Reacher podszedł bliżej. Pochylił się w milczeniu nad łóżkiem.
– To ty – rzekł Barr.
– Ja – potwierdził Reacher.
– Dlaczego?
– Wiesz dlaczego.
Prawa ręka Barra zaczęła drżeć. Ten ruch sprawił, że zakołysał się przewód połączony z klamerką. Kajdanki z cichym szczękiem stuknęły o metalową ramę łóżka.
– Chyba cię zawiodłem – powiedział.
– Chyba tak.
Reacher patrzył mu w oczy, ponieważ były jedyną częścią ciała, którą Barr mógł poruszać. Można było zapomnieć o mowie ciała. Głowę miał unieruchomioną, a resztę ciała zabandażowaną jak mumia.
– Nic nie pamiętam – oznajmił Barr.
– Na pewno?
– Zupełna pustka.
– Wiesz, co ci zrobię, jeżeli wciskasz mi kit?
– Mogę się domyślić.
– Pomnóż to przez trzy.
– Nie wciskam kitu – powiedział Barr. – Po prostu nic
nie pamiętam.
Jego głos był cichy, bezradny, zmieszany. Nie bronił się, nie skarżył. Nie szukał wymówek. Po prostu stwierdzał fakt.
– Opowiedz mi o meczu – polecił Reacher.
– Był w radiu.
– Nie w telewizji?
– Wolę radio – rzekł Barr. – Przez wzgląd na dawne czasy. Zawsze go słuchaliśmy, kiedy byłem dzieckiem. Radia, audycji z St Louis. Z tak daleka. W letnie i ciepłe wieczory słuchaliśmy sprawozdań z meczów.
Zamilkł.
– Jak się czujesz? – zapytał Reacher.
– Okropnie boli mnie głowa. Chyba miałem operację.
Reacher nic nie powiedział.
– Nie lubię oglądać baseballu w telewizji – oświadczył Barr.
– Nie przyszedłem tu rozmawiać o twoich gustach.
– A ty oglądasz mecze w telewizji?
– Nie mam telewizora – odparł Reacher.
– Naprawdę? Powinieneś mieć. Można kupić jakiś już za sto dolców. Mniejszy nawet taniej. Przejrzyj ogłoszenia w książce telefonicznej.
– Nie mam telefonu. Ani domu.
– Dlaczego? Już nie służysz w wojsku.
– Skąd wiesz?
– Nikt już nie służy. Tak długo.
– Niektórzy jeszcze zostali – powiedział Reacher, myśląc o Eileen Hutton.
– Oficerowie – rzekł Barr. – Nie żołnierze.
– Ja byłem oficerem przypomniał Reacher. – Powinieneś pamiętać.
– Ty nie byłeś taki jak inni. To miałem na myśli.
– Pod jakim względem byłem inny?
– Zarabiałeś na życie.
– Opowiedz mi o tym meczu.
– Dlaczego nie masz domu? Dobrze ci się powodzi?
– Teraz martwisz się o mnie?
– Nie lubię, jak ludziom źle się wiedzie.
– Mnie jest dobrze – powiedział Reacher. – Wierz mi. To ty masz problem.
– Jesteś policjantem? Tutaj? Nigdy cię nie widziałem. Reacher potrząsnął głową.
– Jestem zwykłym obywatelem.
– Skąd?
– Znikąd. Ze świata.
– Po co tu przyjechałeś? Reacher nie odpowiedział.
– Och – rzekł Barr. – Żeby mnie przygwoździć.
– Opowiedz mi o tym meczu.
– Grali Cubsi z Cardinalsami – powiedział Barr. – Wyrównany mecz. Cardsi wygrali, pod koniec dziewiątej, mieli szczęście.
– Dobre uderzenie i obiegnięcie wszystkich baz?
– Nie, błąd przeciwnika. Dojście do pierwszej bazy, wypuszczenie, szczurem do drugiej dało biegaczowi trzecią, została jedna piłka. Miękkie podanie po ziemi, zatrzymanie biegacza, rzut do pierwszego, ale piłka poszła na aut i było trzecie wykluczenie. Zwycięstwo po trzech wykluczeniach.
– Dobrze to zapamiętałeś.
– Kibicuję Cardinalsom. Zawsze im kibicowałem.
– Kiedy grali ten mecz?
– Nawet nie wiem, jaki dziś jest dzień.
Reacher tego nie skomentował.
– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłem – rzekł Barr. – Po prostu nie mogę uwierzyć.
– Mają mnóstwo dowodów.
– Prawdziwych?
