Выбрать главу

– Spokojnie, chłopcze. Nie ponaglaj jej – oznajmił ła godnie. – Ja tymczasem rzucę okiem na ogród.

Jay nie odrywał od niego wzroku, gdy spacerowym krokiem wymaszerował z kuchni w stronę warzywnika, z trudem zwalczając w sobie przymus, by pobiec za nim. Popotte odstawiła kubek z kawą i spojrzała na niego zaciekawionym wzrokiem.

– Monsieur Jay, czy przypadkiem nie smażyłeś dzisiaj dżemu?

Pokręcił przecząco głową. Poza jej ramieniem, przez kuchenne okno, widział Joego pochylającego się nad prowizorycznie skleconym inspektem.

– Hmm. – Popotte wciąż wyglądała na nieprzekonaną i mocno wciągała nosem powietrze. – Wydawało mi się, że snuje się tu szczególny zapach. Czarnej porzeczki. Palonego karmelu.

A więc ona też wyczuła jego obecność. Na Pog Hill Lane zawsze królowały podobne zapachy – drożdży, owoców, skarmelizowanego cukru – czy w danej chwili Joe robił wino, czy też nie. Owa woń przenikała chodniki w jego domu, zasłony, drewniane meble. Zawsze ciągnęła się za Joem, przesiąkała jego ubrania, a nawet przedzierała się przez odór dymu papierosów.

– Chyba powinienem zabrać się z powrotem do roboty – oznajmił Jay, starając się, by jego głos brzmiał bezna miętnie. – Te nasiona powinny jak najszybciej znaleźć się w gruncie.

– Naprawdę? – Tym razem Popotte wbiła w nasiona szczególne spojrzenie. – A więc to coś specjalnego?

– No właśnie – odparł. – Coś nadzwyczaj specjalnego.

48

Pog Hill, jesień, 1977

Wrzesień nie przyniósł nic lepszego. Na listach przebojów znów królował Elvis – tym razem z utworem „Way Down”. Jay apatycznie przygotowywał się do nadchodzącej małej matury. Pozornie życie wróciło do normy. Niemniej nie opuszczało go poczucie zbliżającej się katastrofy, pogłębiane jeszcze, o dziwo, przez monotonność codziennej egzystencji. Do tej pory nie miał żadnych wiadomości ani od Joego, ani od Gilly, co go rozczarowywało, mimo że nie dziwiło, gdy brał pod uwagę fakt, że opuścił Kirby Monckton, nie żegnając się z żadnym z nich. Do tego wszystkiego paparazzi z magazynu „Sun” sfotografowali jego matkę uwieszoną na ramieniu dwudziestoczteroletniego instruktora aerobiku przed wejściem do któregoś z klubów w Soho, w wypadku samochodowym zakończył życie Marc Bolan, zaś zaledwie kilka tygodni później Ronnie Van Zant i Steve Gaines z zespołu Lynyrd Skynyrd zginęli w katastrofie samolotowej. Nagle Jay nabrał przekonania, że wszystko i wszyscy wokół niego zaczynają umierać, rzeczywistość zapada w nicość, a na dodatek nikt inny tego nie dostrzega. Jego rówieśnicy zajmowali się pokątnym paleniem papierosów i wymykali się do kina w godzinach bezwzględnego zakazu opuszczania internatu. Jay patrzył na nich z wyraźną pogardą. Sam właśnie rzucił palenie. Teraz wydawało mu się to bezsensowne i do tego dziecinne. Przepaść pomiędzy nim a kolegami z klasy zdawała się wciąż powiększać. Niekiedy miał wrażenie, że jest od nich co najmniej dziesięć lat starszy.

Nadeszło święto 5 listopada. Wszyscy jego koledzy zgromadzili się wokół wielkiego ogniska i zajęli się pieczeniem ziemniaków. Jay pozostał w sypialni i przyglądał się temu wszystkiemu z daleka. W powietrzu unosił się gorzkawy, nostalgiczny aromat. Od ognia odrywały się płonące iskry i poprzez zasłonę dymu ulatywały ku ciemnemu, pogodnemu niebu. Jay czuł zapach smażonego tłuszczu i swąd odpalanych petard. Po raz pierwszy od końca sierpnia zdał sobie sprawę ze swojej tęsknoty za Joem.

