Выбрать главу

Makiko, najmłodsza córka pana Okedy, właśnie weszła, aby podać herbatę, harmonijna w ruchach, o dziecięcym jeszcze wdzięku. Kiedy się pochylała, na jej obnażonym karku, pod wysoko upiętymi włosami, dojrzałem wąskie pasemko czarnego meszku, które zdawało się ciągnąć wzdłuż linii grzbietu. Kiedy tak patrzyłem na nią w skupieniu, poczułem na sobie znieruchomiałą źrenicę pana Okedy, który mnie obserwował. Z pewnością zrozumiał, że ćwiczę moją zdolność wyodrębniania wrażeń na karku jego córki. Ja nie odrywałem od niej wzroku, być może dlatego, że wrażenie tego delikatnego meszku na jasnej skórze zawładnęło mną niepodzielnie, a może dlatego, iż pan Okeda mógł odwrócić moją uwagę pierwszym lepszym zdaniem, ale tego nie uczynił. Zresztą Makiko szybko podała herbatę i podniosła się. Wpatrywałem się w pieprzyk nad jej wargą z lewej strony, odnajdując coś na kształt poprzedniego wrażenia, lecz w znacznie słabszym stopniu. Makiko spojrzała na mnie, zakłopotana, potem spuściła oczy.

Po południu przeżyłem chwilę, której szybko nie zapomnę, chociaż zdaję sobie sprawę, że w opowiadaniu wyda się rzeczą błahą. Spacerowaliśmy wzdłuż północnego brzegu niewielkiego jeziora z panią Miyagi i z Makiko. Pan Okeda szedł samotnie przodem, podpierając się długą laską z białego klonu. Pośrodku jeziorka rozkwitły dwa mięsiste kwiaty jesiennej lilii wodnej i pani Miyagi wyraziła ochotę, aby je zerwać, jedną dla niej samej, drugą dla córki. Pani Miyagi miała swój zwykły wyraz twarzy, pochmurny i nieco zmęczony, chociaż w tle rysował się ten nieubłagany upór, który kazał mi podejrzewać, że w długich dziejach jej nieudanego związku z mężem, o czym tyle szeptano, przypadła jej rola być może nie tylko ofiary, i naprawdę nie wiem, co będzie w końcu górą, czy kamienna obojętność pana Okedy, czy jej zacięta stanowczość. Natomiast Makiko zawsze wyglądała na dziewczynę wesołą i beztroską, usposobienie typowe dla niektórych dzieci wyrosłych wśród ostrych rodzinnych konfliktów, cecha, która pozwala im się przeciwstawić domowej atmosferze. Makiko dorastając zachowała to usposobienie, aby teraz przeciwstawić je światu obcych i schronić się za tarczą cierpkiej i ulotnej wesołości.

Przyklęknąwszy na skale przy brzegu, wychyliłem się tak daleko, że udało mi się uchwycić najbliższą łodygę kołysanej wodą lilii, i pociągnąłem ją ostrożnie, starając się jej nie zerwać, tak aby roślina podpłynęła do brzegu. Pani Miyagi i jej córka także uklękły i wyciągnęły ręce w kierunku wody, gotowe złapać kwiaty, kiedy te znajdą się w dogodnej odległości. Brzeg jeziorka był niski i pochyły, dla zachowania większej ostrożności obie kobiety trzymały się za moimi plecami, jedna wysunęła rękę z jednej, druga z drugiej strony. W pewnej chwili poczułem dotknięcie, wyraźnie umiejscowione pomiędzy ramieniem a plecami, na wysokości pierwszych żeber, a raczej poczułem dwa dotknięcia, z lewej i z prawej strony. Ze strony Makiko było to napięte i jakby pulsujące ukłucie, ze strony pani Miyagi pieszczotliwy wężowy ucisk. Zrozumiałem, że rzadki i łaskawy przypadek losu sprawił, że zostałem muśnięty jednocześnie lewą sutką córki i prawą sutką matki, toteż powinienem zebrać wszystkie siły, aby nie utracić tego fortunnego kontaktu, ocenić te dwa równoczesne doznania, wyodrębnić je i porównać ich powaby.

– Odsuńcie liście – powiedział pan Okeda – a łodyga z kwiatami sama trafi do waszych rąk. – Stał nad naszą trójką pochyloną nad liliami, w ręce trzymał długą laskę, mógłby nią bez trudu przyciągnąć do brzegu tę wodną roślinę, tymczasem on, przeciwnie, nakłonił obie kobiety, aby trwały nadal w tej samej pozie, nie zmniejszając naporu swych ciał na moje ciało.

