Выбрать главу

W Nowym Jorku, w sali kontroli komputerowej, siedzi czytelniczka z przegubami rąk przymocowanymi do fotela, z podłączonym stetoskopem i mankietem manometru, skronie w aureoli długich włosów ściskają wężowe przewody encefalografu, który wskazuje natężenie jej uwagi i częstotliwość odbieranych bodźców. „Nasza praca zależy całkowicie od wrażliwości badanego osobnika na testy kontrolne. Ponadto musi to być osoba o wytrzymałym wzroku i mocnych nerwach, tak aby zniosła nieprzerwaną lekturę wielu powieści w różnych wariantach, otrzymanych prosto z komputera. Jeśli skupienie czytelniczki osiągnie pewien stały wskaźnik, wówczas produkt uznawany jest za wartościowy i można go wprowadzić na rynek, jeśli natomiast jej uwaga rozluźnia się i rozprasza, dana kombinacja zostaje odrzucona, jej elementy zaś rozłożone i wykorzystane w innych kontekstach. Mężczyzna w białym fartuchu wydziera jeden encefalogram za drugim, niczym karki z kalendarza. – Coraz gorzej – mówi. – Ani jedna powieść nie trzyma się kupy. Albo trzeba zmienić program, albo też czytelniczka nie nadaje się już do użytku. – Przyglądam się delikatnym rysom: okulary i daszek, a także tampony w uszach i skórzany pasek, który unieruchamia podbródek, nadają jej twarzy niewzruszony wyraz. Jaki los ją czeka?”

Na to pytanie, rzucone niemal obojętnie przez Maranę, nie znajdujesz żadnej odpowiedzi. W każdym liście z zapartym tchem śledziłeś przemiany czytelniczki, jakby chodziło wciąż o tę samą osobę… Lecz nawet gdyby to były różne osoby, ty każdej z nich przypisujesz wygląd Ludmiły… Czyż to nie ona utrzymuje, że od powieści można oczekiwać już tylko tego, aby poruszyła w nas warstwę ukrytego lęku, bo jest to ostatnia szansa uzyskania przez powieść wiarygodności, a to uchroni ją przed nieodwołalnym losem seryjnego produktu? Widok Ludmiły nagiej pod równikowym słońcem wydaje ci się bardziej prawdopodobny niż widok Ludmiły ukrytej pod welonem sułtanki, ale równie dobrze mogłoby chodzić o samą Matę Hari, która z rozmysłem krzyżuje plany pozaeuropejskich rewolucji, aby otworzyć drogę buldożerom przedsiębiorstwa cementowego. Odsuwasz ten obraz i przywołujesz obraz leżaka, który napływa do ciebie w czystym alpejskim powietrzu. Oto gotów jesteś porzucić wszystko, wyjechać, wytropić kryjówkę Flannery'ego i obserwować przez lunetę czytelniczkę lub odnaleźć jej ślady w dzienniku pisarza, który przeżywa kryzys… (A być może pociąga cię myśl, że zdołasz podjąć lekturę powieści Spójrz w dół, gdzie zagęszczają się cienie, choćby pod innym tytułem i nazwiskiem?) Lecz teraz Marana przekazuje informacje coraz bardziej niepokojące: oto ona jako zakładniczka uprowadzonego samolotu, innym razem uwięziona w jednym ze slumsów Manhattanu… Jak tam się znalazła, przykuta do narzędzia tortur? Dlaczego musi znosić jako męczarnię to, co jest dla niej czynnością naturalną, czyli lekturę? I czyj podstępny plan sprawia, że drogi tych postaci nieustannie się krzyżują: jej samej, Marany, tajemniczej sekty, która kradnie rękopisy?

Ze wzmianek rozsianych w listach możesz wywnioskować, że Organizacja Wyzwolenia Apokryfu, rozdzierana wewnętrznymi walkami, wymknęła się spod kontroli swego założyciela, Hermesa Marany, i rozpadła na dwa ugrupowania: na sektę oświeconych wyznawców Archanioła Światła oraz na sektę nihilistów, wyznawców Archonta Cienia. Pierwsi są przekonani, że wśród falsyfikatów zalewających świat można wytropić parę książek, które głoszą prawdę, być może ponadczłowieczą lub pozaziemską. Drudzy utrzymują, że tylko fałszerstwo, mistyfikacja, umyślne kłamstwo mogą wyrazić w książce wartość absolutną, prawdę nie skażoną powszechnie panującymi pseudoprawdami.

