Выбрать главу

Gdyby niewiernemu wolno było wymyślać warianty legend o Proroku, proponowałbym wariant następujący: Abdullach traci wiarę, gdyż w pisaniu pod dyktando popełnia drobny błąd, i chociaż Mahomet zauważa omyłkę, postanawia nie poprawiać pisarza, uznając błędne wyrażenie za trafniejsze. Także i w tym przypadku Abdullach nie powinien był się gorszyć. Słowo, choćby wypowiedziane w proroczym olśnieniu, nabiera definitywnego kształtu nie wcześniej niż na kartce papieru, kiedy staje się słowem pisanym. Dopiero poprzez ułomności aktu pisania bezmiar tego, co nie napisane, staje się czytelny, to znaczy poprzez niepewną ortografię, przeoczenia, lapsusy, nie kontrolowane kaprysy słowa i pióra. W przeciwnym razie niech to, co jest poza zasięgiem naszego poznania, nie rości sobie prawa do komunikowania z pomocą słowa, niech inną drogą przekazuje nam swoje przesłanie.

Biały motyl przeleciał oto przez całą dolinę i z książki czytelniczki sfrunął na stronę, którą właśnie piszę.

Dziwni ludzie kręcą się po tej dolinie: pośrednicy, którzy w oczekiwaniu mojej nowej powieści podjęli zaliczki od wydawców z całego świata, agenci reklamowi, którzy chcą, aby moi bohaterowie nosili te, a nie inne ubrania i pili soki owocowe, programiści, którzy mają ochotę dokończyć na komputerze moje rozpoczęte powieści. Staram się wychodzić jak najmniej, unikam miasteczka; gdy chcę się przejść, wybieram górskie ścieżki.

Dzisiaj spotkałem grupę chłopców, którzy z prawdziwie harcerską mieszaniną podniecenia i skrupulatności rozkładali na łące płachty tworząc z nich geometryczne figury.

– Czy to oznakowanie dla samolotów? – zapytałem.

– Dla latających talerzy – odpowiedzieli. – Jesteśmy obserwatorami nie zidentyfikowanych obiektów. Tutaj jest punkt przelotowy, coś w rodzaju kanału powietrznego, ostatnio bardzo uczęszczany. Sądzimy, że to dlatego, iż w tych stronach mieszka pewien pisarz, a ci z innych planet chcą się nim posłużyć dla fabrykowania swoich komunikatów.

– Z czego o tym wnioskujecie?

– Z faktu, że od pewnego czasu ten pisarz przeżywa kryzys i nie jest zdolny do pisania. Prasa zastanawia się nad przyczynami. Według naszych obliczeń, w bezczynności mogliby utrzymywać pisarza mieszkańcy innych planet, aby uwolnić go od uwarunkowań ziemskich i uczynić dobrym przekaźnikiem.

– Ale dlaczego właśnie jego?

– Istoty pozaziemskie nie mogą przemówić bezpośrednio. Muszą posłużyć się metodą pośrednią, przenośnią, mogą na przykład wypowiedzieć się poprzez opowieści, które wywołują niezwykłe emocje. Ten pisarz ma, jak się zdaje, dobrą technikę i pewną elastyczność myślenia.

– A czytaliście jego książki?

– To, co napisał do tej pory, nas nie interesuje. Dopiero książka, którą napisze po przezwyciężeniu kryzysu, mogłaby zawierać przesłanie z kosmosu.

– W jaki sposób miałoby ono zostać nadane?

– Drogą myśli. Nie powinien się nawet spostrzec. Sądziłby, że pisze spontanicznie. Tymczasem informacje z przestrzeni, wysyłane na falach odbieranych przez jego mózg, przeniknęłyby do tego, co pisze.

– I wy zdołalibyście tę informację odszyfrować?

Nie odpowiedzieli mi.

Gdy pomyślę, że zawiodę międzyplanetarne oczekiwania tych chłopców, doznaję uczucia pewnej przykrości. Mógłbym w gruncie rzeczy przemycić w swojej następnej książce coś, co oni uznaliby za objawienie kosmicznej prawdy. Nie wiem na razie, co takiego mógłbym wymyślić, ale gdy zabiorę się do pracy, z pewnością przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł.

A gdyby naprawdę było tak, jak oni mówią? Gdyby to, co uważałbym za zmyślenie, zostało mi faktycznie podyktowane przez istoty pozaziemskie?

Daremnie oczekuję objawienia z przestrzeni międzygwiezdnej, moja powieść nie posuwa się naprzód. Gdybym nieoczekiwanie zaczął zapisywać stronę po stronie, byłby to znak, że galaktyka przekazuje mi swe przesłanie.

