Выбрать главу

– Musimy znaleźć tę osobę – zdecydowała Hutton. – Naszym celem jest dopilnowanie, żeby ta historia nie wyszła na jaw.

– Nie moim celem. Nie obchodzi mnie, czy ten cały Peter-sen dostanie czwartą gwiazdkę.

– Jednak obchodzi cię reputacja ćwierć miliona weteranów. Skandal by ją splamił. A to dobrzy ludzie.

Reacher nie znalazł kontrargumentu.

– To proste – powiedziała Hutton. – James Barr nie ma

wielu przyjaciół, to zawęża krąg poszukiwań. Jeden z nich

musi być tym facetem.

Reacher nadal milczał.

– Dwie pieczenie na jednym ogniu – powiedziała Hutton. – Ty dorwiesz manipulatora, a armia odetchnie z ulgą.

– Dlaczego armia nie zrobi tego za mnie?

– Nie możemy zwracać na siebie uwagi.

– Mam problemy operacyjne – powiedział Reacher.

– Brak odpowiednich upoważnień?

– Gorzej. Chcą mnie aresztować.

– Za co?

– Za zamordowanie tej dziewczyny na tyłach hotelu.

– Co?

– Manipulatorowi nie podoba się moja obecność. Już raz próbował usunąć mnie z drogi w poniedziałek wieczorem, posługując się tą dziewczyną jako przynętą. Dlatego wczoraj dwukrotnie się z nią widziałem. A teraz zabili ją i jestem pewien, że podejrzenia padną na mnie.

– Masz alibi?

– To zależy od czasu jej zgonu, ale zapewne nie. Jestem pewien, że policja już mnie szuka.

– To problem – zauważyła Hutton.

– Tylko chwilowy rzekł Reacher. – Nauka jest po mojej stronie. Jeśli złamano jej kark jednym uderzeniem w prawą skroń, to jej głowa obróciła się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, co oznacza, że cios zadał ktoś leworęczny. A ja jestem praworęczny. Gdybym uderzył ją w prawą skroń, na pewno bym ją ogłuszył, ale nie zabił. Musiałbym zrobić to później.

– Jesteś pewien?

Reacher skinął głową.

– Pamiętaj, że kiedyś zarabiałem na życie, rozwiązując takie zagadki.

– Tylko czy ci uwierzą? A może dojdą do wniosku, że jesteś wystarczająco silny, żeby zrobić to lewą ręką?

– Nie zamierzam ryzykować i sprawdzać.

– Chcesz uciec?

– Nie, chcę tu zostać. Jednak postaram się schodzić im z drogi. Co trochę utrudni mi zadanie. Nawet bardzo utrudni. Dlatego powiedziałem, że mam problemy operacyjne.

– Mogę jakoś pomóc?

Reacher uśmiechnął się.

– Dobrze znów cię widzieć, Hutton. Naprawdę.

– Jak mogę ci pomóc?

– Spodziewam się, że policjant, który nazywa się Emerson, będzie na ciebie czekał, kiedy złożysz zeznanie. Zapyta cię o mnie. Udawaj głupią. Powiedz, że się nie pokazałem, nigdy mnie nie widziałaś i tym podobne rzeczy.

Milczała przez chwilę.

– Jesteś zły – zauważyła. – Widzę to.

Kiwnął głową. Potarł twarz, jakby mył się na sucho.

– Nie przejmuję się Jamesem Barrem – rzekł. – Jeśli

ktoś chciał go wrobić, żeby spotkała go kara, której uniknął

czternaście lat temu, to nie mam nic przeciwko temu. Ale

śmierć tej dziewczyny to co innego. To nie w porządku. Była

zwykłym głupim dzieciakiem. Nieszkodliwym.

Hutton milczała długą chwilę.

– Jesteś pewien, że zagrozili mu, że zabiją jego siostrę? – spytała w końcu.

– Nie widzę innej możliwości.

– Przecież nic nie wskazuje na to, że mu grożono. Jako prokurator nie mogłabym wysunąć takiego oskarżenia.

– Inaczej czemu Barr zrobiłby to, co zrobił? Hutton nie odpowiedziała.

– Zobaczę cię później? – zapytała.

– Mam pokój niedaleko – odparł. – Będę w pobliżu.

– W porządku.

– Chyba że mnie zamkną.

Kelnerka wróciła, więc zamówili deser. Reacher poprosił o następną kawę, a Hutton o herbatę. Rozmawiali na różne tematy, zadając rozmaite pytania. Mieli do nadrobienia czternaście lat.

