Poszli gęsiego. Chenko szedł pierwszy, Sandy za nim, a Vladimir zamykał pochód. Przeszli pod estakadą autostrady. Samochód stał dokładnie naprzeciw nich. Był zimny i miał zaparowane szyby. Nie było w nim pieniędzy. Żadnych. Chenko o tym wiedział. Dlatego kiedy znalazł się w odległości sześciu stóp od wozu, przystanął i odwrócił się. Skinął głową do Vladimira.
– Teraz – powiedział.
Vladimir wyciągnął prawą rękę i położył ją od tyłu na ramieniu Sandy. Odchylił jej górną połowę ciała w bok, a lewą pięścią uderzył w prawą skroń, nieco ponad i przed prawym uchem. To był potworny cios. Morderczy. Jej głowa gwałtownie odskoczyła, nogi się ugięły i osunęła się na ziemię jak ubranie zsuwające się z wieszaka.
Chenko przykucnął przy niej. Zaczekał, aż znieruchomieje, a potem dotknął szyi, sprawdzając puls. Nie było go.
– Złamałeś jej kark – powiedział.
Vladimir kiwnął głową.
– To kwestia odpowiedniego punktu – rzekł. – Główne uderzenie jest skierowane w bok, ale istotny jest również lekki obrót. Tak więc to właściwie nie jest łamanie. Raczej przerwanie kręgów. Jak stryczkiem.
– Jak ręka?
– Jutro będzie boleć.
– Dobra robota.
– Staram się.
Otworzyli samochód, podnieśli podłokietnik na tylnym siedzeniu i położyli tam ciało. Miejsca było dostatecznie dużo. Sandy była niewysoka. Potem usiedli z przodu i odjechali.
Zatoczyli spory łuk i podjechali do Metropole Palace od tyłu. Ominęli zatoczkę ze stertami śmieci i znaleźli boczną uliczkę. Zatrzymali się przy wyjściu ewakuacyjnym. Vladimir wysiadł i otworzył tylne drzwiczki. Wyciągnął ciało i zostawił je tam, gdzie upadło. Potem wsiadł do samochodu. Chenko odjechał kawałek, po czym zatrzymał wóz i obejrzał się. Ciało leżało bezwładnie pod murem. Dokładnie naprzeciwko wyjścia awaryjnego. Dość prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Zawstydzona i przerażona uciekła z pokoju żołnierza, postanowiła nie czekać na windę, zbiegła po schodach pożarowych i wybiegła na zewnątrz. Może potknęła się i pogłębiła doznany wcześniej uraz kręgosłupa. Może straciła równowagę i wpadła na mur, przerywając już naruszony rdzeń kręgowy.
Chenko odwrócił się twarzą do kierunku jazdy i pojechał nie za szybko, nie za wolno, nie ściągając na siebie uwagi, osiem mil na północny zachód, z powrotem do domu Zeka.
8
Reacher obudził się o siódmej rano, po czym poszedł sprawdzić, czy ciągnie za sobą ogon, i poszukać drogerii. Przeszedł zygzakiem pół mili i nie dostrzegł nikogo, kto by za nim szedł. Dwie przecznice na wschód od motelu znalazł drogerię, w której kupił czarną kawę w papierowym kubku, paczkę jednorazowych ostrzy do golenia, opakowanie pianki do golenia i tubkę pasty do zębów. Zaniósł te zakupy do motelu, wracając okrężną drogą, po czym znów schował ubranie pod materac, usiadł na łóżku i wypił kawę. Potem wziął prysznic i ogolił się, co jak zwykle zajęło mu dwadzieścia dwie minuty. Dwukrotnie umył głowę. Później znów się ubrał i poszedł na śniadanie do jedynego lokalu, jaki zdołał znaleźć – do baru dla zmotoryzowanych, który widział poprzedniego dnia. W barze był mały stolik. Reacher wypił drugą kawę i zjadł bułkę z szynką oraz czymś, co kiedyś mogło być jajkiem, najpierw wysuszonym i sproszkowanym, a następnie odtworzonym. Jego próg kulinarnej akceptacji był bardzo niski, ale w tym momencie poczuł, że bardzo niebezpiecznie się do niego zbliża.
Następnie kupił kawałek cytrynowej babki, żeby uzupełnić zapas cukru. Była lepsza od bułki, więc zjadł drugi kawałek i popił go drugim kubkiem kawy. Potem poszedł na południe do salonu fryzjerskiego. Otworzył drzwi i dokładnie o ósmej trzydzieści usiadł na fotelu.
