Minął tydzień. Deszcz powoli ustępował i wówczas można było dokładnie oszacować straty, jakie spowodował. Jay i Rosa w zasadzie nie ruszali się z domu. Rosę łatwo było zadowolić. Umiała zająć się sama sobą. Dużo czytała w swoim pokoju na poddaszu, grała w scrabble na podłodze albo spacerowała po pełnym kałuż polu w towarzystwie Clopette. Niekiedy słuchała radia bądź bawiła się makaronowym ciastem w kuchni. Niekiedy wraz z Jayem piekła małe, twarde, wonne herbatniki. Każdego wieczoru przyłączała się do nich Marise – gotowała obiad, jadła razem z nimi i kładła Rosę spać. Udało jej się nareperować generator. Kopanie rowów drenażowych pochłaniało większość jej czasu, ale miało się zakończyć już za kilka dni, bowiem zatrudniła Roux i kilku innych pracowników z zakładu Clairmonta. Mimo to winnica wciąż była na wpół zalana.
Jay miał teraz niewielu gości. Popotte wpadła dwa razy z pocztą, a potem jeszcze raz, by dostarczyć ciasto w prezencie od Josephine; wtedy Rosa akurat bawiła się za domem, więc nie została dostrzeżona. Pewnego dnia wpadł też Clairmont z kolejną dostawą staroci, ale nie wstąpił do domu, tylko natychmiast pojechał. Teraz, gdy pogoda nieco się poprawiła, każdy miał mnóstwo pracy wokół własnego obejścia.
Obecność Rosy bardzo ożywiła dom. Po odejściu Joego było to jak błogosławieństwo z niebios, bo nagle, bez starszego pana, dom i ogród stały się dziwnie obce, jakby niespodziewanie zatraciły coś wyjątkowo swojskiego, stwarzającego niepowtarzalny klimat. Jak na dziecko w tym wieku Rosa była nadzwyczaj cicha, tak że niekiedy Jay odnosił wrażenie, iż Rosa bardziej przynależy do świata Joego niż do obecnej rzeczywistości. Bez wątpienia tęskniła za matką. Ostatecznie zawsze były razem. Każdego wieczoru witała więc Marise namiętnym uściskiem. Wspólne posiłki były radosne i pełne ożywienia, ale Marise przejawiała jednocześnie pewną rezerwę, której Jay nie potrafił zinterpretować. Teraz w zasadzie w ogóle nie mówiła o sobie. Nigdy słowem nie wspominała Tony’ego, ani najwyraźniej nie zamierzała opowiedzieć mu do końca historii, którą zaczęła snuć w dniu największej powodzi. Jay jej nie naciskał. Zwierzenia mogły poczekać.
Kilka dni później Popotte przyniosła paczkę od Nicka, zawierającą kontrakt z nowym wydawcą, który Jay miał podpisać i odesłać, oraz kilka wycinków prasowych datowanych od lipca do września. Na krótkiej notce od Nicka widniało tylko: Uznałem, że to mogłoby cię zainteresować.
Jay wytrząsnął z koperty wycinki.
Wszystkie w takim czy innym sensie odnosiły się do niego. Przeczytał je uważnie. Trzy krótkie wzmianki z brytyjskiej prasy pełne spekulacji na temat miejsca jego pobytu. Artykuł z „Publishers Weekly” omawiający jego ewentualny powrót na literacką scenę. Retrospektywa z „The Sunday Times” zatytułowana „Cóż takiego spotkało Ziemniaczanego Joe?”, opatrzona zdjęciami z Kirby Monckton. Jay odwrócił stronę. Tam ujrzał fotografię patrzącego wprost w obiektyw z bezwstydnym uśmiechem Joego.
Czy to właśnie oryginalny „Ziemniaczany Joe”? – zapytywano w podpisie pod zdjęciem.
Jay wbił wzrok w podobiznę Joego. Starszy pan miał tu jakieś pięćdziesiąt, góra pięćdziesiąt pięć lat. Był z gołą głową, trzymał papierosa w kąciku ust, a na nosie miał swoje wąskie okulary do czytania. W dłoniach trzymał dużą doniczkę z chryzantemami ozdobioną rozetką – znakiem zwycięzcy konkursu. Zdjęcie opatrzono podpisem: „Lokalny ekscentryk”.
