Выбрать главу

– Wszystko w porządku – zapewniła go Josephine, gdy podzielił się z nią swoim problemem. – Tacy właśnie są ludzie w Lansquenet. Potrzebują czasu, by kogoś zaaprobować. Ale potem… – uśmiechnęła się szeroko. Jay trzymał w dłoni siatkę wypchaną prezentami, które mieszkańcy wioski zostawili dla niego pod barem Josephine – ciasta, ciasteczka, butelki wina, pokrowiec na poduchę od Denise Poitou, tarta domowej roboty od Toinette Arnauld. Josephine spojrzała na te dobra i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Chyba możemy zaryzykować twierdzenie, że zostałeś tu w już pełni zaakceptowany, prawda?

Tylko jedna osoba nie przyłączyła się do tego ogólnego entuzjazmu. Marise d’Api pozostała równie daleka i chłodna, jak przedtem. Jay widział ją kilka razy, ale zawsze z pewnej odległości – dwukrotnie na traktorze i jeszcze kiedyś pracującą na polu – zawsze jednak poświęcającą się pielęgnowaniu winnicy. Za to nigdzie nie dojrzał ani śladu jej córki. Jay tłumaczył sobie, że rozczarowanie, którego doznawał w związku z Marise, jest zupełnie absurdalne. Po tym, co słyszał, w żadnym razie nie należało się spodziewać, by wydarzenia w wiosce mogły mieć jakikolwiek wpływ na zachowanie Marise.

Wkrótce też odpisał Nickowi, załączając kolejne pięćdziesiąt stron powieści. Od jakiegoś czasu posuwał się dużo wolniej. Częściowo z powodu ogrodu. Miał w nim teraz dużo pracy – im szybciej zbliżało się lato, tym bardziej dawały się we znaki chwasty. Joe miał rację. Jay musiał doprowadzić wszystko do ładu, póki czas. Dojrzał tu wiele roślin wartych uratowania. Warunek był jeden – musiał jak najszybciej uporządkować ogród. W pobliżu domu znajdowało się piękne herbarium – szerokości mniej więcej dwudziestu stóp – obsadzone na brzegach maleńkim żywopłotem z tymianku. W warzywniku – po trzy rzędy ziemniaków, rzepy, karczochów, marchwi i czegoś, co najprawdopodobniej było bulwiastym selerem. Jay posiał margerytki pomiędzy grzędami ziemniaków, by odstraszyć stonkę – zaś melisę wśród marchewek, żeby nie zjadały ich ślimaki. Musiał też zacząć myśleć o warzywach na zimę i roślinach na letnie sałaty. W tym celu udał się do Narcisse’a po nasiona i sadzonki: brokułów, by były gotowe do zbiorów we wrześniu, różnych odmian zielonej sałaty, żeby dojrzewały przez cały lipiec i sierpień. W niewielkim inspekcie, który skonstruował z drzwi przywiezionych przez Clairmonta, posadził miniaturowe warzywa: drobnolistne sałaty, maleńkie marchewki i drobny pasternak, które miały być gotowe do jedzenia za mniej więcej miesiąc. Joe miał rację – gleba była tutaj doskonała. Bogata, brunatna, wilgotna, a jednocześnie lżejsza niż po drugiej stronie rzeki. Niewiele też znajdował w niej kamieni, a te, na które się natknął, zrzucał na miejsce, w którym zamierzał urządzić skalny ogródek. Niemal też ukończył prace nad odnową rosarium. Odchwaszczone, rozpięte na starym murze krzewy różane zaczęły rozrastać się bujnie i wypuszczać pąki – teraz już kaskada na wpół otwartych kwiatów spływała po różowawej ścianie, rozsiewając wokół wonne aromaty. Po mszycach nieomal nie zostało śladu. Metoda Joego – lawenda, melisa i goździki zaszyte we flanelowy woreczek uwiązany do krzewu tuż nad glebą – zdziałała cuda. Prawie co niedzielę Jay ścinał najbardziej rozwinięte kwiaty i zanosił na Place Saint Antoine, do domu Mireille Faizande – zazwyczaj tuż po mszy.

