W tym momencie otwarto dyskusję. Wydarzenia, postacie, okoliczności, wrażenia muszą ustąpić miejsca problemom ogólnym.
– Pożądanie polimorficzno-perwersyjne… – Prawa gospodarki rynkowej…
– Homologia struktur znaczących…
– Dewiacja a instytucje… – Kastracja…
Tylko ty odczuwasz jeszcze napięcie, ty i Ludmiła, poza wami nikt już nie myśli o podjęciu dalszej lektury.
Podchodzisz do Lotarii, sięgasz ręką po rozłożone kartki, pytasz: – Można? – i starasz się zawładnąć powieścią. Ale to nie jest książka, to tylko wyrwany arkusz. A gdzie jest reszta?
– Przepraszam, szukam pozostałych stron, dalszego ciągu – mówisz.
– Dalszego ciągu?… Już nad tym można dyskutować przez cały miesiąc. Czy to ci nie wystarcza?
– Nie chodzi mi o dyskusję, ja chciałbym to przeczytać…
– Posłuchaj. Takich roboczych grup jak nasza jest wiele, a biblioteka instytutu herulo-ałtajskiego miała tylko jeden egzemplarz, podzieliliśmy go więc, podział wywołał sprzeczkę, książka rozpadła się, ale uważam, że zdobyłam najlepszy fragment.
Siedzicie przy stoliku w kawiarni, sporządzacie bilans sytuacji, ty i Ludmiła. – Podsumujmy. Nie lękając się wichury ani zawrotu głowy nie jest tożsame z Wychylając się nad brzegiem urwiska, co z kolei nie jest powieścią Poza osadą Malbork, która z kolei okazuje się czymś innym niż Jeśli zimową nocą podróżny. Nie pozostaje nam nic innego, jak sięgnąć do źródeł całego tego zamieszania.
– Tak. Wydawnictwo sprawiło nam zawód, a zatem winne nam jest zadośćuczynienie. Musimy zwrócić się do nich.
– Czy Ahti i Viljandi są tą samą osobą?
– Przede wszystkim trzeba zapytać o Jeśli zimową nocą podróżny, poprosić o nie uszkodzony egzemplarz, a także o egzemplarz Poza osadą Malbork. To znaczy musimy poprosić o egzemplarze powieści, które zaczynaliśmy czytać w przekonaniu, że mają właściwe tytuły, a jeśli potem okaże się, że ich prawdziwe tytuły i nazwiska autorów brzmią inaczej, niech nam o tym powiedzą i wyjaśnią, jaką tajemnicę kryją w sobie te strony, które wędrują od jednej książki do drugiej.
– I tym sposobem – dodajesz – być może wpadniemy na trop, który zaprowadzi nas do powieści Wychylając się nad brzegiem urwiska, nieważne, czy urwanej czy też ukończonej…
– Nie mogę zaprzeczyć – mówi Ludmiła – że na wiadomość o odnalezieniu dalszego ciągu uległam chwilowemu złudzeniu.
– … a ja niecierpliwie oczekiwałbym dalszego ciągu Nie lękając się wichury ani zawrotu głowy…
– Tak, ja również, chociaż muszę przyznać, że nie jest ona typem mojej powieści idealnej…
No tak, znowu to samo. Zaledwie wydaje ci się, że jesteś na właściwym tropie, a już następuje przerwa lub nieoczekiwany zwrot; dotyczy to kolejnych lektur, zaginionych książek, ustalenia upodobań Ludmiły.
– Najchętniej przeczytałabym teraz powieść – wyjaśnia Ludmiła – której siłą motoryczną będzie sama wola opowiadania, gromadzenia anegdot. Taka książka nie będzie dążyć do narzucenia ci pewnej wizji świata, chce cię jedynie nakłonić, abyś patrzył, jak ona sama się rozrasta, niczym roślina w plątaninie własnych gałęzi i liści… Jeśli o to chodzi, zgadzasz się z nią całkowicie; porzucasz stronice rozdarte intelektualnymi analizami, marzysz, aby odnaleźć zdolność do poddania się lekturze naturalnej, niewinnej, pierwotnej…
– Trzeba odnaleźć nić, którą zgubiliśmy – mówisz. – Chodźmy od razu do wydawnictwa.
Na co ona: – Nie musimy pojawiać się tam oboje. Idź sam, potem mi opowiesz.
