Выбрать главу

Reacher skinął głową. Odważna dziewczyna, pomyślał. Słyszy strzały i zrywa się. Nie chowa się pod biurkiem. Potem pomyślał: Pierwszy strzał i króciutka przerwa. Doświadczony strzelec sprawdzający, gdzie trafił jego pierwszy strzał. Tyle czynników. Zimna lufa, odległość, wiatr, kąt strzału, widoczność.

– Widziała pani śmierć ofiar? – zapytał.

– Dwóch – powiedziała za jego plecami. – To było okropne.

– Trzy strzały i dwie ofiary?

– Jeden strzał chybił. Czwarty lub piąty, nie jestem pewna. Znaleźli kulę w fontannie. To dlatego jest pusta. Osuszyli ją.

Reacher nic nie powiedział.

– Ta kula jest jednym z dowodów – kontynuowała Helen. – Wiąże karabin ze zbrodnią.

– Znała pani kogoś z zabitych ludzi?

– Nie. Sądzę, że to były przypadkowe osoby. Ludzie, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.

Reacher słuchał.

– Widziałam ogień z lufy – powiedziała Helen. – O tam,

w tym budynku, w mroku. Czerwone płomyki.

– Błyski strzałów – mruknął Reacher.

Odwrócił się plecami do okna. Ona wyciągnęła rękę.

– Jestem Helen Rodin – powiedziała. – Przepraszam,

powinnam wcześniej się przedstawić.

Reacher ujął jej dłoń. Była ciepła i silna.

– Po prostu Helen? – zapytał. – Nie Helena Aleksiejewna

czy jakoś tak?

Znów wytrzeszczyła oczy.

– Skąd, do licha, pan to wie?

– Poznałem pani ojca – odparł i puścił jej dłoń.

– Naprawdę? Gdzie?

– W jego biurze, przed chwilą.

– Był pan w jego biurze? Dzisiaj?

– Właśnie stamtąd wracam.

– Dlaczego poszedł pan do jego biura? Jest pan moim świadkiem. Nie powinien z panem rozmawiać.

– Bardzo chciał ze mną pogadać.

– Co mu pan powiedział?

– Nic. Natomiast zadałem mu kilka pytań.

– Jakich pytań?

– Chciałem wiedzieć, jak mocne ma dowody obciążające Jamesa Barra.

– Ja reprezentuję Jamesa Barra. A pan jest świadkiem obrony. Powinien pan porozmawiać ze mną, nie z nim.

Reacher nic nie odpowiedział.

– Niestety, dowody obciążające Jamesa Barra są bardzo mocne – powiedziała.

– Skąd wzięliście moje nazwisko? – zapytał Reacher.

– Od Jamesa Barra, oczywiście – odparła. – Od kogóż by innego?

– Od Barra? Nie wierzę.

– Niech pan posłucha.

Wróciła do biurka i nacisnęła klawisz starego magnetofonu kasetowego. Reacher usłyszał nieznajomy głos, mówiący: Nie ma sensu zaprzeczać. Helen wcisnęła klawisz pauzy i przytrzymała.

– To jego pierwszy adwokat – wyjaśniła. – Wczoraj przejęłam sprawę.

– Jak to? Przecież wczoraj był w śpiączce.

– Formalnie moją klientką jest siostra Jamesa Barra. Jego najbliższa krewna.

Potem puściła klawisz i Reacher usłyszał szmery, syk taśmy i głos, którego nie słyszał od czternastu lat. Głos był dokładnie taki, jaki zapamiętał. Niski, spięty, chrapliwy. Głos człowieka, który rzadko się odzywa. Powiedział: „Sprowadźcie mi Jacka Reachera”.

Stał zaskoczony.

Helen Rodin wcisnęła klawisz „Stop”.

– Widzi pan?

Potem spojrzała na zegarek.

– Dziesiąta trzydzieści – powiedziała. – Niech pan zostanie i weźmie udział w naradzie.

***

Zaprezentowała go jak magik na estradzie. Niczym królika wyjętego z cylindra. Najpierw facetowi, w którym Reacher natychmiast rozpoznał byłego policjanta. Przedstawiła go jako Franklina, prywatnego detektywa pracującego na zlecenie biur prawniczych. Uścisnęli sobie dłonie.

– Trudno pana znaleźć – rzekł Franklin.

– Poprawka – odparł Reacher. – Mnie nie można znaleźć.

