– Rzuciłam okiem. Ten naiwny styl narracji brzmi nad zwyczaj świeżo. Poza tym jest bardzo na czasie. Do tego tak niezwykle oddałeś atmosferę tego miejsca – po prostu poczułam, że muszę obejrzeć to wszystko na własne oczy. A gdy do tego zrozumiałam, jak cudownie twoja książka może się sprząc z moim nowym programem…
Jay potrząsnął głową. Miał wrażenie, że nagle zaczęło mu w niej boleśnie szumieć, i że zapewne dlatego z wywodu Kerry umknął mu jakiś istotny element.
– O co ci właściwie chodzi?
Kerry spojrzała na niego z udawanym zniecierpliwieniem.
– Właśnie miałam ci to powiedzieć. O program dla Kanału 5, oczywiście – rzuciła. – „Lądy obiecane”. O Brytyjczykach, którzy zdecydowali się na zamieszkanie za granicą. Takie publicystycznokrajoznawcze kawałki. Więc gdy Nick napomknął o tym cudownym miejscu – i o tym wszystkim, co dotyczy twojej nowej książki – pomyślałam, że to nadzwyczajne zrządzenie losu, czy coś w tym rodzaju.
– Zaraz, zaraz. – Jay stanowczym ruchem odstawił filiżankę. – Chyba nie zamierzasz wciągać mnie w te swoje machinacje?
– Ależ oczywiście, że tak – odparta Kerry zniecierpli wionym głosem. – To wprost wymarzone miejsce na początek serii. Już zresztą rozmawiałam z kilkoma okolicznymi mieszkańcami i wszyscy wydają się zachwyceni pomysłem. No i ty, jako bohater, jesteś wprost idealny. Słuchaj, pomyśl tylko, jaką zapewni ci to reklamę. Więc gdy ukaże się twoja książka…
Jay stanowczo pokręcił głową.
– Nie. Mnie to nie interesuje. Posłuchaj, Kerry, rozumiem, że chcesz mi pomóc, ale rozgłos i reklama to ostatnie rzeczy, których bym sobie teraz życzył. Przyjechałem tutaj, by się cieszyć samotnością i anonimowością.
– Samotnością?! – rzuciła Kerry ironicznie. Jay spostrzegł, że poza jego ramieniem wbija wzrok w drzwi kuchni. Odwrócił się i ujrzał tam Rosę stojącą w swojej czerwonej piżamie, z oczami płonącymi ciekawością, z ciasno skręconymi lokami sterczącymi we wszystkich możli wych kierunkach.
– Salut! – przywitała się Rosa radośnie. – C’est qui, cette dame? C’est une Anglaise?
Kerry rozciągnęła usta w jeszcze szerszym uśmiechu.
– Ty zapewne jesteś Rosa – powiedziała. – Bardzo wiele o tobie słyszałam. I wiesz co, skarbie, nie wiedzieć czemu odniosłam wrażenie, że ty w ogóle nic nie słyszysz.
– Kerry. – Głos Jaya zabrzmiał gniewnie i niepewnie zarazem. – Porozmawiamy później, dobrze? Teraz nie jest na to najlepsza chwila. OK?
Kerry leniwie popijała kawę.
– Ze mną doprawdy możesz podarować sobie podobne ceregiele – oznajmiła. – Jakaż urocza dziewczynka. Jestem pewna, że podobna do matki. Oczywiście, mam wrażenie, że świetnie je już obie poznałam. Jakżeż to uroczo z twojej strony, że wzorowałeś wszystkie postaci na ludziach z krwi i kości. W ten sposób stworzyłeś coś na kształt powieści z kluczem. Jestem pewna, że uda mi się to wspaniale uwypuklić w moim programie. Jay spojrzał na nią stanowczo.
– Kerry, ja nie zamierzam brać udziału w żadnym programie.
– Och, jestem pewna, że zmienisz zdanie, gdy tylko się nad tym porządnie zastanowisz.
– Nie sądzę. Kerry uniosła brwi.
– A czemu nie? Przecież to doskonały pomysł. A do te go mógłby ci pomóc w odbudowaniu kariery.
– Tak jak i tobie – rzucił sucho.
