Ułożyli się wygodnie w trawie z rękami pod głową, wpatrzeni w błękitne niebo. Wasia zaczął mówić, zrazu niepewnie, potem coraz śmielej. Starał się jej oszczędzić najbardziej drastycznych szczegółów, ale Lisa domyśliła się wszystkiego. Jedyne, co mogło go częściowo wytłumaczyć, to fakt, że działał pod wpływem alkoholu.
– Powiedz, czy ty musisz pić? Potrafiłbyś z tym skończyć?
– Tak. Piłem, żeby o tobie zapomnieć, i pewnie dlatego też wpadałem w taką furię. Ale teraz z tym koniec, i to wcale nie dlatego, że chcę cokolwiek na tobie wymusić.
– Dziękuję.
Wstała, bosa, odziana tylko w cienką rubaszkę, i podeszła do brzegu. Odetchnęła głęboko świeżym morskim powietrzem. Czuła, jak fala omywa jej stopy.
Kiedy myślała o tych niewinnych ludziach, którym Wasia zadał tyle bólu i cierpienia, o grabieżach, w których uczestniczył, o niepotrzebnym okrucieństwie, to jakby ktoś dźgał ją nożem w samo serce.
Wiedziała, że ani Kozacy, ani Tatarzy nie są aniołami, że niszczą i mordują, tu jednak chodziło o Wasię, miłość i tęsknotę jej życia.
Usłyszała, jego ostrzegawczy głos:
– Nie stój tak na brzegu, mogą cię dojrzeć ze skał.
Krokiem lunatyka wróciła na miejsce obok niego i położyła się w trawie.
– Pojmujesz, jak beznadziejna jest nasza egzystencja? – spytała zmęczona. – Ciebie otacza ludzka nienawiść, ja zaś zupełnie pozbawiona jestem korzeni. Czy ktoś w osadzie szwedzkiej w ogóle się o mnie martwi? Nie należę do nich. Ścigają nas Tatarzy, a my…
– Mamy siebie – rzekł cicho, ale ona potrząsnęła głową.
– Nie na takich warunkach. Świat nie zaakceptuje naszej miłości. Nawet religia nas nie łączy. Ja należę do kościoła luterańskiego, na dodatek przez cztery lata Tatarka usiłowała uczynić ze mnie muzułmankę. A ty? Zapewne jesteś grekokatolikiem?
– Byłem – odparł z goryczą. – Teraz jestem nikim.
Lisa przymknęła oczy. Pojęła, że jego wizyta w cerkwi na nic się nie zdała, i choć domyślała się tego wcześniej, to jednak z trudem przełknęła gorzką prawdę.
Ponieważ milczała, Wasia dodał:
– Istnieje nikła szansa, bym mógł na powrót zostać włączony do cerkwi. Jeśli jakaś osoba o dużym autorytecie poświadczy, że żałuję i pragnę się poprawić, wówczas moja sprawa zostanie rozpatrzona. Ale to może potrwać lata.
Lisa pochyliła głowę.
– Jaka straszna samotność bije z twych słów, Wasylu. Samotność i opuszczenie – szepnęła poruszona.
– Liso, przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie popełnię niecnego czynu. Pojmujesz to?
– Gdybym nie była tego pewna, już dawno wskoczyłabym do morza i płynęła tak długo, aż zbrakłoby mi sił.
Tłumione cierpienie w jej głosie sprawiło mu ból, ale i wznieciło iskierkę nadziei.
– Wasylu, jaką mamy szansę ujść stąd z życiem? – spytała głucho.
– Szczerze mówiąc, nie wiem – odpowiedział, potwierdzając tym samym jej najbardziej pesymistyczne przewidywania.
– Jutro możemy już nie żyć – rzekła w zamyśleniu.
Odwrócił się do niej gwałtownie.
– Liso, nie mogę ci nic ofiarować. Nic prócz niebezpieczeństwa, niepewności, wstydu i hańby. Mój kościół nie udzieli nam sakramentu małżeństwa. Chcę jednak, byś wiedziała, że należymy do siebie, ty i ja. Jesteś moja, tak jak i ja jestem twój, ciałem i duszą. Świat tego nie zaakceptuje, ale my tworzymy jedność. Nie jestem w stanie zapewnić ci ceremonii kościelnej, ale mogę pogańską.
Lisa patrzyła szeroko rozwartymi oczami, jak ostrym nożem nacina lekko skórę na jej nadgarstku, a potem to samo czyni ze swoją ręką. Gdy położył swą dłoń na jej dłoni, ich krew się zmieszała.
– Tak – oznajmił krótko. – Nie obawiaj się. To nic nie zmieni między nami, nie będę ci się narzucał. Wiem, że wolałabyś ślub kościelny i Boże błogosławieństwo. Chciałem tylko, byś zrozumiała, że mam poważne zamiary.