W tym momencie śledztwo w sprawie zabójstwa na tyłach Metropole Palace toczyło się już od trzech godzin. Ciało w bocznej uliczce zostało znalezione o piątej trzydzieści rano przez sprzątacza, który przyszedł do pracy. Sprzątaczem był mężczyzna w średnim wieku, pochodzący z Hondurasu. Nie dotykał ciała. Nie szukał oznak życia. Pozycja, w jakiej leżało, powiedziała mu wszystko. Bezwład śmierci łatwo można rozpoznać. Facet wbiegł do hotelu i zawiadomił nocnego recepcjonistę. Potem wrócił do domu, ponieważ nie miał zielonej karty i nie chciał mieć do czynienia z policją. Nocny recepcjonista zadzwonił z recepcji pod 911, a potem wyszedł wyjściem awaryjnym, żeby popatrzeć. Wrócił pół minuty później, niezbyt uradowany tym, co zobaczył.
Po ośmiu minutach przyjechały dwa radiowozy i ambulans. Sanitariusze potwierdzili zgon i karetka odjechała. Policjanci zablokowali uliczkę oraz wyjście awaryjne i spisali zeznanie nocnego recepcjonisty. Chroniąc nielegalnie zatrudnionego faceta z Hondurasu, powiedział, że wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza i sam znalazł ciało. Było to bliskie prawdy. Z pewnością policjanci nie mieli powodu wątpić w jego słowa. Po prostu stali tam i czekali na Emersona.
Emerson dotarł tam o szóstej dwadzieścia pięć. Przyjechał ze swoją zastępczynią, niejaką Donną Biancą, anatomopatologiem, i Bellantoniem, mającym osobiście zbadać miejsce zbrodni. Badania zajęły kolejne trzydzieści minut. Pomiary, zdjęcia, zbieranie śladów. Potem Emerson mógł wreszcie podejść do ciała i natknął się na pierwszy poważny problem. Dziewczyna nie miała torebki ani żadnego dokumentu. Nikt nie miał zielonego pojęcia, kim była.
Ann Yanni pojawiła się na tyłach Metropole o siódmej piętnaście. Zabrała ze sobą ekipę NBC, złożoną z kamerzysty i dźwiękowca z mikrofonem na długim wysięgniku. Mikrofon miał filtr przeciwwiatrowy z szarego futra, a wysięgnik dziesięć stóp długości. Dźwiękowiec oparł się biodrami o policyjną
taśmę i jak najdalej wyciągnął ręce. Usłyszał w słuchawkach głos Emersona. Ten rozmawiał z Biancą o prostytucji.
Patolog obejrzał ramiona i uda dziewczyny. Sprawdził również między palcami stóp, ale nie znalazł żadnych śladów nakłuć. Zatem nie przyszła tam po działkę. Może była dziwką wychodzącą od klienta. Któż inny mógłby wychodzić bocznymi drzwiami hotelu w środku nocy, w takim stroju? Dziewczyna była młoda i urodziwa. Tak więc nie mogła być tania. Zatem mogła mieć torebkę pełną nowiutkich dwudziestek, niedawno pobranych z bankomatu przez jakiegoś biznesmena. Wpadła na kogoś, kto na nią czekał albo na kogoś takiego jak ona. Tak czy inaczej, wyrwał jej torebkę i trochę za mocno uderzył w głowę.
W kartotece niekoniecznie musiały znajdować się odciski palców dziewiętnasto- czy dwudziestoletniej dziewczyny nie-będącej narkomanką, chyba że popełniła kiedyś jakieś przestępstwo. Emerson nie zamierzał na to liczyć, tak więc nie spodziewał się, że zdołają ustalić jej tożsamość dzięki bazie danych. Sądził, że pomoże mu nocny recepcjonista, który wpuścił ją i wypuścił, albo frajer, który korzystał z jej usług.
– Niech nikt nie opuszcza hotelu – powiedział do
Bianki. – Przesłuchamy po kolei wszystkich gości i członków
personelu. I zawiadom wszystkie jednostki, żeby szukali faceta
mającego sporo dwudziestek.
– Dużego faceta – podsunęła Bianca.
Emerson skinął głową.
– Naprawdę dużego. To był silny cios.
Patolog zabrał ciało do kostnicy, a Donna Bianca zajęła hotelowy bar i do ósmej trzydzieści przesłuchała dwie trzecie świadków.
Fryzjer był kompetentnym staruszkiem, który zapewne strzygł w tym samym stylu prawie od pięćdziesięciu lat. Zrobił coś, co żołnierze nazywali murkiem. Zostawił półtora cala na czubku, a dół i boki przystrzygł, poczynając od dołu. Potem wyrównał baki i usunął włoski na karku. Reacher znał to