Выбрать главу

Między blichtrem a prozą automobilizmu znajdowała się zagroda zrobiona z czterech kontuarów. Tam były kasy, komputery oraz grube instrukcje obsługi. Przy jednym komputerze stał wysoki, mniej więcej dwudziestoletni chłopiec. Reacher nigdy przedtem go nie widział. Nie był jednym z tych, których poturbował poprzedniego wieczoru. Zwyczajny chłopak. Wyglądało na to, że to on tu rządzi. Nosił czerwony kombinezon. Uniform, domyślił się Reacher. Noszony częściowo z czysto praktycznych względów, a częściowo dlatego, że był podobny do stroju mechaników na torze wyścigowym w Indianapolis. Coś jak symbol. Sugerujący szybką pomoc we wszystkich możliwych kłopotach z samochodem. Reacher domyślił się, że chłopak jest tu kierownikiem, a nie ajentem. Z pewnością nie, jeśli jeździ do pracy czterocylindrowym chevroletem. Na kombinezonie na lewej piersi miał wyhaftowane imię Gary. Z bliska wyglądał ponuro i nieprzyjaźnie.

– Muszę porozmawiać z Sandy – powiedział do niego Reacher. – Tą rudą.

– Jest na zapleczu – poinformował go facet o imieniu Gary.

– Mam tam pójść czy przyprowadzi ją pan?

– A o co chodzi?

– Sprawa osobista.

– Ona pracuje.

– Mam do niej kilka pytań.

– Pan nie jest policjantem.

– Reprezentuję kancelarię prawną.

– Muszę zobaczyć pańskie dokumenty.

– Nie, Gary, nie musisz. Musisz sprowadzić mi Sandy.

– Nie mogę. Brak mi dziś rąk do pracy.

– Możesz po nią zadzwonić. Albo posłać sygnał na pager.

Chłopak o imieniu Gary stał w bezruchu. Reacher wzruszył

ramionami, minął kontuar i skierował się do drzwi z napisem Wstęp wzbroniony. Zgadywał, że znajdzie za nimi biuro lub pokój socjalny. Nie magazyn. W takim sklepie dostarczony towar wyładowywano bezpośrednio na półki. Żadnych ukrytych towarów. Reacher wiedział, na czym polega nowoczesny handel częściami. Czytywał gazety, które ludzie zostawiają w autobusach i restauracjach.

Zobaczył biuro, małe, najwyżej dziesięć na dziesięć, zdominowane przez biurko z białego laminatu ze śladami tłustych palców. Sandy siedziała przy nim w czerwonym kombinezonie. Wyglądała w nim znacznie lepiej niż Gary. Kombinezon był ściągnięty w talii paskiem, a ekler pod szyją rozpięty. Jej imię, wyhaftowane na lewej piersi, uwydatniało się o wiele bardziej niż Gary'ego. Reacher pomyślał, że jako ajent postawiłby Sandy za kontuarem, a Gary'ego zamknął w tej klitce.

– Znowu się spotykamy – rzekł.

Nic nie powiedziała. Tylko patrzyła na niego. Sprawdzała zamówienia. Jedna kupka papierów leżała po jej lewej ręce, a druga po prawej. Wydawała się mniejsza, niż ją zapamiętał, cichsza, mniej energiczna, nudniejsza. Oklapnięta.

– Musimy porozmawiać – rzekł. – Prawda?

– Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało – powiedziała.

– Nie przepraszaj. Nie obraziłem się. Chcę tylko wiedzieć,

jak do tego doszło.

– Sama nie wiem.

– Wiesz, Sandy. Byłaś tam.

Nie odpowiedziała. Tylko położyła zamówienie na kupce po prawej i wyrównała ją palcami.

– Kto was nasłał? – spytał Reacher.

– Nie wiem.

– Musisz wiedzieć, kto ci powiedział, co masz robić.

– Jeb – odparła. – Jeb Oliver – wyjaśniła. – Pracuje tu. Czasem gdzieś chodzimy.

– Jest tu dzisiaj?

– Nie, nie przyszedł.

Reacher kiwnął głową. Gary powiedział: „Brak mi dziś rąk do pracy”.

– Widziałaś go wczoraj wieczorem? Później?

– Nie, uciekłam stamtąd.

– Gdzie on mieszka?

– Nie wiem. Gdzieś ze swoją matką. Nie znam go aż tak dobrze.

– Co ci powiedział?

