– Uważasz, że za dużo odsłaniają?
– Są półprzezroczyste. Zwykle to mi wystarcza.
– Wyobraź sobie, że je zdejmujesz.
– Nie potrafię. Wątpię, czy zdołałbym się w nie zmieścić. Zmrużyła zielone oczy.
– Jesteś ciotą?
– A ty dziwką?
– Skądże. Pracuję w sklepie z częściami samochodowymi.
Nagle zamilkła i zastanowiła się. Rozważyła coś. Najwidoczniej znalazła lepszą odpowiedź. Zerwała się z krzesła, wrzasnęła i uderzyła go w twarz. Krzyk i policzek były głośne, więc wszyscy spojrzeli w ich kierunku.
– Nazwał mnie kurwą! – wrzasnęła. – Nazwał mnie
przeklętą kurwą!
Kilku gości poderwało się, szurając krzesłami. Rośli faceci, w dżinsach, roboczych buciorach i koszulach z grubej flaneli. Wsioki. Jednak było ich pięciu.
Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie.
– To moi bracia – oznajmiła.
Reacher nic nie powiedział.
– Właśnie nazwałeś mnie kurwą przy moich braciach. Pięciu młodzieńców gapiło się złowrogo.
– On nazwał mnie kurwą – zaskowyczała dziewczyna.
Zasada numer jeden, wstań i przygotuj się.
Zasada numer dwa, pokaż, co ich czeka.
Reacher wstał, powoli i zwinnie. Sześć stóp i pięć cali, dwieście pięćdziesiąt funtów, chłodne spojrzenie, ręce luźno opuszczone.
– Nazwał mnie kurwą – znów zaskomliła dziewczyna.
Zasada numer trzy, zidentyfikuj przywódcę.
Tamtych było pięciu. Taka piątka musi mieć jednego przywódcę, dwóch jego przybocznych i dwóch mniej entuzjastycznych pomocników. Załatw przywódcę oraz tych dwóch przybocznych, a będzie po wszystkim. Dwaj pozostali uciekną. Tak więc nie ma pięciu na jednego. W najgorszym razie trzech na jednego.
Zasada numer cztery: przywódcą jest ten, który wykona pierwszy ruch.
Pierwszy ruch należał do spasionego drągala po dwudziestce, ze strzechą słomianych włosów i okrągłą czerwoną twarzą. Dał krok naprzód, a pozostali poszli za jego przykładem, ustawiając się w wachlarzowatym szyku. Reacher też zrobił krok naprzód, wychodząc im na spotkanie. Ponieważ z tego kąta nie było innego wyjścia.
I dobrze.
Ponieważ zasada numer pięć głosi: nigdy się nie cofaj.
A zasada numer sześć: nie łam mebli.
Połamiesz umeblowanie baru, to właściciel zacznie rozmyślać o ubezpieczeniu, firmy ubezpieczeniowe wymagają protokołów policyjnych, a pierwszą reakcją mundurowych jest zgarnięcie wszystkich i wyjaśnienie sprawy później. Co zwykle sprowadza się do zasady: Wszystkiemu winien ten obcy.
– Nazwał mnie kurwą – powiedziała prosząco dziewczyna.
Jakby złamał jej serce. Stała nieco z boku, patrząc to na
tych pięciu facetów, to na Reachera. Poruszała głową jak kibic na meczu tenisa.
– Wychodzimy – powiedział dryblas.
– Najpierw zapłać rachunek – poradził mu Reacher.
– Później.
– Później nie będziesz w stanie.
– Myślisz?
– I na tym polega różnica.
– Jaka różnica?
– Między nami.
– Masz niewyparzoną gębę, koleś.
– To najmniejsze z twoich zmartwień.
– Nazwałeś moją siostrę kurwą.
– Ty wolisz sypiać z dziewicami?
– Wychodź, koleś, albo załatwię cię tutaj.
Zasada siódma: działaj, a nie reaguj.
– W porządku – powiedział Reacher. – Chodźmy na
zewnątrz.
Dryblas się uśmiechnął.
– Ja za wami – powiedział Reacher.
– Zostań tu, Sandy – polecił dryblas.
– Nie boję się widoku krwi – odparła.
– Na pewno cię cieszy – dodał Reacher. – Raz na cztery tygodnie jej widok przynosi ci ulgę.
– Wychodź – syknął drągal. – Już!
Odwrócił się i wraz z pozostałymi ruszył w kierunku drzwi. Poszli gęsiego, lawirując między stolikami. Tupiąc buciorami o podłogę. Dziewczyna o imieniu Sandy poszła za nimi. Inni goście schodzili im z drogi. Reacher położył na stole dwadzieścia dolarów i spojrzał na mecz. Ktoś wygrywał, ktoś przegrywał.
