– Znał cię jako detektywa. Faceta, który rozwiązał trudną sprawę.
– Sprawę, którą uważał za niemożliwą do rozwiązania. Patrzył, jak doszedłem do rozwiązania. Miał miejsce w pierwszym rzędzie. Uważał mnie za geniusza.
– Dlatego chciał, żebyś tu przyjechał? Reacher skinął głową.
– Wczorajszego wieczoru usiłowałem zasłużyć na tę opinię.
Przejechali przez rzekę długim żelaznym mostem. Słońce
mieli po lewej. Po prawej nabrzeże. Poniżej rzeka leniwie toczyła swe szare wody.
– Teraz jedź na zachód – powiedział Reacher.
Skręciła w prawo i wjechała na dwukierunkową lokalną drogę. Wzdłuż brzegu rzeki stały sklepiki z przynętą i budy sprzedające dania z rożna, piwo oraz pokruszony lód.
– Przecież ta sprawa już została rozwiązana – powiedziała. – On o tym wie.
– Tylko połowicznie – rzekł Reacher. – Oto co wie.
– Połowicznie?
Reacher skinął głową, chociaż nie mogła tego widzieć.
– W tej sprawie kryje się dużo więcej, niż dostrzegł Emerson. Barr chciał, żeby ktoś to zrozumiał. Jednak jego pierwszy adwokat był leniwy. Nie interesowało go to. Dlatego Barr był taki zniechęcony.
– Co więcej?
– Pokażę ci.
– Dużo więcej?
– Tak sądzę.
– Czemu więc nie podał faktów, jakiekolwiek one są?
– Ponieważ nie mógł. I ponieważ i tak nikt by mu nie uwierzył.
– Dlaczego? Co się tam stało, do diabła?
Przed nimi pojawił się wjazd na autostradę, tak jak Reacher oczekiwał.
– Pokażę ci – powtórzył. – Jedź autostradą na północ.
Skierowała samochód na wjazd i włączyła się do ruchu.
Sznur pojazdów ciągnął na północ. Osiemnastokołowe ciężarówki, naczepy, furgonetki, samochody osobowe. Autostrada przekraczała rzekę po betonowym moście. Nabrzeże było widać na wschodzie, w oddali. Centrum miasta mieli przed sobą, po prawej. Szosa wznosiła się łagodnie. Jechali dalej, a po obu stronach migały dachy pierwszych budynków przedmieścia.
– Bądź gotowa skręcić w zjazd za biblioteką-powiedział
Reacher.
Miał to być skręt w prawo. Tablica oznajmiła to ze sporym wyprzedzeniem. Przerywana linia, oddzielająca prawy pas od środkowego, zmieniła się w ciągłą. Potem ciągła przeszła w klin. Jadący dalej pomknęli lewym pasem. Oni zjechali na prawy i pozostali na nim. Klin poszerzył się i wypełnił skrzyżowanymi pasami. Przed nimi były żółte beczki. Minęli je i znaleźli się na zjeździe wiodącym za bibliotekę. Reacher obrócił się na fotelu i spojrzał przez tylną szybę. Nikt za nimi nie jechał.
– Zwolnij – polecił.
Dwieście jardów dalej zjazd zaczynał skręcać za gmach biblioteki, za wieżowiec z czarnego szkła. Szosa była dostatecznie szeroka, żeby poprowadzić na niej dwa pasy. Jednak promień skrętu sprawiał, że dwa szybko jadące obok siebie samochody mogłyby mieć problemy na zakręcie. Specjaliści z nadzoru ruchu drogowego chcieli tego uniknąć. Wybrali inne rozwiązanie. Wyznaczyli tylko jeden pas ruchu. Nieco szerszy niż zwykle, z poprawką na niewłaściwą ocenę szybkości. Pas biegł od lewej do prawej, przecinając zakręt pod znacznie szerszym kątem.
– Teraz jedź naprawdę wolno – rzekł Reacher.
Samochód zwolnił. Przed nimi po lewej pojawił się pół-księżycowaty kształt białych, krzyżujących się linii. Tuż obok
nich po prawej zaczynał się długi i cienki, biały trójkąt. Zwyczajne białe linie na asfalcie, wytyczające bezpieczny kierunek mchu.
– Zatrzymaj się – powiedział Reacher. – Tutaj, po prawej.
– Tu nie wolno się zatrzymywać – odparła Helen.
– Jakbyś złapała gumę. Stań. Tutaj.
Zahamowała i skręciła, kierując samochód na pasy ziemi niczyjej po prawej. Poczuli, jak opony podskakują na tych grubych białych liniach. Gwałtowne, rytmiczne wstrząsy. Rytm stał się wolniejszy, gdy samochód zwolnił.