W grudniu nie wytrzymał i uciekł.

Wziął ciepłą kurtkę, śpiwór, tranzystorowe radio i trochę pieniędzy. Wszystko to zapakował do niewielkiej podróżnej torby. Na zwolnieniu podrobił podpis matki, po czym opuścił szkołę tuż po śniadaniu, by w ciągu jednego dnia przebyć jak największy kawał drogi. Złapał okazję z centrum miasta na wylotową szosę szybkiego ruchu, a potem kolejną z autostrady Ml do Sheffield. Wiedział dokładnie, dokąd zmierza.

Dotarcie do Kirby Monckton zajęło mu całe dwa dni. Po opuszczeniu autostrady głównie posuwał się na piechotę, skracając sobie drogę przez pola i pagórkowate wrzosowiska. Ułożył się do snu w wiacie autobusowej, ale po jakimś czasie dojrzał zbliżający się policyjny samochód patrolowy i od tego czasu nie odważył się już na żaden dłuższy postój – bał się, że zostanie zgarnięty. Było zimno, ale na szczęście nie padał śnieg, mimo że niebo wyglądało ponuro. Jay wciągnął na siebie wszystkie ubrania, które zabrał ze sobą, a i tak nie mógł się rozgrzać. Na stopach miał odciski, jego buty pokrywała skorupa błota, on jednak myślał jedynie o Pog Hill Lane i o tym, że Joe na pewno na niego czeka w swoim domu przepełnionym aromatem gorącego dżemu i suszonych jabłek, z ciepłą kuchnią oraz grającym radiem ustawionym na parapecie wśród pomidorowych krzaczków.

Gdy przybył na miejsce, zbliżał się wieczór. Ledwo wczołgał się ostatnie parę metrów na górę Pog Hill, przerzucił torbę przez murek ogrodzenia Joego, po czym sam przez niego przeskoczył. Podwórze wyglądało na kompletnie zapuszczone.

Wrażenie równie zaniedbanej robiła działka – pusta i niezagospodarowana. Joe doskonale spisał się ze swoim kamuflażem. Nawet z bliska odnosiło się wrażenie, że w tym domu nikt nie mieszka już od kilku miesięcy. Pomiędzy kamiennymi płytami głównej ścieżki wyrosły chwasty zwarzone teraz zimnem, posrebrzone przymrozkiem. Okna wciąż były zabite deskami, a drzwi zamknięte na głucho.

– Joe! – Jay zaczął walić do drzwi. – Joe?! Otwórz, proszę.

Żadnego odzewu. Dom wydawał się całkiem pozbawiony życia, uśpiony pod zimowym woalem. Pod gorączkowym naciskiem dłoni Jaya, klamka grzechotała bez wyrazu. Z wnętrza domu dobiegał go jedynie dźwięk własnego głosu – głuche echo rozbrzmiewające w wydrążonej jaskini.

– Joe!

– To opuszczony dom, chłopcze.

Znad murku wyzierała twarz starej kobiety. Jej ciemne oczy płonęły ciekawością pod żółtym obrzeżem chustki. Jay mgliście ją kojarzył; często odwiedzała Joego w ich pierwsze wspólne lato i niekiedy przynosiła placek z truskawkami w zamian za warzywa z działki.

– Pani Simmonds?

– O juści. Zapewne szukasz Joego Coxa, hę? Jay skinął głową.

– On odszedł. Myślałam nawet, że już jego dni dobiegły końca, ale nasza Janice rzekła, że po prostu zabrał się i poszedł stąd. Zabrał się i poszedł – powtórzyła. – Tu już go nie znajdziesz.

Jay wybałuszył na nią oczy. To było niemożliwe. Joe na pewno nie odszedł. Przecież mu obiecał…

– Miarkują wyburzyć Pog Hill Lane – pani Simmonds wyraźnie miała ochotę na pogawędkę. – Wybudują tu jakieści luksusowe apartamenta. Nie powiem, chętnie zażyję wygód, po tym wszystkim, co przeszłam.

Jay całkowicie ją zignorował.

– Wiem, że tu jesteś, Joe! Wychodź! Wychodź lub otwieraj, do jasnej cholery!