Postawił toyotę obok chevroleta i wszedł do sklepu. Gary wciąż tkwił za kontuarem. Reacher zignorował go i poszedł prosto do drzwi z napisem Wstęp wzbroniony. Ruda nadal siedziała przy biurku. Prawie skończyła sprawdzać zamówienia. Kupka po prawej była wysoka, a po lewej leżało tylko jedno zamówienie. Nic z nim nie robiła. Siedziała wygodnie wyciągnięta w fotelu, nie chcąc kończyć, bo wówczas musiałaby wrócić do głównej sali. Albo do Gary'ego.
Reacher położył kluczyki na biurku.
– Dzięki za pożyczenie – powiedział.
– Znalazłeś go? – spytała.
– Zniknął. Wyglądasz na zmęczoną – zauważył Reacher. Nic nie powiedziała.
– Jakbyś nie miała sił. Ikry. Entuzjazmu.
– Co z tego?
– Wczoraj wieczorem tryskałaś energią.
– Teraz pracuję.
– Wczoraj wieczorem też pracowałaś. Miałaś otrzymać zapłatę.
– Mówiłeś, że zapomnisz o całej tej historii.
– Zapomniałem. Miłego dnia, Sandy. Przyglądała mu się przez chwilę.
– Tobie też, Jimmy Reese.
Odwrócił się, znów zamknął za sobą drzwi i wyszedł ze sklepu. Poszedł na południe, z powrotem do miasta.
Kiedy dotarł do biura Helen Rodin, zastał tam cztery osoby. Helen oraz troje obcych ludzi. Jednym z nich był mężczyzna w drogim garniturze. Siedział na fotelu Helen, za jej biurkiem. Ona stała obok niego, pochylona, coś mówiła. Najwyraźniej trwała jakaś narada. Dwie pozostałe osoby stały pod oknem,
jakby na coś czekając, może na swoją kolej. Mężczyzna i kobieta. Kobieta miała długie ciemne włosy i okulary. Mężczyzna nie miał ani włosów, ani okularów. Oboje nosili zwyczajne, codzienne ubrania. Oraz przypięte na piersi identyfikatory. Na należącym do kobiety po napisie Mary Mason widniał szereg skrótów, które musiały oznaczać tytuły medyczne. Na plakietce mężczyzny po imieniu i nazwisku – Warren Niebuhr – wypisano szereg takich samych skrótów. Lekarze, domyślił się Reacher, zapewne psychiatrzy. Identyfikatory nadawały im wygląd uczestników jakiegoś kongresu. Jednak to im najwyraźniej nie przeszkadzało. Helen przerwała rozmowę.
– Proszę państwa, to jest Jack Reacher – oznajmiła. -
Mój detektyw zrezygnował i pan Reacher zgodził się przejąć
jego obowiązki.
To dla mnie nowina, pomyślał Reacher, ale tego nie skomentował. Helen z dumą wskazała mężczyznę siedzącego na jej fotelu.
– To jest Alan Danuta – powiedziała. – Jest prawnikiem specjalizującym się w sprawach weteranów. Z Waszyngtonu. Zapewne najlepszym z branży, jakiego znam.
– Szybko pan przyleciał – zauważył Reacher.
– Musiałem – odparł mężczyzna. – Dzisiejszy dzień będzie decydujący dla pana Barra.
– Wszyscy wybieramy się do szpitala – powiedziała Helen. – Lekarze twierdzą, że on może z nami rozmawiać. Miałam nadzieję, że uda mi się skonsultować z Alanem telefonicznie lub przez pocztę elektroniczną, a tymczasem on przyleciał do nas.
– Tak jest mi łatwiej – powiedział Danuta.
– Nie, po prostu miałam szczęście – rzekła Helen. – Co więcej, właśnie zaczęła się tygodniowa konferencja psychiatrów w Bloomington. Doktor Mason i doktor Niebuhr od razu tu przyjechali.
– Moja specjalność to przypadki utraty pamięci – powiedziała doktor Mason.
– A moja działanie pod przymusem – dodał doktor Niebuhr. – Typowe zachowania przestępcze i tym podobne kwestie.
– Tak więc to jest nasz zespół – oświadczyła Helen.
– Co z jego siostrą? – spytał Reacher.
– Już przy nim jest.
– Musimy porozmawiać.
– W cztery oczy?
