Helen Rodin przebywała w pokoju Jamesa Barra piętnaście minut. Następnie pomaszerowała prosto do poczekalni. Wszyscy spojrzeli na nią. Ona popatrzyła na Mary Mason.
– Pani kolej – powiedziała.
Mason wstała i poszła korytarzem. Niczego ze sobą nie zabrała. Żadnej teczki, papieru, długopisu. Reacher obserwował ją, dopóki nie zamknęły się za nią drzwi pokoju Barra. Wtedy bez słowa znów wyciągnął się na krześle.
– Spodobał mi się – powiedziała Helen, do nikogo konkretnego nie kierując tych słów.
– W jakim jest stanie? – spytał Niebuhr.
– Słaby – odparła Helen. – Rozbity. Jakby potrąciła go ciężarówka.
– Przytomny?
– Tak. Jednak nic nie pamięta. I nie sądzę, żeby udawał.
– Ile zapomniał?
– Nie umiem powiedzieć. Pamięta, że słuchał sprawozdania z meczu baseballu. Może w zeszłym tygodniu, a może miesiąc temu.
– Albo rok – mruknął Reacher.
– Zgodził się, żeby go pani reprezentowała? – zapytał Danuta.
– Ustnie – odparła Helen. – Niczego nie może podpisać. Jest przykuty do łóżka.
– Przedstawiła mu pani zarzuty i dowody?
– Musiałam – powiedziała Helen. – Chciał wiedzieć, dlaczego moim zdaniem potrzebny mu adwokat.
– I?
– Uważa, że jest winny.
Przez chwilę panowała cisza. Potem Alan Danuta zamknął teczkę, zdjął ją z kolan i postawił na podłodze. Wyprostował się.
– Witajcie w szarej strefie – powiedział. – Właśnie tam prawnicy czują się najlepiej.
– Nie ma w tym nic dobrego – odparła Helen. – Przynajmniej na razie.
– Zdecydowanie nie możemy dopuścić do tego, żeby stanął przed sądem. Władze skrzywdziły go w wyniku swoich zaniedbań, a teraz chcą go sądzić? Nie ma mowy. Nie w sytuacji, kiedy nawet nie pamięta dnia, o który chodzi. Jak mógłby się bronić?
– Mój ojciec wpadnie w szał.
– Z pewnością. Będziemy musieli z nim walczyć. Pójdziemy prosto do sądu federalnego. Tak głosi karta praw obywatelskich. Najpierw federalny, potem apelacyjny, a potem Sąd Najwyższy. Taka jest procedura.
– To długa droga.
Danuta skinął głową.
– Trzy lata – rzekł. – Jeśli dopisze nam szczęście. Nieco podobna była precedensowa sprawa Wilsona, która toczyła się trzy i pół roku. Prawie cztery lata.
– I nie mamy żadnej pewności zwycięstwa. Możemy przegrać.
– A wtedy sprawa trafi do sądu i będziemy robili, co w naszej mocy.
– Nie mam odpowiednich kwalifikacji – powiedziała Helen.
– Intelektualnych? Słyszałem co innego.
– Taktycznych i strategicznych. Także finansowych.
– Są stowarzyszenia weteranów, które mogą nas wesprzeć finansowo. W końcu pan Barr służył swojemu krajowi. I to dobrze.
Helen nie odpowiedziała. Tylko zerknęła na Reachera. Ten słówka nie pisnął. Odwrócił się i wbił wzrok w ścianę. Temu facetowi znów ma ujść na sucho wielokrotne morderstwo? Po raz drugi?
Alan Danuta poruszył się na krześle.
– Jest inne rozwiązanie – powiedział. – Niezbyt atrakcyjne pod względem prawnym, ale jest.
– Jakie? – spytała Helen.
– Dać pani ojcu tego, który pociągał za sznurki. W tych okolicznościach pół kromki jest lepsze niż nic. A ten, kto pociągał za sznurki, to i tak gratka.
– Czy on na to pójdzie?
– Zakładam, że zna go pani lepiej niż ja. Jednak byłby głupcem, gdyby nie poszedł. Ma przed sobą co najmniej trzy lata procesów apelacyjnych, zanim zdoła postawić Barra przed sądem. A każdy prokurator, który jest coś wart, chce złowić większą rybę.
Helen znowu zerknęła na Reachera.
– Istnienie tego zakulisowego manipulatora to tylko teoria – powiedziała. – Nie mamy niczego, co można by nazwać
dowodem.
