Bernadette to zupełnie inna historia: z nią, mogę powiedzieć, udało mi się doprowadzić rzeczy do końca, bez jednego błędu. Zaledwie dowiedziałem się, że Jojo powrócił do Paryża i jest na moim tropie, nie zwlekając sam ruszyłem jego śladem, i tak odkryłem Bernadette, zdołałem przeciągnąć ją na swoją stronę i razem uknuliśmy ten spisek, a on niczego nie podejrzewał. We właściwym momencie odsunąłem zasłonę i pierwszą rzeczą, jaką ujrzałem – po latach, kiedy straciliśmy się z oczu – był jego duży owłosiony tyłek, poruszający się w rytmie tłoka, ściśnięty jej białymi kolanami, potem dostrzegłem starannie uczesaną potylicę na poduszce, tuż przy jej nieco pobladłej twarzy, którą ona odchyliła pod kątem prostym, abym mógł swobodnie uderzyć. Wszystko poszło szybko i gładko, on nie zdążył się odwrócić, nie rozpoznał mnie ani nie dowiedział się, kto zepsuł mu zabawę, a może nawet nie zdążył spostrzec, że przekracza granicę pomiędzy piekłem żywych a piekłem zmarłych.
Lepiej się stało, że spojrzałem mu w twarz dopiero wówczas, kiedy już nie żył. – Gra skończona, stary draniu – powiedziałem niespodziewanie głosem niemal serdecznym, podczas gdy Bernadette ubierała go starannie, nie zapominając o czarnych lakierkach z aksamitnymi noskami, bo mieliśmy go wyprowadzić, udając, że jest tak pijany, iż nie trzyma się na nogach. I wtedy pomyślałem o naszym pierwszym spotkaniu sprzed wielu lat, w Chicago, na zapleczu sklepu starej Mikoniko's, przepełnionym popiersiami Sokratesa, kiedy zrozumiałem, że dochód z odszkodowania po umyślnym podpaleniu ulokowałem w jego zardzewiałych slot-machines i że oboje, on i ta stara paralityczka i nimfomanka, mają mnie teraz w garści. Dzień przedtem, spoglądając z wydm na zamarznięte jezioro, po raz pierwszy od lat poczułem smak wolności, a już po dwudziestu czterech godzinach przestrzeń wokół mnie ponownie się zamknęła i wszystko rozstrzygnęło się wśród cuchnących domów pomiędzy dzielnicą grecką i polską. W życiu zaznałem dziesiątków podobnych zwrotów, w tym czy w innym sensie, ale właśnie od tamtej pory starałem się wziąć na nim odwet i od tamtej pory bilans moich porażek się powiększa. Także i teraz, kiedy trupia woń przebija przez zapach jego taniej wody kolońskiej, zrozumiałem, że nasza rozgrywka nie dobiegła jeszcze końca, że Jojo po śmierci może mnie jeszcze zniszczyć, tak jak wielokrotnie niszczył mnie za życia.
Prowadzę zbyt wiele wątków jednocześnie, bo chcę, aby opowieść stwarzała wrażenie nasycenia innymi wątkami, które mógłbym rozwinąć, i być może rozwinę je, czy też, kto wie, rozwinąłem je już przy innej okazji, chcę, aby stwarzała wrażenie przestrzeni wypełnionej zdarzeniami, być może tożsamej z czasem mojego życia, w którym można poruszać się we wszystkich kierunkach, niczym w przestrzeni, natrafiając wciąż na zdarzenia, których przytoczenie wymagałoby najpierw przytoczenia innych zdarzeń, tak aby opowieść, rozpoczynana od dowolnej chwili i od dowolnego miejsca, nie utraciła nic z bogactwa zawartego materiału. Co więcej, kiedy spoglądam z pewnej perspektywy na wszystko, co zostawiam poza głównym nurtem narracji, dostrzegam niemal las, który rozrasta się i nie przepuszcza nawet światła, taki jest gęsty, jednym słowem, dostrzegam materiał znacznie obfitszy niż ten, który tym razem wysunąłem na plan pierwszy, dlatego też nie jest wykluczone, że ten, kto podąża za moją opowieścią, czuje się trochę oszukany, widząc, jak główny nurt rzeki rozgałęzia się na wiele wąskich strumyków, do niego zaś docierają jedynie nikłe echo i słabe odbicie głównych wydarzeń; lecz nie jest też wykluczone, że taki właśnie cel stawiałem sobie zabierając się do opowiadania, bo staram się zastosować pewien zabieg właściwy sztuce narracji: przestrzegam zasady umiaru, polegającej na tym, aby nie wyczerpać wszystkiego, co mam do powiedzenia.
Co, jeśli się dobrze zastanowić, jest oznaką prawdziwie nieprzebranego, trwałego bogactwa, w tym sensie, że gdybym, załóżmy, miał do opowiedzenia tylko jedną historię, zabrałbym się do niej bez poczucia umiaru i w końcu zmarnowałbym ją, zbyt gorliwie starając się wydobyć jej znaczenie, natomiast kiedy mam w zanadrzu praktycznie niewyczerpany zasób materiału, potrafię rozporządzać nim z dystansu i bez pośpiechu, pozwalam nawet przebijać nucie znużenia, a także pozwalam sobie na luksus rozwodzenia się w drugorzędnych epizodach i nieważnych szczegółach.
