Выбрать главу

Moje wezwanie do Makiko nie pozostało bez odpowiedzi. Za papierową ścianką przesuwanych drzwi zarysowała się sylwetka dziewczyny. Makiko uklękła na macie, wysunęła głowę, twarz miała ściągniętą jakby z braku tchu, usta rozchylone, oczy szeroko rozwarte, śledziła podrygi swojej matki i moje z zaciekawieniem i odrazą. Ale nie była sama: po drugiej stronie korytarza, we wnęce innych drzwi zastygła bez ruchu postać mężczyzny. Nie wiem od jak dawna pan Okeda stał tam. Patrzył uważnie nie na swoją żonę ani na mnie. lecz na córkę, która patrzyła na nas. W jego lodowatej źrenicy, w zaciśniętych wargach odbijał się refleks spazmatycznego skurczu pani Miyagi, odbitego w spojrzeniu jego córki.

Spostrzegł, że go widzę. Nie poruszył się. W tamtej chwili zrozumiałem, że nie zamierza mi przeszkodzić ani wypędzić mnie z domu, że nigdy nie napomknie o tej scenie ani o scenach następnych, jeśli miałyby się powtórzyć. Zrozumiałem też, że to milczące przyzwolenie nie da mi nad nim żadnej władzy ani nie osłabi mojej zależności. Tajemnica ta zwiąże mnie z nim, lecz nie zwiąże jego ze mną; nikomu nie mógłbym wyjawić tego, na co on patrzy, nie przyznając się do niechwalebnego współudziału.

Cóż mogłem obecnie poradzić? Byłem skazany na to, aby brnąć coraz dalej w gmatwaninie nieporozumień, bo teraz Makiko niewątpliwie uznała mnie za jednego z kochanków swojej matki, Miyagi zaś wiedziała, że patrzę na nią mając w oczach wyłącznie obraz jej córki, i obie z pewnością każą mi to boleśnie odpokutować, w środowisku akademickim zaś plotki rozchodzą się szybko, podsycane złośliwością moich kolegów, gotowych i w ten sposób przysłużyć się rachubom mistrza, toteż rzucą oszczerczy cień na moją zażyłość z domem Okedów, zniesławią mnie w oczach wykładowców, a w nich właśnie pokładałem największe nadzieje na odmianę mojego losu.

Jakkolwiek trapiły mnie te okoliczności, zdołałem się skupić i oddzielić ogólne wrażenie, jakie obudził mój członek ściśnięty w łonie pani Miyagi od cząstkowych wrażeń wywoływanych przez moje posuwiste ruchy i jej gwałtowne skurcze. Dzięki takiemu natężeniu uwagi mogłem przedłużać ów stan rzeczy, niezbędny do poczynienia pewnych spostrzeżeń, toteż opóźniałem gwałtowne końcowe przesilenie, wyodrębniając chwile niewrażliwości bądź wrażliwości cząstkowej, które z kolei ponad miarę podnosiły wartość nagłych podniet zmysłowych, rozmieszczonych w sposób nieobliczalny w czasie i w przestrzeni. – Makiko! Makiko! – jęczałem do ucha pani Miyagi, stapiając w udręce te sekundy nadwrażliwości z obrazem jej córki i z gamą doznań nieporównanie odmiennych, które, jak sobie wyobrażałem, mogłaby ona we mnie obudzić. Aby nie utracić kontroli nad swoimi reakcjami, rozmyślałem, w jaki sposób jeszcze tego wieczoru opiszę je panu Okedzie. Otóż deszcz liści ginkgo cechuje się tym, że w każdej chwili każdy opadający liść znajduje się na innej wysokości niż pozostałe, dlatego też w pustej i niewrażliwej przestrzeni kształtującej doznania wzrokowe można wyodrębnić różne szczeble, a na każdym z tych szczebli wiruje jeden i tylko jeden listek.

IX

Zapinasz pasy. Samolot podchodzi do lądowania. Lot jest przeciwieństwem podróży: przemierzasz lukę w przestrzeni, znikasz w próżni, godzisz się, aby nie przebywać w żadnym miejscu przez pewien okres, który także jest w pewnym sensie próżnią w czasie, potem ponownie pojawiasz się w miejscu i w chwili pozbawionych jakiegokolwiek związku z tym, gdzie i kiedy zniknąłeś. Co robisz? Czym wypełniasz swoją nieobecność w świecie i nieobecność świata w tobie? Czytasz, nie odrywasz oczu od książki, czytasz na trasie od lotniska do lotniska, bo poza kartką papieru istnieje pustka, anonimowe lądowania, anonimowa macica z metalu, która cię wchłonęła i która cię żywi, anonimowy tłum pasażerów, wciąż innych i wciąż takich samych. Toteż lepiej już zająć się podczas lotu inną abstrakcją, która występuje pod postacią anonimowej monotonii czcionki drukarskiej; także i w tym przypadku wyłącznie zdolność przywoływania imion własnych przekonuje cię, że przelatujesz nad czymś, co istnieje, a nie nad pustką. Pojmujesz, że trzeba sporej dozy lekkomyślności, aby zaufać niepewnym mechanizmom niezbyt precyzyjnie kierowanym; być może dowodzi to niepohamowanej skłonności do biernej postawy, do regresji, do dziecięcego uzależnienia. (Lecz czy te rozważania dotyczą podróży samolotem czy lektury?)