Ogarnia cię zniechęcenie. Te poszukiwania cię pasjonują, bo uczestniczycie w nich oboje, bo możecie je wspólnie przeżywać i wspólnie omawiać. I właśnie teraz, kiedy wydawało ci się, że pomiędzy wami wytworzyła się nić porozumienia, a nawet pewna zażyłość, i nie tylko dlatego, że także wy mówicie sobie już po imieniu, lecz czujecie się jakby wspólnikami w sprawie, której być może nikt inny nie potrafiłby zrozumieć.
– A dlaczego ty nie chcesz pójść?
– Dla zasady.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Istnieje pewna linia graniczna: po jednej stronie znajdują się ci, którzy wytwarzają książki, po drugiej ci, którzy je czytają. Ja chcę pozostać jedną z tych, którzy je czytają, dlatego też rozmyślnie pozostaję zawsze po tej stronie granicy. Inaczej kończy się bezinteresowna przyjemność lektury, a w każdym razie przekształca się w coś innego, co nie jest tym, czego ja oczekuję. Ta linia podziału nie biegnie zupełnie wyraźnie, ulega powoli wymazaniu: świat tych, którzy zajmują się książkami zawodowo, coraz bardziej się zaludnia i zmierza do utożsamienia się ze światem czytelników. Oczywiście, czytelników też przybywa, lecz można powiedzieć, że liczba tych, którzy korzystają z książek po to, aby wyprodukować następne książki, wzrasta szybciej niż liczba tych, którzy książki lubią czytać i basta. Wiem, że jeśli przekroczę tę granicę choćby jeden raz, przypadkiem, przy okazji, to ryzykuję, że przeniknę do tej wzbierającej fali. Dlatego też nie zamierzam postawić nogi w wydawnictwie, nawet na chwilę.
– A ja, co będzie ze mną?
– Tego nie wiem, sam musisz to rozważyć. Każdy i swój własny sposób postępowania.
Nie ma mowy, abyś skłonił tę dziewczynę do zmiany decyzji. Sam podejmiesz swoją wyprawę i spotkacie tutaj, w kawiarni, o szóstej.
– Czy przyszedł pan w sprawie rękopisu? Jest w czytaniu, nie, pomyliłem się, przeczytano go z pewnym zainteresowaniem, oczywiście, że pamiętam: bogactwo środków ekspresji, bolesne świadectwo, czy nie otrzymał pan listu? Niemniej z przykrością pana o tym zawiadamiamy, w liście wszystko zostało wyjaśnione, wysłaliśmy go już jakiś czas temu, ach, ta opieszałość poczty, z pewnością go pan otrzyma, sam pan rozumie, przeładowane plany wydawnicze, niesprzyjająca koniunktura, a, to jednak otrzymał pan list? A co w nim jeszcze było? Składając panu podziękowania za wysłanie nam rękopisu zobowiązujemy się go zwrócić, aha, to pan przyszedł odebrać rękopis? Nie, nie odnaleźliśmy go, prosimy jeszcze o trochę cierpliwości, na pewno wypłynie, proszę się nie obawiać, tutaj nigdy nic nie ginie. Właśnie odnalazły się rękopisy, których szukamy od dziesięciu lat, ależ nie, nie za dziesięć lat, pana rękopis odnajdziemy wcześniej, przynajmniej mam nadzieję, rękopisów jest tutaj mnóstwo, całe stosy, pokażemy je panu, ależ też zrozumiałe, że pan chce odzyskać swój, a nie inny, tego by tylko brakowało, bo skoro trzymamy tu tyle rękopisów, na których nam nie zależy, to jak moglibyśmy wyrzucić pana rękopis, na którym zależy nam tak bardzo, nie, nie aby go opublikować, lecz żeby go panu zwrócić.
Te słowa wypowiada zasuszony i zgarbiony człowieczek, który zdaje się wysychać i garbić coraz bardziej za każdym razem, kiedy ktoś go wzywa, ciągnie za rękaw, przedstawia mu jakąś sprawę, wpycha mu do ręki szpalty korekty. „Doktorze Przewodni!”, „Proszę posłuchać, doktorze Przewodni!”, „Zapytajmy doktora Przewodniego!”, a on za każdym razem uważnie słucha kolejnego rozmówcy – skupione oczy, drgający podbródek, szyja wygina się, jakby miała utrzymać w stanie zawieszenia i jawności wszystkie nie rozwiązane dotąd sprawy – z wyrazem znękanej cierpliwości osób zbyt nerwowych i z ponaddźwiękową nerwowością osób zanadto cierpliwych.