***

Helen Rodin przejrzała sześć pudeł dowodów i znalazła fotokopię kartki papieru, którą znaleziono przy telefonie Jamesa Barra. Ten świstek zastępował mu książkę telefoniczną. Równym i starannym charakterem pisma zapisano na nim trzy numery telefonów. Dwa należały do siostry Barra, Rosemary -

domowy i służbowy. Trzeci do niejakiego Mike'a – faceta z sąsiedztwa. Nie było numeru Charliego.

Helen wybrała numer Mike'a. Telefon zadzwonił sześć razy, po czym włączyła się automatyczna sekretarka. Helen zostawiła swój numer i poprosiła o kontakt w sprawie ogromnej wagi.

***

Emerson spędził godzinę z rysownikiem i otrzymał dosyć wierną podobiznę Jacka Reachera. Rysunek wprowadzono do komputera i pokolorowano. Ciemnoblond włosy, lodowato niebieskie oczy, głęboka opalenizna. Następnie Emerson wpisał nazwisko, przybliżony wzrost sześć stóp i pięć cali, ciężar ciała dwieście pięćdziesiąt funtów, wiek pomiędzy trzydzieści pięć a czterdzieści pięć lat. Podał także numer telefonu posterunku. Potem rozesłał całość pocztą elektroniczną i ustawił drukarkę na dwieście kolorowych odbitek. Kazał kierowcom wszystkich radiowozów wziąć po kilka i rozdać wszystkim recepcjonistom i barmanom w mieście. Potem dodał: a także we wszystkich restauracjach, kawiarniach, barach i bistrach.

***

Przyjaciel Jamesa Barra, Mike, oddzwonił do Helen Rodin o trzeciej po południu. Zapytała go o adres i namówiła, żeby się z nią spotkał. Powiedział, że przez resztę dnia będzie w domu. Wezwała taksówkę i wyszła. Mike mieszkał na tej samej ulicy co James Barr, dwadzieścia minut jazdy z centrum miasta. Z podwórka przed domem Mike'a było widać dom Barra. Oba były do siebie podobne. Wszystkie domy na tej ulicy były do siebie podobne. Zbudowane w latach pięćdziesiątych, długie i niskie. Helen domyśliła się, że z początku wszystkie wyglądały identycznie. Jednak pół wieku dobudowywania, krycia dachów, napraw sidingu i nieustannych zmian w bezpośrednim otoczeniu sprawiło, że teraz różniły się od siebie. Jedne były odnowione, inne zaniedbane. Dom Barra należał do tych drugich. Dom Mike'a był wypielęgnowany.

Sam Mike był zmęczonym mężczyzną po pięćdziesiątce,

który pracował na rannej zmianie jako sprzedawca farb. Jego żona wróciła do domu w chwili, kiedy Helen się przedstawiała. Żona również była znużona i po pięćdziesiątce. Miała na imię Tammy, co niezbyt do niej pasowało. Była zatrudniona na niepełny etat jako pomoc dentystyczna. Pracowała dwa ranki w tygodniu dla stomatologa ze śródmieścia. Wprowadziła Helen i Mike'a do salonu, po czym poszła zaparzyć kawę. Helen i Mike usiedli. Zapadła niezręczna cisza, która trwała kilka minut.

– Co mogę pani powiedzieć? – spytał w końcu Mike.

– Był pan przyjacielem pana Barra – powiedziała Helen. Mike zerknął na otwarte drzwi salonu.

– Tylko sąsiadem – powiedział.

– Jego siostra nazwała pana jego przyjacielem.

– Byliśmy dobrymi sąsiadami. Niektórzy mogliby to nazwać przyjaźnią.

– Spędzaliście razem czas?

– Trochę rozmawialiśmy, kiedy wychodził na spacer z psem.

– O czym?

– O naszych ogródkach – odparł Mike. – Jeśli malował, pytał mnie o farby. Ja spytałem, kto mu zrobił podjazd. O takich sprawach.

– O baseballu? Mike skinął głową.

– O tym też.

Tammy wróciła z kuchni, niosąc tacę z trzema filiżankami. Obok kawy stała śmietanka, cukier, talerzyk z ciasteczkami i trzy papierowe serwetki. Postawiła tacę na ławie i usiadła obok męża.

– Proszę się częstować – zachęciła.

– Dziękuję – powiedziała Helen. – Bardzo dziękuję. Zajęli się kawą i w pokoju znów zapadła cisza.