– Tylko przez chwilę.
Przeprosiła pozostałych i wyprowadziła Reachera do poczekalni.
– Odkryłeś coś? – zapytała.
– Cizię i czterech z tych pięciu facetów zwerbował ich znajomy, niejaki Jeb Oliver. Zapłacił wszystkim po sto dolców. Zakładam, że pięćset zostawił sobie za fatygę. Byłem w jego domu, ale wyjechał.
– Dokąd?
– Nikt nie wie. Zabrał go jakiś gość, samochodem.
– Kto to taki?
– Pracuje w sklepie z częściami, razem z rudą cizią. Jednocześnie jest drobnym dealerem.
– Naprawdę?
Reacher skinął głową.
– Za jego domem jest stodoła, zamknięta na zmyślną kłódkę. Może wytwórnia prochów, może magazyn. Spędza mnóstwo czasu na rozmowach przez komórkę. Ma samochód, który kosztuje dwa razy więcej, niż ekspedient zarabia rocznie. I mieszka z matką.
– Czego to dowodzi?
– Dealerzy znacznie częściej niż inni mężczyźni mieszkają z matkami. Czytałem to w jakiejś gazecie.
– Dlaczego?
– Zwykle mają już na koncie jakieś drobne wyroki. Właściciele domów nie chcą wynajmować im mieszkań.
Helen nic nie powiedziała.
– Wczoraj wieczorem wszyscy byli naćpani – dodał Reacher. – Cała szóstka. Zapewne speedem, sądząc po tym, jak cizia wygląda dzisiaj. Zupełnie inaczej. To mi wygląda na kaca po amfetaminie.
– Byli naćpani? No to miałeś szczęście.
Reacher pokręcił głową.
– Chcesz ze mną walczyć, najlepiej poprzestań na aspirynie.
– I co to nam daje?
– Spójrzmy na to z punktu widzenia Jeba Olivera. Robił to dla kogoś. Trochę miała to być praca, trochę przysługa. Warta tysiąc dolarów. Musiał to być ktoś stojący wyżej w hierarchii. I na pewno nie był to kierownik sklepu z częściami.
– Zatem myślisz, że James Barr miał coś wspólnego z handlarzem narkotyków?
– Niekoniecznie. Może jednak z nieznanych nam powodów został do tego zmuszony przez jakiegoś handlarza.
– To zwiększa ryzyko – zauważyła.
– Trochę – przyznał Reacher.
– Co powinniśmy zrobić?
– Pojechać do szpitala. Niech doktor Mason stwierdzi, czy Barr nie wciska nam kitu z tą amnezją. Jeśli tak, to najszybciej zakończymy tę sprawę, przyciskając go, żeby powiedział nam prawdę.
– A jeśli nie wciska kitu?
– Wtedy wybierzemy inną metodę.
– Jaką?
– Później – odparł Reacher. – Posłuchajmy, co mają do powiedzenia lekarze.
Helen Rodin pojechała do szpitala swoim saturnem. Prawnik Alan Danuta siedział obok niej na przednim siedzeniu, a Reacher wygodnie wyciągnął się na tylnym. Mason i Niebuhr podążyli za nimi taurusem, którego wypożyczyli tego ranka w Bloomington. Oba samochody zaparkowano obok siebie na rozległym parkingu dla odwiedzających. Wszyscy pięcioro wysiedli, postali chwilkę, a potem poszli razem w kierunku głównego wejścia.
Grigor Linsky patrzył, jak szli. Znajdował się pięćdziesiąt stóp od nich w cadillacu, który matka Jeba Olivera widziała
poprzedniej nocy. Trzymał silnik włączony. Zadzwonił ze swojego telefonu komórkowego. Zek zgłosił się po pierwszym sygnale.
– Tak? – powiedział.
– Żołnierz jest bardzo dobry – rzekł Linsky. – Już był w domu chłopaka.
– I?
– I nic. Chłopaka już tam nie ma.
– A gdzie jest?
– Tu i tam.
– A gdzie dokładnie?
– Głowa i dłonie w rzece. Reszta pod ośmioma jardami kruszonego kamienia w nowym podłożu First Street.
– Co się teraz dzieje?
– Żołnierz i prawnicy są w szpitalu. Z trójką innych. Sądzę, że to jeszcze jeden prawnik i dwoje lekarzy. Zapewne narada specjalistów.