Выбрать главу

Do ostatniego pogrzebu. Potem zostaną usunięte, dyskretnie, w środku nocy, i miasto zajmie się czymś innym.

Przez chwilę siedział na postumencie NBC, plecami do budynku, jak facet czekający tu, ponieważ zbyt wcześnie się zjawił. Tak też było. Była siódma czterdzieści pięć. Inni ludzie też znaleźli się w takiej sytuacji. Stali wokół, pojedynczo albo w dwu- lub trzyosobowych grupkach, dopalając papierosy, czytając poranne wiadomości, gawędząc przed co-dzienną harówką. Reacher najpierw przyjrzał się samotnym mężczyznom czytającym gazety. To tradycyjna przykrywka śledzącego. Chociaż jego zdaniem obecnie ustępująca pola nowej – wypędzonego na dwór palacza. Nowymi niewidzialnymi stali się obecnie palacze stojący przy drzwiach. Albo rozmawiający przez telefony. Możesz tak sobie stać całe wieki z komórką przyciśniętą do ucha i nikt nie zwróci na ciebie uwagi.

W końcu wybrał gościa, który jednocześnie palił i rozmawiał przez telefon. Niski facet około sześćdziesiątki. Może starszy. Inwalida. Lekko przechylony na bok. Zapewne dawne obrażenia kręgosłupa. Albo połamane żebra, które źle zrosły się przed wieloma laty. Jakkolwiek było, nadawało mu nieprzyjemny, awanturniczy wygląd. Nie był typem człowieka, który godzinami może gadać o niczym. A jednak właśnie to robił. Miał rzadkie siwe włosy, niedawno ostrzyżone, ale nie wymodelowane. Jego dwurzędowy garnitur był szyty przez drogiego krawca, ale nie w Stanach. Był za krótki i za szeroki w ramionach, za gruby na taką pogodę. Może Polak. Albo Węgier. Na pewno z Europy Wschodniej. Twarz blada, oczy czarne. Ani razu nie spojrzał w kierunku Reachera.

Reacher spojrzał na zegarek. Siódma pięćdziesiąt pięć. Zsunął się z błyszczącego granitu i wszedł do wieżowca.

***

Grigor Linsky przestał udawać i naprawdę zadzwonił ze swojego telefonu komórkowego. – Jest tutaj – powiedział. – Właśnie pojechał na górę.

– Widział cię? – zapytał Zek.

– Tak. Jestem tego pewien.

– Niech to będzie ostatni raz. Od tej pory trzymaj się w cieniu.

***

Okazało się, że Helen Rodin już jest w biurze. Wyglądało na to, że siedzi tam od dawna. Miała na sobie ten sam czarny kostium, ale pod niego włożyła prosty golf, niezbyt obcisły. Jasnoniebieski, dokładnie w takim samym odcieniu jak jej oczy. Włosy związała w długi koński ogon. Blat jej biurka był zasypany prawniczymi książkami. Jedne leżały grzbietami do góry, inne do dołu. Wszystkie były pootwierane. Kończyła ósmą stronę notatek w żółtym notatniku. Źródła, notatki dotyczące sprawy, wyroki, precedensy.

– James Barr jest przytomny – powiedziała. – Rosemary dzwoniła do mnie o piątej rano.

– Mówił coś?

– Tylko do lekarzy. Na razie nikogo do niego nie dopuszczają. Nawet Rosemary.

– A policjantów?

– Ci też muszą czekać. Muszę tam być pierwsza. Nie mogę pozwolić, żeby rozmawiał z policją pod nieobecność swojego adwokata.

– A co mówi lekarzom?

– Że nie wie, dlaczego tam jest. Nie pamięta piątku. Lekarze twierdzą, że należało się tego spodziewać. Przy urazach głowy może dojść do amnezji obejmującej nawet kilka dni przed urazem. Czasem nawet kilka tygodni.

– I w jakiej cię to stawia sytuacji?

– Przed dwoma poważnymi problemami. Po pierwsze, on może symulować amnezję. A tego bardzo trudno dowieść. Tak więc teraz muszę znaleźć specjalistę, który potrafi wydać opinię i w tej sprawie. Jeżeli nie udaje, to mamy prawdziwy problem. Jeśli jest zdrowy na umyśle teraz i był zdrowy przedtem, ale nie pamięta wydarzeń ostatniego tygodnia, to jak może mieć uczciwy proces? Nie będzie mógł współpracować ze swoim obrońcą. Przecież nie będzie miał pojęcia, o czym my wszyscy

mówimy. I to władze stanowe są za to odpowiedzialne. To one dopuściły do jego pobicia. To był stanowy areszt. Nie mogą robić takich rzeczy, a potem sądzić poturbowanego.