Podążył za dziewczyną zwaną Sandy. Za niebieskimi spodniami z lycry.
Tamci czekali na niego na chodniku. Rozstawili się w płytką podkowę. W odległości dwudziestu jardów na północ i na południe oraz po drugiej stronie ulicy paliły się latarnie. Każdy ze stojących rzucał trzy cienie. Neon nad barem barwił te
cienie różem i błękitem. Ulica była pusta. I cicha. Żadnego dźwięku prócz gwaru tłumionego przez drzwi baru.
Było ciepło. Nie za gorąco, nie za zimno.
Zasada ósma: ocenić sytuację.
Dryblas był mocno zbudowany i zaokrąglony, jak mors. Może dziesięć lat po szkole średniej. Nie miał złamanego nosa, blizn na łukach brwiowych ani zdeformowanych knykci. A więc nie był bokserem. Pewnie baseballista. Będzie walczył jak zapaśnik. Będzie próbował powalić przeciwnika na ziemię.
Zatem zaatakuje pochylony. Rzuci się głową naprzód.
Tak ocenił go Reacher.
I miał rację.
Facet wystartował jak z bloku, ze spuszczoną głową. Mierząc w pierś Reachera. Zamierzając odrzucić go w tył, żeby potknął się i upadł. Wtedy czterej pozostali mogliby go dopaść i skopać, ile dusza zapragnie.
Błąd.
Ponieważ zasada numer dziewięć głosi: nie atakuj bykiem Jacka Reachera.
A już na pewno nie wtedy, kiedy się tego spodziewa. Równie dobrze mógłbyś walić głową w mur.
Dryblas zaatakował, a Reacher obrócił się bokiem, lekko ugiął kolana i wymierzył mu w twarz cios, poparty całym ciężarem ciała i odbiciem z obu nóg.
Energia kinetyczna to wspaniała rzecz.
Reacher prawie się nie ruszył, ale dryblas odleciał wstecz, ogłuszony, zataczając się na sztywnych nogach, rozpaczliwie usiłując złapać równowagę, przebierając stopami w powietrzu. Wylądował sześć stóp dalej, na szeroko rozstawionych nogach, niczym wielka litera A.
Z zakrwawioną twarzą.
Teraz już miał złamany nos.
Załatwić przywódcę.
Reacher doskoczył i kopnął go w krocze, ale lewą nogą. Gdyby kopnął prawą, kawałki miednicy wyszłyby gościowi nosem. „Masz miękkie serce – mawiał mu kiedyś instruktor w wojsku. To cię pewnego dnia zgubi”.
Nie dziś, pomyślał Reacher. Nie tu. Drągal padł. Osunął się na kolana i upadł na twarz.
Reszta była naprawdę łatwa.
Następni dwaj zaatakowali w tej samej chwili i Reacher rozłożył jednego, waląc go bykiem w twarz, a drugiego łokciem w szczękę. Obaj upadli i nie ruszali się. Było po wszystkim, ponieważ pozostali dwaj uciekli. Dwaj ostatni zawsze uciekają. Dziewczyna o imieniu Sandy pobiegła za nimi. Niezbyt szybko. Nie pozwalały jej na to obcisłe spodnie i buty na wysokich obcasach. Jednak Reacher pozwolił jej uciec. Odwrócił się i kopnął każdego z jej trzech braci w żebra. Sprawdził, czy oddychają. Przejrzał zawartość ich kieszeni. Znalazł portfele. Obejrzał prawa jazdy. Potem zostawił je, wstał i odwrócił się, ponieważ usłyszał podjeżdżający samochód.
Przy krawężniku zatrzymała się taksówka. Wysiadła z niej Helen Rodin.
Rzuciła banknot kierowcy, który pospiesznie odjechał, demonstracyjnie patrząc prosto przed siebie. Helen Rodin stanęła na chodniku i wytrzeszczyła oczy. Reacher był dziesięć stóp od niej, wraz z trzema neonowymi cieniami i trzema nieruchomymi ciałami.
– Co się tu dzieje, do diabła? – zapytała.
– Ty mi powiedz – odparł. – Ty tu mieszkasz. Znasz tych palantów.
– Co to ma znaczyć? Co się stało?
– Chodźmy – zaproponował.
Poszli na południe szybkim krokiem, a na rogu skręcili na wschód. I znów na południe. Potem trochę zwolnili.
– Masz zakrwawioną koszulę – zauważyła Helen Rodin.