– Maman!
Głos Rosy przeciął ostro tę szczególną chwilę.
– Na górze znalazłam mały pokój! Ma okrągłe okno i stoi w nim niebieskie łóżko w kształcie łódki! Jest trochę zakurzony, ale mogłabym go sprzątnąć, mogłabym, maman? Mogłabym?
Marise zabrała dłoń.
– Oczywiście. Jeżeli monsieur… jeżeli Jay… – wyglądała na rozkojarzoną, jakby gwałtownie wyrwaną ze snu. Nagłym ruchem odsunęła od siebie na wpół opróżniony kieliszek.
– Powinnam już iść – rzuciła szybko. – Zrobiło się późno. Przyniosę rzeczy Rosy. Dziękuję ci za…
– Nie ma o czym mówić – Jay chciał położyć rękę na jej ramieniu, ale się wywinęła. – Naprawdę możecie tu za mieszkać obie. Mam mnóstwo…
– Nie. – Nagle znów była dawną Marise, zwierzenia były skończone. – Muszę pójść po pościel dla Rosy. Powinna już się położyć.
Uścisnęła córkę krótko, ale gorąco.
– Bądź grzeczna – poleciła. – I proszę… – to było do Jaya -…nie wspominaj o tym w wiosce. Nikomu, dobrze?
Zdjęła żółty sztormiak z haka za kuchennymi drzwiami i wciągnęła na ramiona. Na dworze wciąż padało.
– Obiecaj.
– Obiecuję.
Kiwnęła głową – sucho, uprzejmie, jakby właśnie zawarli korzystną transakcję handlową. I zaraz potem wyszła w deszcz.
Jay zamknął za nią drzwi, po czym zwrócił się w stronę Rosy.
– No i co? Czy czekolada już jest gotowa? – spytała dziewczynka.
Jay uśmiechnął się szeroko.
– Chodźmy sprawdzić, dobrze?
Wlał gęsty napój do szerokiej filiżanki z kwiatkami na obrzeżu. Rosa zwinęła się na łóżku z filiżanką w rączce i przyglądała się z ciekawością, jak Jay sprząta ze stołu kubki, kieliszki i butelkę po winie.
– Kto to był? – zapytała w końcu. – Czy on też jest An glikiem?
– Kto taki? – wykrzyknął Jay z kuchni, puszczając wo dę do zlewu.
– Ten stary pan – odparła Rosa. – Stary pan, którego spotkałam na piętrze.
Jay natychmiast zakręcił wodę i odwrócił się ku Rosie.
– Widziałaś go? Rozmawiałaś z nim? Dziewczynka kiwnęła głową.
– Z takim starym panem w śmiesznej czapce na głowie – odparła. – Kazał coś ci powiedzieć.
Pociągnęła długi łyk z filiżanki, a gdy się zza niej wychyliła, górną wargę znaczyły jej pieniste, brunatne wąsy. Jaya przeszył nagły dreszcz, niemal poczuł strach.
– Co mi kazał powiedzieć? – wyszeptał z trudem. Rosa zmarszczyła brwi.
– Żebyś pamiętał o „specjałach” – odparła w końcu. – I że będziesz wiedział, o co chodzi.
– Czy coś jeszcze? – Jayowi już teraz huczało w głowie, a w ustach czuł palącą suchość.
– Tak – pokiwała energicznie głową. – Prosił, żebym ci powiedziała od niego do widzenia.