– Co zrobi twój ojciec?

– Będzie walczył zębami i pazurami. To oczywiste. Żaden prokurator nie może dopuścić do tego, żeby amnezja wpływała na proces. W przeciwnym razie mielibyśmy setki takich przypadków. Wszyscy przestępcy chcieliby zostać poturbowani W areszcie śledczym. Nagle nikt by nic nie pamiętał.

– To na pewno nie pierwszy taki przypadek.

Helen kiwnęła głową.

– Nie pierwszy.

– I co mówią prawnicze księgi?

– Właśnie je przeglądam. Jak widzisz. Dusky przeciwko Stanom Zjednoczonym, Wilson przeciwko Stanom Zjednoczonym.

– I?

– Jest mnóstwo „jeśli” i „ale”.

Reacher nic nie powiedział. Helen spojrzała mu w oczy.

– Wszystko wymyka się spod kontroli – oświadczyła. – Teraz ugrzęźniemy w ekspertyzach. Ta sprawa prawdopodobnie dojdzie aż do Sądu Najwyższego. Nie jestem na to przygotowana. Nie chcę tego. Nie zamierzam być adwokatem, który wyciąga ludzi, powołując się na błędy proceduralne. To nie dla mnie i nie mogę pozwolić, żeby przywarła do mnie taka etykietka.

– No to ogłoś, że jest winny, i do diabła z tym.

– Kiedy zadzwoniłeś do mnie wczoraj wieczorem, myślałam, że zamierzasz przyjść tu dziś rano i powiedzieć, że on jest niewinny.

– Chyba śnisz – rzekł Reacher.

Odwróciła głowę.

– Jednak…

Znów na niego spojrzała.

– Jest jakieś jednak?

Kiwnął głową.

– Niestety.

– Jakie?

– Nie jest aż tak winny, jak myślałem.

– Jak to?

– Siądźmy do twojego samochodu, to ci pokażę.

***

Zjechali razem do podziemnego parkingu, wyłącznie dla mieszkańców budynku. Stały tam wozy transmisyjne NBC oraz samochody osobowe, furgonetki i limuzyny różnych marek i roczników. Był nowy błękitny mustang kabriolet z nalepką NBC na przedniej szybie. Zapewne Ann Yanni, pomyślał Reacher. Pasował do niej. W wolne dni jeździłaby z odkrytym dachem, a w dni pracy opuszczałaby go, żeby nie zepsuła jej się fryzura przed występem. A może używała mnóstwa sprayu.

Do Helen Rodin należał ciemnozielony mały sedan, tak niepozorny, że Reacher nawet nie znał jego marki. Może saturn. Samochód był nieumyty i nienowy. Wóz świeżego absolwenta uczelni, kupiony po podjęciu pracy, kiedy jest już z czego go spłacać. Reacher wiedział wszystko o zakupach na raty. Podczas sprawozdań z meczów baseballowych w telewizji puszczano mnóstwo reklam. W trakcie każdej przerwy.

– Dokąd jedziemy? – spytała Helen.

– Na południe – odparł Reacher.

Przesunął swój fotel do tyłu, zgniatając jakieś przedmioty poupychane za oparciem. Ona siedziała blisko kierownicy, chociaż nie była niska. W rezultacie spoglądał na nią nieco z tyłu.

– Co wiesz? – zapytała.

– Nie chodzi o to, co ja wiem – odparł – tylko o to, co wie James Barr.

– O czym?

– O mnie.

Wyjechała z parkingu i ruszyła na południe ulicą równoległą do First Street. O ósmej rano na ulicach panował jeszcze ożywiony ruch. Zapewne ludzie jechali w przeciwną stronę niż w popołudniowych godzinach szczytu.

– Co wie o tobie James Barr? – zapytała.

– Coś, co sprawiło, że chce, żebym tu był – odparł.

– Powinien cię nienawidzić.

– Na pewno nienawidzi. Mimo to chciał, żebym tu był. Wlekli się na południe, w kierunku rzeki.

– Nigdy przedtem mnie nie spotkał – powiedział Reacher. – Ani nigdy potem. Znaliśmy się przez jakieś trzy tygodnie przed ponad czternastoma laty.