– Zechce mi pan powiedzieć dlaczego? – W oczach Franklina natychmiast pojawił się czujny błysk. Typowe wątpliwości policjanta: Jak dalece wiarygodnym świadkiem może być ten facet? Kim on jest? Oszustem? Zbiegiem? Czy może złożyć zeznanie pod przysięgą?

– To takie hobby – wyjaśnił Reacher. – Sposób na życie.

– Jest pan cool?

– Jak lodowisko.

Potem przyszła kobieta ubrana jak urzędniczka. Była prawdopodobnie dobrze po trzydziestce, przygnębiona i niewyspana. Pomimo to całkiem atrakcyjna. Wyglądała na miłą i porządną osobę. Nawet ładną. Jednak nie ulegało wątpliwości, że była siostrą Jamesa Barra. Reacher domyślił się tego, zanim jeszcze zostali sobie przedstawieni. Miała taką samą karnację, a jej twarz, choć kobieca i bardziej zaokrąglona, była jednak bliźniaczo podobna do twarzy brata starszego od niej o czternaście lat.

– Jestem Rosemary Barr – powiedziała. – Tak się cieszę,

że pan nas znalazł. To zrządzenie opatrzności. Teraz czuję, że

mamy jakieś szanse.

Reacher tego nie skomentował.

W biurze Helen Rodin nie było sali konferencyjnej. Reacher pomyślał, że może dorobi się jej z czasem. Może. Jeśli osiągnie sukces. Tak więc wszyscy czworo stłoczyli się w jej gabinecie. Helen usiadła za biurkiem. Franklin na rogu biurka. Reacher

na parapecie. Rosemary Barr nerwowo przechadzała się po pokoju. Gdyby był tam dywan, wytarłaby w nim dziury.

– No dobrze – powiedziała Helen. – Strategia obrony. W najgorszym razie oprzemy ją na niepoczytalności oskarżonego. Jednak chcemy osiągnąć coś więcej. Ile, to zależy od wielu czynników. W związku z tym jestem pewna, że wszyscy chcemy usłyszeć, co ma do powiedzenia pan Reacher.

– Raczej nie – powiedział Reacher.

– Co raczej nie?

– Raczej nie chcecie usłyszeć tego, co mam do powiedzenia.

– Dlaczego?

– Ponieważ wychodzicie z błędnego założenia.

– Jakiego?

– Jak pani sądzi, dlaczego najpierw poszedłem zobaczyć się z pani ojcem?

– Nie wiem.

– Ponieważ nie przyjechałem tu pomoc Jamesowi Barrowi. Wszystkich zamurowało.

– Przyjechałem tu, żeby go pogrążyć. Wytrzeszczyli oczy.

– Ale dlaczego? – zapytała Rosemary Barr.

– Ponieważ już kiedyś to zrobił. I tamten jeden raz wystarczy.

3

Reacher podszedł do okna i oparł się ramieniem o futrynę, stając tak, żeby móc patrzeć na plac. I nie widzieć swoich słuchaczy.

– Czy tę rozmowę obejmuje tajemnica zawodowa?

– Tak – odpowiedziała Helen Rodin. – Obejmuje. To narada nad strategią obrony. Tego, co tu mówimy, nie można powtarzać.

– Czy wysłuchiwanie złych wieści nie narusza etyki prawniczej?

Zapadła długa cisza.

– Zamierza pan być świadkiem oskarżenia? – zapytała Helen Rodin.

– Nie sądzę, żebym musiał w tych okolicznościach. Jednak będę w razie potrzeby.

– W takim razie i tak usłyszelibyśmy te złe wieści. Przed procesem zażądamy od pana zaprzysiężonego zeznania. Aby uniknąć kolejnych niespodzianek.

Znów zamilkli.

– James Barr był strzelcem wyborowym – powiedział

Reacher. – Nie najlepszym, jakiego miała armia, ale i nie

najgorszym. Po prostu dobrym, kompetentnym snajperem.

Przeciętnym pod każdym względem.

Zamilkł, odwrócił głowę i spojrzał na lewą stronę placu. Na tandetny nowy budynek i mieszczące się w nim biuro werbunkowe. Wojsk lądowych, marynarki i lotnictwa.

– Do wojska zaciągają się cztery kategorie ludzi -

rzekł. – Dla jednych, tak jak dla mnie, to rodzinna tradycja.

Inni są patriotami chcącymi służyć ojczyźnie. Jeszcze inni po

prostu potrzebują pracy. I są jeszcze ludzie, którzy chcą zabijać

innych ludzi. Wojsko to jedyne miejsce, gdzie można to robić