57
Pog Hill Lane, luty 1999
Upłynęły dwadzieścia dwa lata, zanim Jay powrócił na Pog Hill. Zwlekał tak długo częściowo z powodu uczucia gniewu, a częściowo – strachu. To było jedyne miejsce, gdzie kiedykolwiek czuł się jak u siebie, jak w prawdziwym domu. Z pewnością nigdy nie czuł się tak w Londynie. Wszystkie mieszkania, które tam wynajmował, wydawały mu się identyczne – różniły się jedynie wielkością i rozkładem. Kilkupokojowe. Kawalerki. Nawet dom Kerry w Kensington. Czuł się w nich przelotnym gościem. Jednak tego roku coś się zmieniło. Być może po raz pierwszy w życiu ogarnęły go większe strachy niż myśl o powrocie na Pog Hill. Minęło niemal piętnaście lat od wydania „Ziemniaczanego Joe”. Od tamtej pory – nic, ani jednego dobrego opowiadania. To było już coś więcej niż pisarski blok. Jay miał poczucie, że został uwięziony w kapsule czasu i może jedynie odtwarzać i przetwarzać fantazje z okresu wczesnej młodości. „Ziemniaczany Joe” to pierwsza – i jedyna – dojrzała rzecz, jaką napisał. Jednak zamiast wyzwolić w nim twórcze moce, książka ta zamknęła go w jego dzieciństwie. W 1977 zanegował magię. Tego już było za wiele, powtarzał wówczas sobie. Miał tej magii po dziurki w nosie. Za dużo. Dużo za dużo. Wówczas się uwolnił, stanął na własnych nogach, bo tego chciał. Miał poczucie, że wyrzucając nasiona Joego, wyzwolił się z mocy tego wszystkiego, czym karmił się przez całe trzy lata: talizmany, czerwone wstążki, Gilly, wysypisko, gniazda os, ścieżki wzdłuż torowiska i potyczki z wrogami w Nether Edge. Wszystko to poleciało z wiatrem i wymieszało się ze śmieciami i pyłem pod kolejową kładką. A potem powstał „Ziemniaczany Joe”, który wszystko uporządkował. A przynajmniej tak się wówczas Jayowi zdawało. Musiała w nim jednak tkwić jakaś zadra. A być może tylko zwykła ciekawość. Niepokój dźwięczący gdzieś w podświadomości, który nie dawał się niczym uśmierzyć. Nikła pozostałość dawnej wiary.
Istniała przecież możliwość, że wszystko zinterpretował nie tak. Bo w gruncie rzeczy, jakie właściwe znalazł dawno temu dowody przeciw Joemu? Kilka kartonów starych czasopism? Mapy poznaczone różnymi kolorami? A jeżeli wyciągnął zbyt pochopne wnioski? Może Joe jednak mówił prawdę.
I może Joe powrócił na Pog Hill.
Jay prawie nie miał odwagi zastanawiać się nad czymś podobnym. Joe znowu na Pog Hill? Ku własnemu zdziwieniu na tę myśl serce skoczyło mu do gardła. Zaczął sobie nagle wyobrażać, że dom starszego pana wygląda tak jak kiedyś – być może sprawia wrażenie nieco zarośniętego, z powodu idealnego kamuflażu Joego – działka jednak nadal jest porządnie utrzymana, na drzewach wiszą czerwone talizmany, a kuchnię przepełnia aromat dojrzewającego wina… Zanim jednak rzeczywiście odważył się na powrót, minęło jeszcze kilka miesięcy. Kerry popierała go w tych zamierzeniach z żałośnie przesadną gorliwością – biedna, wyimaginowała sobie zapewne, że ta wyprawa stanie się dla Jaya źródłem nowej inspiracji, że zaowocuje kolejną powieścią, która znów wywinduje go na szczyty sławy. Uparła się, żeby jechać z nim; naprzykrzała się tak bardzo, że w końcu Jay wyraził zgodę.
Co za błąd! Jay zrozumiał to już w momencie, gdy przybył do Kirkby Monckton. Z chmur sączył się drobny deszcz koloru sadzy. Nether Edge zostało przekształcone w tereny budowlane, gdzie właśnie powstawały eleganckie domki nad rzeką – bulodożery i traktory kręciły się tam i z powrotem wzdłuż schludnych, identycznych bungalowów. Pola i zagony uprawne zniknęły, a na ich miejscu pojawiły się salony samochodowe, supermarkety i centra handlowe. Nawet niewielki kiosk, do którego Jay tak często biegał po papierosy czy czasopisma dla Joego, został przekształcony w coś całkowicie innego.