Выбрать главу

Arthur zakrył twarz dłonią i zagłębił się w fotelu. Może grał – politycy są doskonałymi aktorami. Ale Myron wziął ten gest za oznakę prawdziwych wyrzutów sumienia, uznał, że z oczu Bradforda istotnie coś znikło i została pustka. Nie był jednak tego pewien. Ci, co twierdzą, iż wiedzą, kiedy ktoś kłamie, zwykle dają się zwieść najłatwiej.

– Anita znalazła jej zwłoki? – spytał.

Arthur skinął głową.

– Reszta to typowe działanie mojej rodziny. Natychmiast zatuszowano prawdę. Wręczono łapówki. Sam rozumiesz, samobójstwo… szalona żona, którą jeden z Bradfordów doprowadził do śmierci… nie wchodziło w grę. Chcieliśmy też zataić nazwisko Anity, ale wymieniono je przez radio w wiadomościach. Prasa je podchwyciła.

To się zgadzało.

– Wspomniałeś o łapówkach.

– Tak.

– Ile dostała Anita?

Arthur zamknął oczy.

– Anita nie dostała nic.

– Czego zażądała?

– Niczego. Nie była taka.

– Zaufałeś jej, że nic nie powie.

Arthur skinął głową.

– Tak. Zaufałem jej.

– Nie zagroziłeś ani…

– Nigdy.

– Trudno mi w to uwierzyć.

Arthur wzruszył ramionami.

– Pozostała u nas jeszcze dziewięć miesięcy. Nic ci to nie mówi?

Ta sama zagadka. Myron chwilę się zastanawiał. Z przodu autokaru dobiegł hałas. To wstał Chance. Szybko przemierzył autokar i zatrzymał się przy nich. Zignorowali go.

– Powiedziałeś mu? – spytał po dłuższej chwili.

– Tak – odparł Arthur.

Chance obrócił się do Myrona.

– Jeżeli komukolwiek piśniesz choć słowo, zabiję…

– Ciiii.

W tym momencie Myron znalazł odpowiedź.

Wisiała w powietrzu, tuż-tuż. Opowieść Bradforda była częściowo prawdziwa – tak jest zawsze w przypadku doskonałych kłamstw – ale czegoś w niej brakowało.

– O czymś zapomniałeś – powiedział, wpatrując się w niego.

Zmarszczki na czole Arthura pogłębiły się.

– O czym?

– Który z was – Myron wskazał na Chance’a, a potem na niego – pobił Anitę Slaughter?

Bracia zamilkli jak kamienie.

– Kilka tygodni przed samobójstwem Elizabeth ktoś poturbował Anitę Slaughter – ciągnął Myron. – Zabrano ją do szpitala Świętego Barnaby. Kiedy twoja żona skoczyła z balkonu, Anita nadal nosiła ślady pobicia. Opowiesz mi o tym?

Naraz nastąpiło kilka rzeczy. Arthur Bradford lekko skinął głową. Sam odłożył tygodnik „People” i wstał. Chance się wściekł.

– On za dużo wie! – krzyknął.

Zamyślony Arthur nie zareagował.

– Musimy go usunąć!

W ich stronę ruszył Sam.

– Chance? – powiedział cicho Myron.

– Co?

– Masz rozpięte pod szyją.

Chance spojrzał na rozporek. W tym momencie Myron przystawił mu do krocza trzydziestkęósemkę. Chance odskoczył, ale lufa podążyła za nim. Chudy Sam wycelował w Myrona pistolet.

– Każ mu usiąść – powiedział Myron – bo zrobię ci taką dziurkę, że nie będziesz miał kłopotów z wkładaniem cewnika.

Wszyscy zamarli. Sam wciąż celował w Myrona, Myron wtykał lufę w krocze Chance’a, a Arthur trwał w zamyśleniu. Chance zaczął się trząść.

– Nie zmocz mi pukawki, Chance.

Odzywka godna twardziela. Ale sytuacja nie była dobra. Myron znał takich jak Sam. Strzelali mimo ryzyka.

– Niepotrzebnie wyjąłeś pistolet. Nikt nie zrobi ci krzywdy – rzekł Arthur.

– Co za ulga.

– Więcej jesteś wart dla mnie żywy. W innym razie Sam już by cię rozwalił. Rozumiesz?

Myron nie odpowiedział.

– Nasza umowa obowiązuje: znajdź Anitę, Myron, a ja uchronię Brendę przed aresztowaniem. I nie wmieszamy do tego mojej żony. Wyrażam się jasno?

Trzymający wciąż pistolet na poziomie oka Sam uśmiechnął się.

