– Przecież myśmy się znali od dawna.

– Że też zgadzasz się, by cię tak traktował!

– Jak?

– Sądzisz, że jestem kompletnym głupcem? Nie będzie cię dotykał, gadanie. Widzę przecież, że płakałaś, a to może oznaczać tylko jedno. Poza tym poznaję, że coś cię trapi, że jest ci ciężko. Słyszałem też, jak w nocy szeptaliście przez wiele godzin.

Twarz Lisy stężała z gniewu.

– Człowiek płacze z wielu powodów, Fiedia. Po dwóch dniach siedzenia w siodle cała jestem obolała. Nie przywykłam do konnej jazdy. Więc wybacz, że nie tryskam humorem. A skoro słyszałeś, że szeptaliśmy, to zapewne wiesz także o czym i dlatego nie powinieneś mieć takich bezsensownych podejrzeń.

Fiedia rozchmurzył się nieco.

– Wybacz, ale tak bardzo trudno mi pojąć, że Wasia ma jakieś ludzkie cechy.

– Nosisz w sobie zupełnie błędne wyobrażenie o nim. Moim zdaniem Wasia potrafi być troskliwy i przyjazny. A tak naprawdę to jest bardzo nieszczęśliwy.

– No, nie! Teraz przemawia przez ciebie naiwność – roześmiał się pogardliwie.

Lisa, mimo że była bardzo zdenerwowana, odrzekła na pozór bardzo spokojnie:

– Wasyl zamierza skończyć z dotychczasowym życiem. Nie będzie więcej pić ani zabijać.

– I ty w to wierzysz? Biedna dziewczyno! Chyba rzucił na ciebie jakiś urok.

– Nie chcę nic więcej słyszeć na ten temat – odpowiedziała Lisa krótko.

Wyjechali za miasto i nagle oślepił ich blask promieni słonecznych, odbijających się w morzu. Lisa już poprzedniego wieczora czuła zapach morskiej wody, jednak nie spodziewała się, że są tak blisko wybrzeża.

Zjechała w dół na plażę. Przemyła twarz chłodną wodą, a potem próbowała rozczesać włosy. Spieszyła się, by nie musieli na nią zbyt długo czekać.

Przyjemnie byłoby się wykąpać, ale chyba w tym miejscu nie jest całkiem bezpiecznie, pomyślała.

Nagle zastygła w bezruchu. Kącikiem oka dostrzegła trzech Tatarów, nadbiegających ku niej z gęstych zarośli,

– Wasia! Wasia! – krzyknęła przerażona, ale jeden z napastników szybko zakrył dłonią jej usta.

– Milcz, bo zginiesz! – zagroził.

Lisa kopała z całych sił twardymi butami do jazdy konnej, drapała niczym kot, by zyskać na czasie.

Ale ich było trzech, więc na nic nie zdał się jej opór. Gdy jednak usłyszeli rżenie i tętent galopujących koni, zrozumieli, że muszą się bronić.

– Uciekaj, Liso! – ponaglał Wasia. – Szybko, na konia!

Lisa kopała i gryzła, by się uwolnić, ale dopiero gdy Dima zaatakował trzymającego ją Tatara, zdołała się wyrwać. Nie oglądając się za siebie biegła pod górę na wydmy. I tak nie mogła nic uczynić, by pomóc przyjaciołom.

Była w połowie drogi, gdy usłyszała, jak któryś z Tatarów woła:

– Uciekajmy! To ten nieśmiertelny!

Czyżby Wasyl był znany także wśród Tatarów? Tak, Dima wspomniał, że Wasia szukając śmierci rzucał się w wir najcięższych walk.

Jej poczciwy wałach stał tam, gdzie go pozostawiła. Lisa wskoczyła na siodło, ale nie była w stanie odjechać.

Czekała. Czas jakby się zatrzymał. Minuty wlokły się niemiłosiernie i zdawały się trwać wieki.

W końcu ktoś do niej podszedł od tyłu. Nawet nie odwróciła głowy, by sprawdzić kto. Było jej wszystko jedno, wyczerpana nerwowo, przestała reagować na cokolwiek. Otoczyła się pancerzem obojętności.

Poczuła na ramionach czyjeś delikatne dłonie i usłyszała głos Dimy:

– Już po wszystkim.

Odwróciła się. Próbowała się uśmiechnąć, ale bez powodzenia. Ogarnęła ją kompletna apatia.

– Nikt nie jest ranny?

Patrzył zatroskany.

– Nie, Liso, ale jest pewien kłopot…

Lisa szeroko otworzyła oczy.

– Jesteś blady jak kreda. Co się stało?

Dima nie odpowiedział.

Wreszcie ocknęła się i pojęła wszystko. Krew odpłynęła jej z twarzy.

– Och, nie! – szepnęła zdruzgotana.

– Rozumiesz, prawda?

– Tak… – Jej wargi z trudem wypowiadały słowa. – Tak, dopiero teraz.

– My też nie chcieliśmy w to uwierzyć.

Odwrócił się i drgnął.

– Nie patrz w tamtą stronę, Liso! – zawołał, ale dziewczyna jakby nie była w stanie oderwać oczu od mrożącego krew w żyłach widoku.

Na wydmy wbiegał zdyszany Fiedia, a z jego oczu wyzierał obłędny strach. Kaleka kuśtykał niezdarnie, usiłując umknąć przed ścigającym go jeźdźcem z uniesioną szablą. Ale był bez szans.

– Wasyl! Nie! – krzyknęła Lisa z rozpaczą. – Nie wolno ci! Przecież on jest bezbronny!

ROZDZIAŁ IX

Okazało się, że szpiegiem był Fiedia.

Dima stał jak porażony i obserwował zajście. Wasyl, poganiając ostro konia, bez trudu dopadł biegnącego na oślep Fiedię i jednym cięciem szabli ściął mu głowę.

Lisa osunęła się na kolana, na pół omdlała. Dima otoczył ramieniem rozpaczliwie szlochającą dziewczynę.

– On… jest szalony – wyszeptała wreszcie.

– Nie mógł uczynić nic innego – odrzekł Dima bezbarwnym głosem. – To lepsze niż oddać Fiedię pod sąd wojenny i pozwolić, by umarł w męce.

Lisa, wtulona w pierś Dimy, drżała na całym ciele.

– Nie zniosę tego dłużej, nie zniosę! – powtarzała łkając. – I to teraz, gdy w końcu się pogodziliśmy… Wprawdzie czuliśmy smutek, że nigdy nie będziemy mogli do siebie należeć, ale zaakceptowałam go, takim jaki jest. Obiecał, że skończy ze swym występnym życiem. Tymczasem na moich oczach parę godzin później zabija człowieka. Dima, ja tego nie wytrzymam!

Zadudniły kopyta i Wasia zeskoczył z konia tuż przy nich.