Obie lilie niemal dotknęły rąk Miyagi i Makiko. Błyskawicznie obliczyłem, że w chwili gdy szarpnę po raz ostatni, to unosząc prawy łokieć i przytykając go natychmiast do boku, mógłbym ścisnąć pod pachą małą i jędrną pierś Makiko. Lecz zakończony sukcesem połów lilii zakłócił kolejność naszych ruchów, toteż moje prawe ramię objęło pustkę, a lewa ręka, która puściła łodygę i powracała na swoje miejsce, natrafiła na łono pani Miyagi, ono zaś zdawało się skłonne moją rękę ugościć, niemal zatrzymać, i zadrżało, pełne uległości, a to drżenie udzieliło się również mnie. W tamtej chwili rozegrało się coś, co okazało się nieobliczalne w skutkach, o czym dalej opowiem.

Przechodząc ponownie pod drzewem ginkgo, powiedziałem panu Okeda, że przy kontemplowaniu deszczu liści najważniejszy jest nie tyle proces postrzegania każdego liścia z osobna, ile postrzeganie odległości pomiędzy nimi, owej pustej przestrzeni, która je od siebie oddziela. Wydawało mi się, że zrozumiałem rzecz następującą: nieobecność wrażeń na długim odcinku pola widzenia jest warunkiem koniecznym do tego, abyśmy mogli skupić naszą wrażliwość na właściwym miejscu i o właściwym czasie, podobnie jak w muzyce niezbędna jest cisza na drugim planie, bo dopiero ona pozwala wyróżnić się dźwiękom.

Pan Okeda odrzekł, że jest to bez wątpienia prawdziwe w sferze wrażeń dotykowych. Jego odpowiedź zdumiała mnie, bo myśl, aby przekazać mu moje spostrzeżenie na temat liści, owładnęła mną właśnie wtedy, gdy ciała jego córki i żony stykały się z moim ciałem. Pan Okeda dalej mówił o wrażeniach dotykowych z całkowitą swobodą, tak jakby było zrozumiałe, że moja uwaga nie mogła dotyczyć niczego innego.

Aby sprowadzić rozmowę na inny grunt, pokusiłem się o porównanie do lektury powieści: spokojny rytm narracji, utrzymany w tonacji jednostajnej i przytłumionej, służy wydobyciu na plan pierwszy subtelnych i precyzyjnych wrażeń, na co pisarz chce zwrócić uwagę czytelnika. Chociaż w przypadku powieści trzeba liczyć się z tym, że zdania, następując po sobie, mogą przekazywać tylko jedno wrażenie na raz, nieważne – jednostkowe czy całościowe – podczas gdy rozległy obszar doznań wzrokowych i słuchowych pozwala postrzegać jednocześnie całość znacznie bardziej bogatą i złożoną. Zdolność czytelnika do odbierania wrażeń całościowych, które powieść stara się ze sobą przynosić, wydaje się bardzo ograniczona, w pierwszym rzędzie dlatego, że jego lektura, często pospieszna i nieuważna, nie potrafi wychwycić czy też pomija pewną ilość sygnałów i intencji zawartych w tekście, w drugim rzędzie dlatego, iż to, co jest istotne, pozostaje w dużej mierze poza napisanym zdaniem, czy raczej rzeczy, o których powieść nie mówi, jest z konieczności więcej od tych, o których mówi, i tylko pewien szczególny odblask tego, co jest napisane, może stworzyć złudzenie, że czytamy także i to, co nie zostało napisane. Wobec tych moich rozważań pan Okeda trwał nadal w milczeniu, jak zawsze, kiedy zdarza mi się mówić zbyt wiele, i w rezultacie nie umiem sobie poradzić z własnym zagmatwanym rozumowaniem.

W następnych dniach często zdarzało mi się przebywać w jego domu wyłącznie w towarzystwie obu kobiet, ponieważ pan Okeda postanowił osobiście prowadzić dalsze poszukiwania w bibliotece, co dotychczas było moim głównym zadaniem, i wolał, abym ja pozostał w jego gabinecie i uporządkował olbrzymią kartotekę. Żywiłem uzasadnioną obawę, że pan Okeda słyszał o moich rozmowach z profesorem Kawasaki i wyczuł, że zamierzam porzucić jego szkołę, aby związać się z tymi kręgami akademickimi, które zdołają zapewnić mi perspektywy na przyszłość. Z pewnością zbyt długie pozostawanie pod intelektualną opieką pana Okedy było dla mnie niekorzystne: wyczuwałem to z sarkastycznych uwag rzucanych pod moim adresem przez asystentów profesora Kawasakiego, którzy podobnie jak moi koledzy pozostali odporni na wszelkie kontakty z innymi kierunkami. Nie ulegało wątpliwości, że pan Okeda trzyma mnie całymi dniami w domu po to, abym się nie ulotnił, a także po to, aby pohamować we mnie niezależność myśli, czego udało mu się dokonać z innymi uczniami, którzy już tylko pilnują się nawzajem i donoszą na siebie za każdą najmniejszą próbę sprzeniewierzenia się autorytetowi mistrza. Powinienem był jak najszybciej odejść od pana Okedy, decyzję tę odkładałem wciąż na później tylko z tego powodu, że poranki spędzane u niego w domu pod jego nieobecność wywoływały w moim umyśle stan błogiej egzaltacji, chociaż stan ten nie sprzyjał pracy.