„Sądziłem, że jestem w windzie sam – pisze Marana, wciąż z Nowego Jorku – tymczasem u mojego boku wyrasta oto jakaś postać: w rogu siedział skulony chłopak ze sterczącą czupryną, w źle skrojonym stroju z surowego płótna. Jest to nie tyle winda, co raczej dźwig towarowy w kształcie klatki, zamykany składaną kratą. Na każdym piętrze widać puste pomieszczenia, wyblakłe ściany ze śladami po usuniętych meblach i wyrwanej instalacji; rozciąga się pustynia podłóg i pokrytych pleśnią sufitów. Młody człowiek majstruje czerwonymi rękami o długich przegubach, zatrzymuje windę pomiędzy dwoma piętrami.

– Oddaj rękopis. Przywiozłeś go dla nas, nie dla tamtych. Nawet jeśli sądziłeś, że jest odwrotnie. Bo ta książka jest prawdziwa, chociaż jej autor napisał wiele książek fałszywych. A zatem należy do nas.

Jednym chwytem judo rozkłada mnie na podłodze i porywa rękopis. W tym momencie pojmuję, że ten młody fanatyk jest przekonany, iż trzyma w ręce dziennik duchowego kryzysu Silasa Flannery'ego, a nie zarys jednego z jego zwykłych thrillerów. To niesłychane, z jaką gotowością te tajne sekty potrafią przechwycić każdą informację – nieważne, prawdziwą czy fałszywą – która odpowiada ich oczekiwaniom. Kryzys Flannery'ego wprawił w ożywienie dwa rywalizujące ze sobą odłamy Organizacji Wyzwolenia Apokryfu i każde z nich w dobrej wierze wysłało swoich zwiadowców w doliny otaczające górski dom pisarza. Ci ze Skrzydła Cienia, wiedząc, że wielki producent seryjnych powieści nie potrafi już uwierzyć w swoje sztuczki, nabrali przekonania, że jego najnowsza powieść uwidoczni przeskok od szalbierstwa tuzinkowego i funkcyjnego do szalbierstwa fundamentalnego i absolutnego, że będzie to arcydzieło fałszu jako aktu poznania, a zatem książka, której od dawna szukają. Natomiast ci ze Skrzydła Światła sądzili, że kryzys takiego mistrza kłamstwa może oznaczać jedynie erupcję prawdy, i za taki uznali dziennik pisarza, o którym tyle się mówi… Pogłoska puszczona w obieg przez Flannery’ego, że ukradłem mu ważny rękopis, sprawiła, że tak jedni jak i drudzy utożsamili ten rękopis z przedmiotem swoich poszukiwań i puścili się moim tropem. Skrzydło Cienia spowodowało porwanie samolotu. Skrzydło Światła zaś porwanie windy…

Czupryniasty młodzieniec schował rękopis pod kurtkę, wymknął się z windy, zasunął mi kratę przed nosem i teraz naciska guzik, żebym zniknął w dole, a przedtem rzuca mi ostatnią pogróżkę: – To jeszcze nie wszystko, Agencie Mistyfikacji! Ale najpierw musimy uwolnić naszą siostrę przykutą do Maszyny Falsyfikatów! – Śmieję się, zjeżdżając powoli w dół. – Nie ma żadnej maszyny, ptaszyno! To „Ojciec Opowieści” dyktuje nam wszystkie książki!

Wciąga windę z powrotem. – Powiedziałeś „Ojciec Opowieści”? – Blednie. Od lat wyznawcy sekty szukają starego ślepca na wszystkich kontynentach, tam gdzie z pokolenia na pokolenie przekazywana jest jego legenda w nieskończonej liczbie miejscowych wersji.

– Tak, powiedz to Archaniołowi Światła! Powiedz mu, że odnalazłem „Ojca Opowieści”! Mam go w ręku i pracuje dla mnie! A nie żadna maszyna elektroniczna! – i tym razem sam naciskam guzik, aby zjechać na dół.”

Obecnie trzy pragnienia zaprzątają jednocześnie twój umysł. Byłbyś skłonny wyruszyć natychmiast, przepłynąć ocean, przeszukać kontynent pod Krzyżem Południa, wytropić ostatnią kryjówkę Marany i wydrzeć od niego prawdę albo przynajmniej dalszy ciąg urwanych powieści. Jednocześnie chcesz poprosić Przewodniego, aby udostępnił ci powieść W sieci zbiegających się linii pseudo (czy też prawdziwego) Flannery'ego, która może okazać się tożsama z powieścią Spójrz w dół, gdzie zagęszczają się cienie Bertranda Vandervelde. I nie możesz doczekać się chwili, kiedy pobiegniesz do kawiarni na spotkanie z Ludmiłą, aby opowiedzieć jej o zawiłych rezultatach twojego dochodzenia, a także po to, aby jej widok przekonał cię, że nie może istnieć nic wspólnego pomiędzy nią a czytelniczkami, które spotykał w świecie mitomański tłumacz.