– Wybór należy do pani – rzekł Danuta. – Jednak tak czy inaczej, nie może pani pozwolić, żeby Barr stanął przed sądem.
– Nie wszystko naraz – odparła Helen. – Zobaczymy, co powie doktor Mason.
Doktor Mason wróciła dwadzieścia minut później. Reacher obserwował, jak szła. Długi krok i błysk w oczach powiedziały mu, że doszła do konkretnych wniosków. Nie dostrzegł cienia wątpliwości. Żadnej niepewności. Zupełnie. Usiadła i wygładziła spódnicę.
– Trwała amnezja wsteczna – powiedziała. – Najzupełniej prawdziwa. Jeden z najbardziej oczywistych przypadków, z jakimi miałam do czynienia.
– Jaki okres obejmuje? – zapytał Niebuhr.
– Dowiemy się z tabeli rozgrywek pierwszej ligi – powiedziała. – Ostatnią rzeczą, jaką pamięta, to mecz Cardinals. Jednak założę się, że co najmniej ostatni tydzień, licząc od wczoraj.
– Zatem także piątek – powiedziała Helen.
– Obawiam się, że tak.
– W porządku – rzekł Danuta. – To jest to.
– Świetnie – podsumowała Helen.
Wstała, a pozostali poszli za jej przykładem i wszyscy stanęli twarzami w kierunku wyjścia. Reacher nie wiedział, czy zrobili to świadomie, czy nie. Jednak nie ulegało wątpliwości, że Barra zostawili za sobą dosłownie i w przenośni. Z człowieka stał się przypadkiem medycznym i problemem prawnym.
– Idźcie – powiedział Reacher.
– Zostajesz tu? – spytała Helen.
Reacher kiwnął głową.
– Zamierzam zajrzeć do mojego starego kumpla – powiedział.
– Dlaczego?
– Nie widziałem go czternaście lat.
Helen odeszła od pozostałych i stanęła tuż przy nim.
– Powiedz dlaczego?
– Nie martw się. Nie zamierzam odłączyć go od aparatury.
– Mam nadzieję.
– Nie bój się. Nie miałbym alibi, no nie?
Przez chwilę nie ruszała się. Milczała. Potem wróciła do pozostałych. Wszyscy wyszli razem. Reacher patrzył, jak mijają śluzę bezpieczeństwa i gdy tylko przeszli przez stalowe drzwi i znaleźli się w holu, odwrócił się i poszedł korytarzem do drzwi pokoju Jamesa Barra. Nie zapukał. Tylko zwolnił kroku, przekręcił klamkę i wszedł do środka.
7
W pokoju było tak gorąco, że można by w nim piec kurczaki. Szerokie okno zasłaniały białe żaluzje. Słońce przeświecało przez nie i wypełniało pokój miękkim białym światłem. Wszędzie stała aparatura medyczna: milczący, odłączony respirator; statyw kroplówki i monitory pracy serca. Rurki, woreczki i kable.
Barr leżał na wznak na łóżku stojącym pośrodku pomieszczenia. Bez poduszki. Z głową umieszczoną w uchwycie i gładko ogoloną. Opatrunki zasłaniały otwory, które wycięto mu w czaszce. Lewą rękę miał owiniętą bandażem aż do łokcia. Prawe ramię nagie i odsłonięte. Pod bladą i cienką skórą widać było siatkę naczyń krwionośnych. Pierś i boki również miał zabandażowane. Podwinięta kołdra sięgała mu zaledwie do pasa. Ręce miał wyprostowane i przykute kajdankami do ramy łóżka. Igłę kroplówki wbitą w grzbiet lewej dłoni. Na środkowym palcu prawej klamerkę, połączoną szarym przewodem z jakąś skrzynką. Spod bandaży na piersi wychodziły czerwone kable, biegnące do aparatu z ekranem. Na ekranie był widoczny wykres, który przypominał Reacherowi dostarczony przez operatora telefonii komórkowej zapis strzałów. Ostre sygnały i długie fale. Maszyna popiskiwała za każdym razem, gdy na ekranie pojawiał się sygnał.
– Kto tam? – zapytał Barr.
Głos miał słaby i chrapliwy, rozwlekły. Wystraszony.
– Kto tam? – zapytał ponownie.
Unieruchomiona głowa zawężała mu pole widzenia. Poruszał oczami na prawo i na lewo, w górę i w dół.