Maszyna ląduje, nie zdołałeś dokończyć powieści Na dywan z liści w poświacie księżyca Takakumi Ikoki. Czytasz dalej, schodząc ze schodków, czytasz w autobusie jadącym przez płytę lotniska, w kolejce do kontroli paszportów i do odprawy celnej. Posuwasz się z otwartą książką przed oczami, a tu nagle ktoś wyjmuje ci ją z ręki i jak po podniesieniu kurtyny dostrzegasz przed sobą trzech policjantów ustawionych w szeregu; wszyscy trzej wygalowani w skórzane pasy, uzbrojeni w broń automatyczną, połyskują złotem orzełków i naramienników.

– Ależ to moja książka… – kwilisz, wyciągając ruchem dziecka bezbronną rękę w stronę tej władczej zapory z błyszczących guzików i wylotów luf.

– Skonfiskowana. Ta książka nie może wjechać do Ataguitanii. Jest tutaj zakazana.

– Ależ jak to możliwe?… Książka o jesiennych liściach? Ale jakim prawem?…

– Jest na liście książek podlegających konfiskacie. Takie jest nasze prawo. Czy pan chce nas pouczać? – W jednej chwili, od słowa do słowa, od jednej sylaby do drugiej, ton głosu z oschłego staje się szorstki, z szorstkiego zastraszający, z zastraszającego groźny.

– Ależ ja… właśnie ją kończyłem…

– Daj spokój – szepcze jakiś głos za tobą. – Nie zadawaj się z nimi. Nie przejmuj się książką, ja też mam egzemplarz, pomówimy o tym później…

Ta podróżna wygląda na pewną siebie, taka tyczka w spodniach, w okularach, objuczona pakunkami, przechodzi przez kontrolę z miną stałego bywalca. Czy znasz ją? Nawet jeśli tak ci się wydaje, udawaj, że nic się nie stało, ona z pewnością nie chce, aby widziano, jak z tobą rozmawia. Dała ci znak, żebyś za nią poszedł, nie strać jej z oczu. Po wyjściu z lotniska wsiada do taksówki i daje ci znak, żebyś wziął następną. Jej taksówka zatrzymuje się w szczerym polu, ona wysiada z wszystkimi pakunkami i przesiada się do twojej. Gdyby nie króciutkie włosy i ogromne okulary, powiedziałbyś, że przypomina Lotarię.

Próbujesz powiedzieć: – Ale czy ty jesteś?…

– Corinna, mów do mnie Corinna.

Corinna szpera w swoich torbach, wyciąga jakąś książkę, podaje ci ją.

– Ależ to inna książka – mówisz, dostrzegając na okładce nieznany tytuł, obce nazwisko autora; jest to Wokół pustego grobu Calixta Bandery. – Przecież oni zabrali mi książkę Ikoki!

– To właśnie ta, którą ci dałam. W Ataguitanii książki mogą krążyć wyłącznie w fałszywych okładkach.

Podczas gdy taksówka zapuszcza się z całą prędkością w zakurzone przedmieścia, nie możesz oprzeć się pokusie, otwierasz książkę i sprawdzasz, czy Corinna powiedziała prawdę. Ale gdzie tam. Tę książkę widzisz po raz pierwszy i wcale nie wygląda na japońską powieść: zaczyna się od tego, że jakiś jeździec pędzi przez płaskowyż, wśród agaw, i widzi krążące nad sobą drapieżne ptaki, zwane zopilotes.

– Skoro okładka została sfałszowana – odzywasz się – to tekst też będzie fałszywy

– A czego się spodziewałeś? – mówi Corinna. – Proces falsyfikacji, raz wprawiony w ruch, nie daje się już zatrzymać. W tym kraju wszystko, co można sfałszować, zostało już sfałszowane: obrazy muzealne, sztabki złota, bilety autobusowe. Kontrrewolucja i rewolucja walczą ze sobą przy pomocy kolejnych aktów fałszerstwa. W rezultacie nikt nie jest pewien tego, co jest prawdziwe, a co fałszywe, policja polityczna symuluje akcje rewolucyjne, rewolucjoniści zaś przebierają się za policjantów.