Artykuł głosił, że: Mackintosh, z typową dla siebie powściągliwością, nigdy nie wyjawił, kim był rzeczywisty „Ziemniaczany Joe”, jednak wiarygodne źródła sugerują, że właśnie ten mężczyzna stanowił żywą inspirację dła postaci najbardziej kochanego ogrodnika w tym kraju. Joseph Cox, urodzony w Sheffield w 1912 roku, pracował najpierw jako pierwszy ogrodnik w pewnej arystokratycznej posiadłości, a następnie w kopalni Nether Edge w Kirby Monckton do czasu, aż stan zdrowia zmusił go do przejścia na rentę. Pan Cox, powszechnie znany w okolicy ekscentryk, mieszkał przez wiele lat przy Pog Hill Lane, teraz zaś przebywa w Domu Spokojnej Starości „Meadowbank”. Niestety, nie mógł udzielić nam wywiadu. Natomiast Julie Moynihan, pielęgniarka pracująca w owej instytucji, powiedziała o nim naszemu wysłannikowi: „To cudowny, starszy dżentelmen, pełen najwspanialszych anegdot. Na myśl o tym, że to on był pierwowzorem»Ziemniaczanego Joe«przejmuje mnie dreszcz”.
Jay w zasadzie już nie przeczytał reszty artykułu. Ogarnęła go burza sprzecznych emocji. Zdumienie, że swego czasu był tak niedaleko Joego, a żadnym zmysłem nie wyczuł jego bliskości. Przede wszystkim jednak uczucie wielkiej ulgi i radości. A więc będzie mógł odkupić błędy przeszłości. Joe nadal mieszkał na Pog Hill. Wszystko jeszcze uda się odwrócić.
Tylko wielką siłą woli zmusił się do przeczytania reszty artykułu. Nie dowiedział się jednak niczego nowego. Znalazł tam streszczenie „Ziemniaczanego Joe” i reprodukcję oryginalnej okładki. Poza tym – małe zdjęcie Chlebowego Barona z Candide wiszącą na jego ramieniu, zrobione na dwa lata przed ich rozwodem. Nazwisko dziennikarza podpisanego pod artykułem – K. Marsden – brzmiało jakby znajomo. Jednak Jay potrzebował kilku dobrych minut, by przypomnieć sobie, że to nazwisko Kerry sprzed czasów jej kariery telewizyjnej.
Jasne. Kerry. Teraz rozumiał. Wiedziała tak wiele o Pog Hill Lane i o Joem. I, oczywiście, wiedziała bardzo dużo o samym Jayu. Miała swobodny dostęp do zdjęć, notatek, dokumentów. Przez pięć lat wysłuchiwała jego bardziej lub mniej bezładnych wspomnień i wynurzeń. Jaya ogarnął gwałtowny niepokój. Co tak właściwie jej powiedział? Jak wiele zdradził? Po tym, w jaki sposób ją zostawił, nie sądził, by miał prawo oczekiwać jakiejkolwiek lojalności czy dyskrecji z jej strony. Mógł mieć jedynie nadzieję, że zachowa się, jak na profesjonalistkę przystało, i pozwoli, by sprawy prywatne takimi pozostały. Zdał sobie nagle sprawę, że pomimo tych wszystkich wspólnych lat, nie zna Kerry na tyle dobrze, by przewidzieć, jak daleko rzeczywiście byłaby zdolna się posunąć.
W owym momencie to wszystko miało jednak zaledwie marginalne znaczenie. Tym, co liczyło się naprawdę, był jedynie Joe. Jay, niemal w upojeniu, uświadomił sobie, że zaledwie w przeciągu kilku godzin mógłby siedzieć w samolocie do Londynu, a stamtąd złapać ekspres jadący na północ, i w ten sposób już wieczorem znaleźć się na miejscu. Jeszcze tego samego dnia mógł się zobaczyć z Joem, a nawet zabrać go ze sobą do Francji, gdyby tylko starszy pan wyraził na to zgodę. Pokazałby mu Chateau Foudouin. W tym samym momencie wąski pasek gazetowego papieru wypadł spomiędzy pozostałych wycinków i wirując, opadł na podłogę. Jay podniósł go i odwrócił. Skrawek był zbyt mały, jak na prasowy artykuł. Pewnie dlatego do tej pory Jay go nie zauważył.
Na górze, wypisana odręcznie długopisem notka głosiła „Kirby Monckton Post”
Nekrologi – ciąg dalszy. Joseph Edwin Cox, zm. 15 września 1999 roku, po długiej chorobie.