Lecz jedyną rzeczą, jaką potrafię pisać, jest ten dziennik, powstały w wyniku wpatrywania się w młodą kobietę, która czyta nie znaną mi książkę. Czy dziennik mój zawiera pozaziemskie przesłanie? A może to jej książka je zawiera?

Odwiedziła mnie dziewczyna z pewnego bardzo poważnego wydziału uniwersyteckiego, która pisze pracę seminaryjną o moich powieściach. Widzę, że moje utwory znakomicie służą wykazaniu słuszności jej teorii, jest to z pewnością fakt pozytywny, nie wiem tylko, czy dla moich książek, czy dla jej teorii. Z jej szczegółowych wywodów wnioskuję, że bardzo poważnie traktuje swoją pracę, lecz moje powieści widziane jej oczami wydają mi się nierozpoznawalne. Nie wątpię, że ta Lotaria (tak się nazywa) przeczytała je sumiennie, lecz sądzę, że przeczytała tylko po to, by znaleźć w nich to, co chciała udowodnić jeszcze przed lekturą.

Próbowałem jej o tym powiedzieć. Zareplikowała nieco urażona:

– Doprawdy? Pan natomiast chciałby, żebym w pana książkach wyczytała tylko to, co pan chce udowodnić.

Odparłem:

– To niezupełnie tak. Oczekuję od czytelników, że odnajdą w moich książkach coś, o czym nie wiedziałem, lecz mogę tego oczekiwać tylko od tych, którzy spodziewają się znaleźć w lekturze coś, o czym sami nie wiedzieli.

(Na szczęście mogę patrzeć przez lunetę na tę drugą dziewczynę, która czyta, i przekonać się, że nie wszyscy czytelnicy są tacy jak Lotaria.)

– To, czego pan chce, jest lekturą bierną, jałową, wtórną – powiedziała Lotaria. – Tak czyta moja siostra. Właśnie widząc, jak pochłania powieści Silasa Flannery'ego jedną po drugiej i nie stawia sobie żadnego problemu, podjęłam decyzję, aby wziąć je za temat mojej pracy. Jeśli chce pan wiedzieć, to przeczytałam pana książki po to, aby pokazać siostrze, jak powinno się czytać. Nawet Silasa Flannery'ego.

– Dziękuję za to „nawet”. Ale dlaczego nie przyprowadziła pani siostry?

– Ludmiła uważa, że lepiej jest nie poznawać pisarzy osobiście, gdyż osoba autora nigdy nie odpowiada wyobrażeniom, jakie powstają w trakcie lektury jego książek.

Zdaje się, że ta Ludmiła mogłaby być moją czytelniczką idealną.

Wczoraj wieczorem, wchodząc do gabinetu, zobaczyłem cień nieznajomego, który uciekał przez okno. Chciałem go ścigać, ale nie było już po nim śladu. Często wydaje mi się, że słyszę ludzi ukrytych w krzakach wokół domu, zwłaszcza w nocy.

Chociaż wychodzę z domu jak najrzadziej, mam wrażenie, że ktoś szpera w moich papierach. Niejeden już raz odkryłem, że z moich rękopisów znikają kartki. Po paru dniach znajduję je na swoim miejscu. Często jednak zdarza mi się nie rozpoznawać własnych rękopisów, zupełnie jakbym zapominał o tym, co napisałem, lub jakbym z dnia na dzień zmieniał się do tego stopnia, że nie rozpoznaję się w moim wczorajszym „ja”.

Zapytałem Lotarię, czy przeczytała te kilka moich książek, które jej pożyczyłem. Odpowiedziała, że nie, gdyż nie ma tu do dyspozycji komputera. Wyjaśniła mi, że odpowiednio zaprogramowany komputer może „przeczytać” powieść w parę minut i sporządzić listę wszystkich wyrazów zawartych w tekście w porządku wyznaczonym przez częstotliwość występowania.

– W ten sposób mogę natychmiast rozporządzać ukończoną lekturą – mówi Lotaria – przy jakże cennej oszczędności czasu. Czymże innym jest bowiem lektura tekstu, jak nie odnotowaniem pewnych powracających motywów, powtarzających się form i znaczeń. Lektura elektroniczna dostarcza mi listę frekwencji i wystarczy ją przejrzeć, bym mogła wyrobić sobie zdanie o problemach, które książka wnosi do mojej rozprawy krytycznej. Oczywiście, największą frekwencję posiadają rodzajniki, zaimki i partykuły, ale to nie na nich skupiam uwagę. Sięgam od razu po słowa nacechowane znaczeniem, które mogą mi dać dokładne wyobrażenie o książce.