Lisa patrzyła na strużkę-krwi spływającą po jej ręce aż do łokcia i poczuła, że ściska ją w gardle. Przełykała ślinę, by się nie rozpłakać, ale Wasia dostrzegł jej wzruszenie i twarz mu się ściągnęła, jakby i on z trudem powstrzymywał łzy.
– Spróbuj zasnąć, Liso – powiedział z czułością. – Nie spaliśmy wiele ostatniej nocy, a musimy nabrać sił. Będą nam potrzebne.
Lisa obudziła się, przestraszona. Było ciemno, leżała w trawie. Niedaleko spał Wasyl.
Nasłuchiwała.
Znów ten sam dźwięk, który ją zbudził. Bezgłośnie podczołgała się do ukochanego.
– Wasia! – szepnęła. – Ktoś jest na wyspie.
Zbudził się i odszukał jej rękę. Przez chwilę leżeli nieruchomo wsłuchani w cichy plusk fal uderzających o kamienie i głosy zwierząt na lądzie.
– Tam! Słyszysz? – powiedziała mu do ucha.
Wasia powoli wstał i skierował się na środek wyspy. Jego postać pochłonął mrok.
Nie musiała go upominać, by był ostrożny. Wasia miał czujność we krwi, był dzieckiem natury.
Leżała, a serce jej łomotało. Nagłe poruszenie na wyspie przerwało ciszę, zatrzepotały skrzydła spłoszonego ptactwa. Odetchnęła z ulgą.
Wrócił Wasia i położył się blisko niej.
– To tylko ptaki – uśmiechnął się. – Ale na brzegu nadal słychać głosy ludzi i rżenie koni. Musimy więc czekać. Zimno ci?
Nie zaprzeczyła.
– Ale ty jesteś taki ciepły.
– W takim razie jakoś będziesz musiała znieść moją bliskość.
– Czuję się bezpieczna przy tobie – rzekła z ufnością.
Wasyl przyciągnął ją do siebie,
– Nigdy nie zapomniałem twej dobroci, Liso. To wspomnienie było dla mnie niczym promyk słońca w zimnym świecie. A teraz znów cię spotkałem. Ach, Liso, jestem taki szczęśliwy.
– Czyżbyś naprawdę mnie potrzebował? – spytała z niedowierzaniem.
– Chętnie poświęcę swe nędzne życie, by ocalić twoje.
– Wiesz dobrze, że życie bez ciebie nie ma dla mnie żadnej wartości. Och, Wasia, jak dobrze, że znów jestem wolna, że jestem z tobą. Że rozwiały się lęki z przeszłości Czuję się tak, jakbym nigdy nie przeżyła tych gorzkich, samotnych lat.
Wasia oparł głowę na jej ramieniu i lekko dotknął wargami jej szyi.
Był taki ciepły, grzał jej ciało w chłodną noc.
– Spróbuj zasnąć, Liso – poprosił niewyraźnie.
– Uhm – mruczała. – Tak mi dobrze, byłam całkiem przemarznięta. Twoje dłonie są takie gorące.
Odwróciła sennie głowę. Delikatnie gładziła bliznę na jego boku.
– Liso, przestań!
– Dlaczego?
– Bo nie zdołam dotrzymać obietnicy.
– Jakiej obietnicy? – spytała, jakby nie rozumiejąc.
– Że cię nie pocałuję.
– Nie rób tego – szepnęła prosząco. – Odsuń się.
Ale i ona poddała się nastrojowi chwili. Była jak zaczarowana. Z drżeniem gładziła jego twarz, a wargami dotykała skroni, wychudzonych policzków, szyi. Tylko nie ust.
– Jutro możemy już nie żyć – rzekła cicho.
Wasyl przygarnął ją mocniej. Przestraszona usiłowała wysunąć się z jego objęć. Przez krótką chwilę zastygli w bezruchu. Pochylił się nad nią, a ona zajrzała mu głęboko w oczy, w których czaił się lęk, że może przerazić ukochaną. Dłonie objęły ją mocniej.
– Nie, Wasia, nie – wzdychała cicho.
Ale tym razem nie zdołała go powstrzymać. Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy, poczuła bijący od niego żar i drżenie ciała. Przymknęła oczy.
Wtedy ją pocałował. Długo tłumiona namiętność wybuchła z siłą, która ją oszołomiła. Przylgnął wargami do jej ust, tłumiąc wszelkie słowa protestu. Lisa zanurzyła dłonie w jego włosach i przygarnęła mocno, jakby w obawie, że mogłaby go stracić. Ale on tulił ją i pieścił, pragnąc ochronić przed zimnym i nieprzyjaznym światem.