– Być może. Ale co w tym złego? Ostatecznie po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłam – po tej ciężkiej pracy, jaką w ciebie wpakowałam – chyba jesteś mi coś winien, prawda? A może, gdy się już wszystko ułoży, zabiorę się za pisanie twojej biografii i przedstawię w niej moje osobi ste impresje na temat Jaya Mackintosha. Słuchaj, przecież wciąż jeszcze mogłabym bardzo ci pomóc w osiągnięciu sukcesu, gdybyś mi tylko na to pozwolił.
– Winien? Tobie?!
Kiedyś słysząc podobne słowa, wpadłby w gniew. Może nawet odezwałoby się w nim poczucie winy. Teraz jednak tylko ogarnął go pusty śmiech.
– Zbyt często już zgrywałaś tę kartę, Kerry. To na mnie przestało działać. Szantaż emocjonalny nie stanowi do brej podstawy dla związku. Nigdy nie stanowił.
– Och, proszę. – Już w tej chwili Kerry kontrolowała się jedynie najwyższym wysiłkiem woli. – A co ty możesz o tym wiedzieć? Jedyny związek, który miał dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, był związkiem z jakimś starym łgarzem, który nieźle namącił ci w głowie, a potem porzucił jak śmiecia, gdy tak mu było wygodnie. Zawsze słyszałam tylko: „Joe to, Joe tamto”. Może teraz, kiedy już umarł, wreszcie dorośniesz na tyle, by zrozumieć, że to nie magia, a pieniądze rządzą światem. Jay się uśmiechnął.
– Mam wrażenie, że chciałaś być zgryźliwa – powie dział miękkim głosem. – Ale nieważne. Jak słusznie za uważyłaś, Joe nie żyje. To wszystko nie ma już teraz z nim nic wspólnego. Może miało na początku, gdy tylko tu przyjechałem. Może rzeczywiście usiłowałem odtworzyć przeszłość. W pewnym sensie stać się drugim Joe. Ale już nie teraz.
Rzuciła mu uważne spojrzenie.
– Zmieniłeś się.
– Być może.
– Z początku sądziłam, że to wpływ tego miejsca – ciągnęła. – Tej żałosnej, małej wiochy z jednym przystan kiem autobusowym i drewnianymi, walącymi się domka mi nad rzeką. Zauroczenie podobnym miejscem byłoby bardzo w twoim stylu. Kolejne Pog Hill. Ale to nie w tym rzecz, prawda?
Potrząsnął głową.
– Nie, niezupełnie w tym.
– A więc jest jeszcze gorzej, niż myślałam. I do tego to takie oczywiste – wybuchnęła krótkim, łamiącym się śmiechem. – Ale właśnie czegoś podobnego należałoby się po tobie spodziewać. Znalazłeś tu swoją muzę, tak? Tutaj, pomiędzy stadami śmiesznych kóz, wśród tych małych, ra chitycznych winnic. Jakże to cudownie gauche. Jak bardzo w twoim pieprzonym stylu.
Jay spojrzał na nią twardo.
– Co masz na myśli?
Wzruszyła ramionami. Udało jej przybrać minę rozbawioną i zjadliwą jednocześnie.
– Dobrze cię znam, Jay. Jesteś najbardziej samolubną osobą, jaką zdarzyło mi się spotkać w życiu. Nigdy nie chciało ci się dla nikogo wysilać. Dlaczego więc opiekujesz się jej dzieckiem? Dla każdego stało się już jasne, że to nie w tym miejscu tak się zakochałeś. – Wydała z siebie nerwowy chichot. – Wiedziałam, że pewnego dnia coś podobnego się wydarzy – oświadczyła. – Ktoś zdoła skrzesać tę szczególną iskrę. W pewnym momencie nawet myślałam, że to będę ja. Bóg jeden wie, jak wiele dla ciebie zrobiłam. Zasłużyłam sobie na to. A ona? Co ona takiego dla ciebie zrobiła? Czy ma chociaż jakiekolwiek pojęcie o twojej pracy? Czy ją to w ogóle interesuje?!
Jay nalał sobie jeszcze jedną filiżankę kawy i zapalił papierosa.
– Nie. Nie sądzę, by ją to interesowało. Interesuje ją jej ziemia. Winnica. Córka. Rzeczywiste wartości. – Uśmiechnął się na tę myśl.