– To tak ma wyglądać zaufanie? – spytał Myron, wskazując go głową.

– Sam.

Sam schował pistolet, wrócił na miejsce i złapał się za „People”.

Myron nieco mocniej wcisnął pistolet w krocze Chance’a, a gdy ten skowytnął, schował broń do kieszeni.

Autokar podwiózł go do taurusa. Gdy z niego wysiadał, Sam zasalutował. Odpowiedział mu skinieniem głowy. Autokar odjechał i zniknął za rogiem. W tym momencie Myron zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Spróbował się odprężyć i zebrać myśli.

– Wkładanie cewnika? – powiedział na głos. – Okropność.

27

Biuro ojca mieściło się nadal w magazynie w Newark. Przed laty szyto tu bieliznę. A w tej chwili sprowadzano gotowe wyroby z Indonezji, Malezji lub z innego kraju, w którym zatrudnia się dzieci. Wszyscy wiedzieli o wyzyskiwaniu nieletnich, a mimo to korzystali z owoców ich pracy i kupowali wyprodukowany tam towar, bo co prawda było to naganne moralnie, ale pozwalało zaoszczędzić garść dolarów. Łatwo ciskać gromy na pracę dzieci w fabrykach, łatwo się oburzać na płacenie dwunastolatkom dwunastu czy ilu tam centów za godzinę, łatwo potępiać ich rodziców i taki wyzysk. Znacznie trudniej to robić, kiedy musisz wybierać między dwunastoma centami a przymieraniem głodem, między wyzyskiem a śmiercią.

A najłatwiej jest za wiele o tym nie myśleć.

Trzydzieści lat temu w Newark naprawdę szyto bieliznę. U taty Myrona pracowało wielu czarnych ze slumsów. Uważał się za dobrego pracodawcę. Sądził, że ma u nich opinię dobrodzieja. Ale kiedy po wybuchu zamieszek w roku 1968 pracownicy spalili mu cztery budynki fabryczne, zmienił co do nich zdanie.

Eloise Williams zaczęła u niego pracować przed zamieszkami. „Będzie miała u mnie pracę, póki żyję” – często powtarzał. Była dla niego jak druga żona. Dbała o niego w pracy. Spierali się, kłócili, czasem byli na siebie źli. Ale było to najprawdziwsze uczucie. Myron był tego świadom. „Chwała Bogu, że Eloise jest brzydsza od krowy spod Czarnobyla – mawiała jego mama. – Bo inaczej byłabym podejrzliwa”.

Fabryka składała się niegdyś z pięciu budynków. Pozostał tylko magazyn. Ojciec Myrona składował w nim dostawy zza oceanu. Biuro mieściło się dokładnie pośrodku i sięgało prawie pod sufit. Wszystkie cztery ściany były ze szkła, dzięki czemu mógł obserwować towar niczym strażnik teren więzienia z wieży.

Myron wszedł po metalowych schodach na górę. Eloise powitała go mocnym uściskiem i uszczypnięciem w policzek. Niemal oczekiwał, że za chwilę wyjmie z szuflady biurka jakąś zabawkę. Kiedy odwiedzał biuro ojca w dzieciństwie, zawsze miała dla niego w pogotowiu korkowiec, samolocik do składania albo komiks. Ale tym razem tylko go uściskała. Niespecjalnie rozpaczał.

– Wchodź jak w dym – powiedziała, nie naciskając dzwonka ani nie pytając jego ojca, czy jest wolny.

Przez szybę widział, że ojciec rozmawia przez telefon. Jak zwykle, z ożywieniem. Kiedy wszedł, staruszek uniósł palec.

– Irv, powiedziałem, jutro. Żadnych wymówek. Jutro, słyszysz?

Niedziela, a wszyscy pracowali. Ach, ten kurczący się wolny czas u schyłku dwudziestego wieku.

Ojciec odłożył słuchawkę, spojrzał na syna i cały się rozpromienił. Myron obszedł biurko i pocałował go w policzek. Jego szorstka, podobna do papieru ściernego skóra lekko pachniała old spice’em. Tak jak powinna.

Był ubrany jak członek Knesetu – w czarne spodnie i białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, pod którą nosił podkoszulek z rękawkami. Między podkoszulkiem a szyją sterczały siwe włosy. Miał bardzo semicką urodę – ciemnooliwkową cerę i nos, który ludzie uprzejmi nazywali wydatnym.

– Pamiętasz Don Rica? – spytał.

– Portugalską knajpkę, do której kiedyś chodziliśmy?

Ojciec skinął głową.