– Że mogę mu pomóc w czymś, co musi zrobić.

– Pomyślałaś, że to będzie dobra zabawa?

– W poniedziałkowy wieczór w tym mieście każda zabawa jest dobra. Nawet słuchanie trzeszczenia desek w stodole.

– Ile ci zapłacił? Sandy milczała.

– Czegoś takiego nie robi się za darmo – ciągnął Reacher.

– Sto dolarów – powiedziała.

– A tamci czterej, ile dostali?

– Tyle samo.

– Kim oni byli?

– Jego kumplami.

– Kto to wymyślił? Ten numer z braćmi?

– To był pomysł Jeba. Miałeś zacząć mnie obmacywać. Nie wyszło.

– Nieźle improwizowałaś.

Uśmiechnęła się słabo, jakby był to jeden z jej nielicznych życiowych sukcesów.

– Skąd wiedzieliście, gdzie mnie znaleźć? – spytał Reacher.

– Krążyliśmy po mieście furgonetką Jeba. W kółko. Czekaliśmy w pogotowiu. Potem dostał wiadomość na komórkę.

– Kto zadzwonił?

– Nie wiem.

– Czy jego kumple wiedzą?

– Nie sądzę. Jeb lubi mieć swoje tajemnice.

– Zechcesz pożyczyć mi swój samochód?

– Mój samochód?

– Muszę odszukać Jeba.

– Nie wiem, gdzie on mieszka.

– To możesz zostawić mnie. Jednak potrzebny mi wóz.

– Sama nie wiem.

– Jestem dość dorosły, żeby robić różne rzeczy. I w niektórych jestem naprawdę dobry.

Znów uśmiechnęła się krzywo, bo zacytował jej wypowiedź z poprzedniego wieczoru. Odwróciła głowę, a potem znów na niego spojrzała, zawstydzona, ale zaciekawiona.

– Jak wypadłam? – spytała. – No wiesz, wczoraj, jak odstawiałam ten numer.

– Doskonale – odparł. – Byłem zamyślony, inaczej w mgnieniu oka przestałbym oglądać mecz.

– Na jak długo potrzebny ci samochód?

– Czy to duże miasto?

– Niezbyt.

– No to na niezbyt długo.

– Co to za interes?

– Dostałaś sto dolców. Tamci czterej też. To razem pięćset. Domyślam się, że Jeb zostawił drugie pięć sobie. Zatem ktoś zapłacił mu tysiąc dolców, żeby posłać mnie do szpitala. To dość duży interes. Przynajmniej dla mnie.

– Teraz żałuję, że się w to wplątałam.

– Wszystko dobrze się skończyło.

– Będę miała kłopoty?

– To zależy – odparł Reacher. – Możemy zawrzeć urno-

wę. Pożyczysz mi samochód, a ja zapomnę, że cię kiedykolwiek widziałem.

– Obiecujesz?

– Nic się nie stało, więc nie ma sprawy – rzekł Reacher.

Pochyliła się i podniosła z podłogi torebkę. Poszperała w niej i znalazła kluczyki.

– To toyota – poinformowała go.

– Wiem – odparł Reacher. – Na samym końcu, obok chevroleta Gary'ego.

– Skąd wiesz?

– Intuicja – rzekł.

Wziął kluczyki, zamknął drzwi z drugiej strony i ruszył z powrotem w kierunku kontuarów. Gary właśnie kasował należność za jakiś towar. Reacher zaczekał w kolejce. Po dwóch minutach znalazł się przy kasie.

– Potrzebny mi adres Jeba Olivera – powiedział.

– Po co?

– Muszę z nim porozmawiać.

– Chcę zobaczyć jakiś dokument.

– Pracownicy tego sklepu brali udział w przestępczej zmowie. Na twoim miejscu wolałbym wiedzieć o tym jak najmniej.

– Chcę zobaczyć jakiś dokument.

– A może wnętrze ambulansu? Zaraz je zobaczysz, Gary, jeśli nie podasz mi adresu Jeba Olivera.

Chłopak zawahał się. Zerknął na kolejkę za plecami Reachera. Najwidoczniej doszedł do wniosku, że lepiej na oczach tylu ludzi nie wdawać się w bójkę, której nie zdoła wygrać. Otworzył szufladę, wyjął akta i przepisał adres na kartkę papieru wydartą z notatnika ze znakiem firmowym producenta filtrów olejowych.

– Na północy – powiedział. – Około pięciu mil stąd.