Zatrzymała wóz.
– Cofnij trochę – powiedział Reacher.
Cofnęła, jakby chciała zaparkować przy betonowej balustradzie.
– A teraz jard do przodu. Podjechała jard.
– W porządku.
Opuścił szybę. Po lewym pasie jechało się gładko i spokojnie, lecz pomalowana w pasy ziemia niczyja, na której stanęli, była pokryta warstwą ziemi, śmieci i rozmaitych resztek pozostawionych tu w ciągu lat przez przejeżdżające pojazdy. Puszki, butelki, połamane kołpaki, okruchy szkła z reflektorów i plastikowe drzazgi z potrzaskanych zderzaków. W oddali po lewej jadące dalej pojazdy z warkotem mknęły po oddzielnym moście. Panował na nim spory ruch. Tutaj jednak czekali całą minutę, zanim następny pojazd przejechał tą samą drogą co oni. Samotny pick-up przejechał tak blisko nich, że podmuch zakołysał samochodem. Potem na zjeździe znów zrobiło się cicho.
– Słaby ruch – zauważył Reacher.
– Nigdy nie jest duży – odparła Helen. – Ten zjazd nie prowadzi w żadne uczęszczane miejsce. Kompletna strata pieniędzy. Oni chyba po prostu muszą nieustannie coś budować.
– Spójrz na dół – powiedział Reacher.
Estakada była wsparta na wysokich filarach. Szosa znajdowała się około czterdziestu stóp nad ziemią. Balustrada miała trzy stopy wysokości. Dalej, przed nimi i po prawej, były górne piętra budynku biblioteki. Miała ozdobny gzyms z rzeźbionego
wapienia i pokryty dachówkami dach. Ten był niemal na wyciągnięcie ręki.
– Co? – zapytała Helen.
Reacher wskazał kciukiem, a potem odchylił się, żeby mogła się przyjrzeć. Po prawej mieli widok na cały plac, przy czym wąskie przejście między brzegiem zbiornika fontanny a murkiem znajdowało się dokładnie naprzeciw nich. A za nim, idealnie na wprost, były drzwi wydziału komunikacji.
– James Barr był strzelcem wyborowym – powiedział Reacher. – Nie najlepszym, nie najgorszym, ale był jednym z naszych i szkolił się ponad pięć lat. Takie szkolenie ma pewien cel. Z ludzi, którzy niekoniecznie są sprytni, robi bardzo sprytnych, wbijając im do głów pewne reguły. Aż zaczną ich przestrzegać zupełnie odruchowo.
– Nie rozumiem.
– To jest miejsce, z którego strzelałby snajper. Tutaj, z autostrady. Ponieważ stąd widziałby swoje cele idące w jego kierunku. Szeregiem, w wąskim przejściu. Wycelowałby w jeden poruszający się cel i nic więcej nie musiałby robić. Cele weszłyby w pole ostrzału, jeden po drugim. Strzelać z boku jest znacznie trudniej. Cele przesuwają się stosunkowo szybko, trzeba odłożyć poprawkę i przesuwać lufę po każdym strzale.
– Ale on nie strzelał stąd.
– Właśnie o to mi chodzi. Powinien, ale nie zrobił tego.
– A zatem?
– Miał minivana. Powinien zaparkować go w tym miejscu, gdzie teraz stoimy. Dokładnie tutaj. Powinien przejść na tył wozu i otworzyć przesuwane drzwi. Powinien strzelać z wnętrza samochodu, Helen. Jego wóz miał przyciemnione szyby. Z mijających go samochodów nikt niczego by nie zauważył. Powinien oddać sześć strzałów, do znacznie łatwiejszych celów, a wtedy sześć łusek pozostałoby w samochodzie. Potem zamknąłby drzwi, wrócił za kierownicę i odjechał. Miałby znacznie lepsze stanowisko i nie zostawiłby żadnych śladów. Żadnych materialnych dowodów poza śladami opon na drodze, ponieważ niczego nie musiałby dotykać.
– Stąd jest dalej. Musiałby strzelać z większej odległości.
– Najwyżej siedemdziesiąt jardów. Barr potrafił celnie strzelać z pięciokrotnie większej odległości. Jak każdy wojskowy snajper. Dla M1A super match siedemdziesiąt jardów to jak strzał z przystawienia.
– Ktoś mógłby zapamiętać numery rejestracyjne. Wprawdzie rzadko, ale jeżdżą tu samochody. Ktoś mógł go zapamiętać.
– Tablice rejestracyjne jego wozu były zachlapane błotem. Zapewne celowo. Odjechałby niepostrzeżenie. Po pięciu minutach byłby pięć mil stąd. To lepsze od przedzierania się przez korki w centrum miasta.