Za każdym skrzypnięciem furtki – przebywam w szopie z wannami, w głębi ogrodu – zadaję sobie pytanie, do jakiej przeszłości należy osoba, która dotarła aż tutaj; może ta przeszłość należy tylko do dnia wczorajszego i do tego przedmieścia, może to tylko śmieciarz, ten niski Arab, który już w październiku rozpoczyna obchód domów z noworocznymi życzeniami, bo mówi, że grudniowe napiwki koledzy zatrzymują dla siebie, a on nie dostaje z tego ani grosza; ale równie dobrze może to być któraś z przeszłości bardziej odległych, co ścigają starego Ruedi i szturmują furtkę w Impasse: przemytnicy z Vallese, najemni mordercy z Katangi, krupierzy z kasyna w Varadero z czasów Fulgencia Batisty.
Bernadette nie ma nic wspólnego z żadnym z moich poprzednich wcieleń, nic nie wiedziała o moich starych porachunkach z Jojo, przez co musiałem pozbyć się go w ten sposób, może nawet myślała, że zrobiłem to dla niej, bo opowiedziała mi o życiu, do którego on ją zmuszał. No i, oczywiście, dla pieniędzy, zupełnie sporych chociaż nie mogłem jeszcze powiedzieć, że czuję je w kieszeni. Trzymała nas razem wspólnota interesów, Bernadette jest dziewczyną, która w lot pojmuje sytuację albo wybrniemy razem z tych tarapatów, albo żadne z nas nie wyjdzie z tego cało. Ale Bernadette z pewnością miała swój plan, dziewczyna jej pokroju, która chce sobie dać radę w życiu, musi liczyć na kogoś, kto zna swoje obowiązki; skoro prosiła mnie, bym uwolnił ją od Jojo chciała zapewne, żebym zajął teraz jego miejsce. Podobnych historii doświadczyłem w przeszłości aż nazbyt wiele i żadna nie skończyła się dobrze, dlatego też wycofałem się z interesu i nie zamierzam do tego powracać.
I tak, kiedy mieliśmy rozpocząć naszą nocną wędrówkę – on zapięty na ostatni guzik i posadzony na tylnym siedzeniu kabrioletu, ona z przodu u mojego boku, z ręką wyciągniętą do tyłu, aby utrzymać go w tej samej pozycji – kiedy miałem już ruszać, ona przerzuca oto lewą nogę nad dźwignią zmiany biegów i kładzie ją okrakiem na mojej prawej nodze. – Bernadette! – krzyczę – co robisz? Czy myślisz, że to właściwy moment? – A ona tłumaczy mi, że kiedy wpadłem do pokoju, przerwałem jej w chwili, w której nie należało jej przerywać i, nieważne, z jednym czy z drugim, ona musi, powrócić do tego samego punktu i doprowadzić rzecz do końca. Póki co, jedną ręką podtrzymuje trupa, a drugą rozpina mnie. wszyscy troje siedzimy ściśnięci w tym małym samochodzie na publicznym parkingu przy Faubourg Saint-Antoine. Wywijając nogami w harmonijnej – muszę przyznać – plątaninie, dosiada mnie na jeźdźca i niemal przygniata piersią, spadając na mnie jak lawina. Jojo tymczasem zwala się na nas, lecz ona pilnowała, żeby go odpychać, z twarzą tuż przy twarzy trupa, który patrzył na nią białkami wywróconych oczu. Jeśli o mnie chodzi, to wzięty przez zaskoczenie, moje reakcje fizyczne pracowały na własny rachunek, poddając się posłusznie jej woli, a nie mojemu przerażeniu, ja nie musiałem się nawet ruszać, bo ona sama o to zadbała; to więc wtedy zrozumiałem, że to, co robimy, jest ceremonią, do której ona przywiązuje szczególną wagę, tam, pod okiem zmarłego, i poczułem, jak zaciska się miękki kurczowy uchwyt i nie mogłem mu się wymknąć. „Mylisz się, mała – miałem ochotę jej powiedzieć – ten trup jest trupem z powodu innej historii, nie twojej, z powodu historii, która nie została jeszcze zamknięta.” Miałem ochotę jej powiedzieć, że pomiędzy mną a Jojo była inna kobieta, w tamtej nie zamkniętej jeszcze historii, a ja stale przeskakuję od jednej historii do drugiej właśnie dlatego, że wciąż krążę wokół tamtej historii, i uciekam, jak w pierwszym dniu, kiedy dowiedziałem się, że ta kobieta i Jojo dogadali się, żeby mnie zniszczyć. Opowiem tę historię prędzej czy później, ale opowiem ją w kontekście innych historii, nie przydając jej większego znaczenia niż pozostałym, nie wkładając w nią żadnej szczególnej namiętności, która byłaby czymś więcej niż przyjemnością opowiadania i wspominania, bo wspominanie zła może także stać się przyjemnością, wówczas kiedy zło kojarzy się, nie powiem, że z dobrem, ale z tym, co jest ożywione, zmienne, niespokojne, krótko mówiąc, z tym, co mogę nazwać nawet dobrem, a co jest przyjemnością spoglądania na rzeczy z dystansu i opowiadania o nich tak, jak opowiada się o rzeczach minionych.