Nikt nie oczekiwał od Jaya, że będzie się pojawiał w kościele. En tout cas, tous les Anglais sont paiens. Tyle że w jego przypadku tego określenia używano z czułością, nie jak w przypadku La Paienne z drugiego brzegu rzeki. Nawet starzy mężczyźni przesiadujący na tarasie kawiarni mieli do niej podejrzliwy stosunek. Być może dlatego, że była samotną kobietą. Jednak gdy Jay zapytał o to wprost, natknął się na uprzejmy mur grobowego milczenia.

Mireille przez dłuższy czas przyglądała się różom. Unosząc bukiet do twarzy, napawała się ich aromatem. Jej artretyczne dłonie, nadspodziewanie delikatne w porównaniu z potężnym ciałem, lekko muskały płatki.

– Dziękuję – pochyliła głowę w nieznacznym, formal nym skinieniu. – Moje cudowne róże. Włożę je do wody. Wejdź, zaraz zaparzę herbatę.

Jej dom był czysty i pełen powietrza, z pobielonymi ścianami i zwyczajowymi w tym regionie kamiennymi płytami na podłodze. Jednak jego prostota była bardzo zwodnicza. Na jednej ze ścian wisiał najprawdziwszy kobierzec z Aubusson, zaś w kącie pokoju stał stary, duży piękny zegar, za który Kerry ochoczo sprzedałaby duszę. Mireille dostrzegła jego zachwycone spojrzenie.

– Należał do mojej babki – wyjaśniła. – Gdy byłam mała, stał w pokoju dziecinnym. Pamiętam, jak wsłuchiwałam się w jego kuranty, kiedy leżałam w łóżku przed snem. Gra inną melodię na pełną godzinę, na połówkę i na kwadrans. Tony go uwielbiał. – Jej usta ściągnął nagły grymas. Odwróciła się, by poprawić róże w wazonie. – Jego córka też by go uwielbiała.

Herbata była słaba niczym woda kwiatowa. Mireille podała ją w swojej najlepszej porcelanie z Limoges wraz ze srebrnymi szczypczykami do cukru i cytryny.

– Jestem tego pewien. Szkoda, że jej matka jest takim odludkiem.

Mireille rzuciła mu ostre spojrzenie.

– Odludkiem, eh? Ona nie jest odludkiem, jest aspołeczna, monsieur Jay. Nienawidzi wszystkich wokół. A w szczególności rodziny. – Pociągnęła łyk herbaty. – Gdyby tylko mi na to pozwoliła, pomogłabym jej. Pomogłabym jej bardzo. Chciałam je obie sprowadzić do swojego domu. Dać dziecku to, czego potrzebuje najbardziej – normalny dom, rodzinę. Ale ta…

Odłożyła filiżankę. Jay zdał sobie w tym momencie sprawę, że Mireille, mówiąc o Marise, nigdy nie używała jej imienia.

– Nalegała na utrzymanie warunków dzierżawy. By pozostać do przyszłego lipca, do czasu jej wygaśnięcia. Nie chce pokazywać się w wiosce. Nie chce rozmawiać ani ze mną, ani z moim bratankiem, który też proponuje jej pomoc. Ale co będzie potem? Myśli, że kupi tę ziemię od Pierre Emile’a. A czemu chce ją kupić? Bo twierdzi, że w ten sposób się uniezależni. Nie chce być nam nic dłużna. – W tej chwili twarz Mireille przywodziła na myśl dłoń kurczowo zaciśniętą w pięść. – Dłużna! Nam! Ona jest mi wszystko dłużna. Dałam jej dom. Dałam jej swojego syna! Teraz pozostało po nim jedynie dziecko. Ale nawet i ją zdołała mi wyrwać. Tylko ona umie się z nią porozumiewać tym swoim językiem migowym. W ten sposób moja wnuczka nigdy nie dowie się o swoim ojcu, o tym, jak umarł. Nawet o to zdołała zadbać. Chociaż ja bym mogła…