– Niezbitych. Barr zamknął oczy.
– Ile osób? – spytał.
– Pięć.
Pierś Barra zaczęła poruszać się szybciej. Łzy spłynęły mu spod przymkniętych powiek. Otworzył usta. Płakał, z głową w imadle.
– Dlaczego to zrobiłem? – wykrztusił.
– A dlaczego zrobiłeś to za pierwszym razem? – odpowiedział pytaniem Reacher.
– Wówczas byłem szalony.
– To nie wymówka – mówił Barr. – Wtedy byłem innym człowiekiem. Myślałem, że się zmieniłem. Byłem pewien, że się zmieniłem. Byłem dobry. Naprawdę bardzo się starałem. Przez czternaście lat.
Reacher milczał.
– Zabiłbym się – powiedział Barr. – No wiesz, wtedy.
Potem. Kilka razy już niewiele brakowało. Tak się wstydziłem.
Tylko że okazało się, że ci faceci z Kuwejtu byli źli. To była
moja jedyna pociecha. Chwyciłem się jej jak tonący brzytwy.
– Po co ci tyle karabinów?
– Nie umiałem się ich pozbyć. Pamiątki. I pomagały mi wytrwać w postanowieniu. Bez nich byłoby to zbyt łatwe.
– Używałeś ich kiedyś?
– Sporadycznie. Rzadko. Od czasu do czasu.
– Gdzie?
– Na strzelnicy.
– Gdzie? Policja sprawdzała.
– Nie tutaj. Za granicą stanu, w Kentucky. Tam jest tania strzelnica.
– Znasz plac w śródmieściu?
– Jasne, przecież tu mieszkam.
– Opowiedz mi, jak to zrobiłeś.
– Nie pamiętam, że to zrobiłem.
– No to powiedz mi, jak byś to zrobił. Teoretycznie. Jakbyś powtarzał zadanie.
– Kim były cele?
– Urzędnicy wychodzący z budynku wydziału komunikacji. Barr znów zamknął oczy.
– Zastrzeliłem przechodniów?
– Pięcioro – rzekł Reacher.
Barr znowu zaczął płakać. Reacher cofnął się i wziął krzesło spod ściany. Obrócił je oparciem do przodu i usiadł.
– Kiedy? – zapytał Barr.
– W piątek po południu.
Barr milczał przez długą chwilę.
– Jak mnie złapali? – zapytał.
– Ty masz opowiadać.
– Czy to przez korek drogowy?
– Dlaczego przez korek?
– Zaczekałbym do wieczora. Może do piątej. Wtedy jest
mnóstwo ludzi. Stanąłbym na autostradzie za biblioteką. Na
estakadzie. Słońce na zachodzie, za moimi plecami, żadnych
odblasków szkła lunety. Opuściłbym szybę w oknie od strony
pasażera, wycelowałbym i opróżnił magazynek, a potem po
jechałbym dalej. Mogliby mnie złapać tylko wtedy, gdyby
drogówka zatrzymała mnie za nadmierną prędkość i zobaczyła
karabin. Jednak pewnie zdołałbym to przewidzieć. Prawda? Pewnie schowałbym karabin i jechał wolno. Nie za szybko. Dlaczego miałbym ryzykować i rzucać się w oczy?
Reacher milczał.
– No co? – pytał Barr. – Może jakiś gliniarz przystanął, chcąc mi pomóc. Tak było? Kiedy parkowałem? Może myślał, że złapałem gumę. Albo że zabrakło mi benzyny.
– Masz styropianowy słupek drogowy? – zapytał Reacher.
– Co takiego?
– Słupek.
Barr już chciał zaprzeczyć, ale zmienił zdanie.
– Chyba miałem taki – powiedział. – Nie jestem pewien, czy nadal go mam. Kładli mi asfalt na podjeździe. Postawili taki słupek na chodniku, żeby ktoś nie wjechał w świeżą smołę. Musiał stać tam przez cztery dni. Już po niego nie wrócili.
– I co z nim zrobiłeś?
– Wstawiłem do garażu.
– Jest tam jeszcze?
– Tak sądzę. A nawet jestem pewien.
– Kiedy robili ten podjazd?
– Na wiosnę. Kilka miesięcy temu.
– Masz rachunki?
Barr spróbował pokręcić głową. Skrzywił się, gdy uchwyt nie pozwolił mu ruszyć głową.
– To była robota na czarno – wyjaśnił. – Pewnie ukradli asfalt miastu. Prawdopodobnie z robót drogowych przy First Street. Zapłaciłem gotówką z ręki do ręki.