Выбрать главу

– Był pan kiedyś w domu pana Barra? – spytała Helen. Mike zerknął na żonę.

– Raz czy dwa – powiedział.

Nie byli przyjaciółmi.

– Czy to było dla państwa zaskoczenie? – zapytała Helen. – To, co zrobił?

– Tak – przyznała Tammy. – Było.

– Zatem nie musicie państwo wstydzić się tej znajomości. Nikt nie mógł tego przewidzieć. Takie sprawy zawsze są zaskoczeniem. Sąsiedzi nic nie wiedzą.

– Próbuje go pani wybronić.

– Prawdę mówiąc, wcale nie – odparła Helen. – Jednak mamy nową teorię, że nie działał sam. Staram się tylko dopilnować, żeby jego wspólnik też został ukarany.

– To nie był Mike – powiedziała Tammy.

– Wcale tak nie uważam – zapewniła Helen. – Naprawdę. Ani przez chwilę. Nie teraz, kiedy go poznałam. Jednak kimkolwiek jest ten człowiek, pani lub Mike mogliście go znać, słyszeć o nim albo widzieć, jak tu przychodził.

– Barr nie miał żadnych przyjaciół – rzekł Mike.

– Nikogo?

– Przynajmniej o żadnych mi nie mówił. Mieszkał z siostrą, dopóki się nie wyprowadziła. Sądzę, że to mu wystarczało.

– Czy mówi panu coś imię Charlie? Mike tylko pokręcił głową.

– Co robił pan Barr, kiedy miał pracę?

– Nie wiem – powiedział Mike. – Od lat nie pracował.

– Ja widywałam tam jakiegoś człowieka – wtrąciła Tammy.

– Kiedy?

– Od czasu do czasu. Sporadycznie. Przychodził i odchodził. O różnych porach dnia i nocy, jak dobry przyjaciel.

– Jak długo to trwało?

– Od kiedy się tu przeprowadziliśmy. Spędzam w domu więcej czasu niż Mike. Dlatego więcej widzę.

– A kiedy ostatni raz widziała pani tego człowieka?

– Chyba w zeszłym tygodniu. Parę razy.

– W piątek?

– Nie, wcześniej. Może we wtorek lub w środę.

– Jak wygląda?

– Jest niski. Ma śmieszne włosy. Czarne jak świńska

szczecina.

Charlie, pomyślała Helen.

***

Eileen Hutton przeszła trzy przecznice na południe od Marriotta i zjawiła się w sądzie dokładnie za minutę czwarta. Sekretarka Alexa Rodina zeszła, żeby odprowadzić ją na drugie piętro. Zeznania składano w dużej sali konferencyjnej, ponieważ większość świadków przyprowadziła własnych adwokatów i stenografów sądowych. Jednak Hutton była sama. Usiadła sama po jednej stronie długiego stołu i uśmiechnęła się, gdy ustawiono przed nią mikrofon i wycelowano w twarz kamerę wideo. Potem wszedł Rodin i przedstawił się jej. Przyprowadził mały zespół. Asystenta, sekretarkę i stenotypistkę z maszyną do stenografowania.

– Zechce pani podać swoje nazwisko i stopień? – poprosił.

– Eileen Ann Hutton. Generał brygady, sekcja JAG, armia Stanów Zjednoczonych.

– Mam nadzieję, że to nie potrwa długo – powiedział Rodin.

– Nie potrwa – zapewniła go Hutton.

I nie trwało. Rodin żeglował po nieznanych sobie wodach. Poruszał się po omacku. Mógł tylko macać na oślep i mieć nadzieję, że na coś trafi. Po pierwszych sześciu pytaniach zrozumiał, że nigdy mu się to nie uda.

– Jak by pani scharakteryzowała wojskową służbę Jamesa Barra? – zapytał.

– Przykładna, lecz nienadzwyczajna.

– Czy miał kiedyś jakieś kłopoty? – zapytał.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Czy popełnił kiedyś jakieś przestępstwo?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– A słyszała pani o ostatnich wydarzeniach w tym mieście?

– Tak.

– Czy w przeszłości Jamesa Barra jest coś, co mogłoby rzucić światło na jego ewentualny udział w tych wydarzeniach?

– Nic nie wiem na ten temat.

– Czy istnieje jakiś powód, aby Pentagon był bardziej

zainteresowany Jamesem Barrem niż przeciętnym weteranem? – zapytał w końcu.

– Nic mi o tym nie wiadomo – powiedziała Hutton. W tym momencie Alex Rodin się poddał.

– W porządku – powiedział. – Dziękuję, generał Hutton.

***

Helen Rodin przeszła trzydzieści jardów i przez chwilę stała przed domem Jamesa Barra. Wejście zagradzała policyjna taśma, a rozbite drzwi zabito dyktą. Dom wyglądał ponuro i pusto. Nie było tu nic do oglądania. Przez komórkę wezwała taksówkę i kazała się zawieźć do szpitala. Dojechała tam po czwartej po południu i słońce już zachodziło. Zapaliło budynek z białego betonu pastelowymi odcieniami oranżu i różu.

Wjechała na piąte piętro, wpisała się do książki departamentu więziennictwa, znalazła zmęczonego trzydziestoletniego lekarza i zapytała o stan zdrowia Jamesa Barra. Lekarz nie potrafił udzielić konkretnej odpowiedzi. Niezbyt interesował go stan Jamesa Barra. To było oczywiste. Helen wyminęła lekarza i otworzyła drzwi pokoju Barra.

Barr był przytomny i wciąż przykuty do łóżka. Jego głowa nadal tkwiła w uchwycie. Miał otwarte oczy i wpatrywał się w sufit. Oddychał cicho i powoli, a urządzenie monitorujące pracę serca popiskiwało co niecałą sekundę. Ręce trochę mu drżały i kajdanki pobrzękiwały o ramę łóżka. Ciche, monotonne, metaliczne dźwięki.

– Kto tu jest? – zapytał.

Helen podeszła bliżej i pochyliła się, żeby mógł ją zobaczyć.

– Masz tu dobrą opiekę?

– Na nic się nie skarżę – powiedział.

– Opowiedz mi o twoim przyjacielu, Charliem.

– On tu jest?

– Nie, nie ma go tu.

– A Mike był?

– Nie sądzę, żeby wpuszczali tu odwiedzających. Tylko

prawników i rodziny.

Barr nic nie powiedział.

– To twoi jedyni przyjaciele? – zapytała Helen. – Mike i Charlie?

– Chyba tak – odparł Barr. – Mike to właściwie tylko sąsiad.

– A Jeb Oliver?

– Kto?

– Pracuje w sklepie z częściami samochodowymi.

– Nie znam go.

– Jesteś pewien?

Barr poruszył oczami i wydął usta, jak człowiek szukający czegoś w pamięci, próbujący pomóc, rozpaczliwie potrzebujący aprobaty.

– Przykro mi. Nigdy o nim nie słyszałem.

– Bierzesz narkotyki?

– Nie – odparł Barr. – Nigdy. Tego bym nie zrobił. – Milczał chwilę. – Właściwie to w ogóle niewiele robię. Po prostu żyję. Właśnie dlatego to wszystko nie ma dla mnie sensu. Żyłem spokojnie przez czternaście lat. Dlaczego miałbym to wszystko przekreślić?

– Opowiedz mi o Charliem – powiedziała Helen.

– Trzymamy się razem – rzekł Barr. – Robimy różne rzeczy.

– Z bronią?

– Trochę.

– Gdzie mieszka Charlie?

– Nie wiem.

– Jak długo się przyjaźnicie?

– Pięć lat. Może sześć.

– I nie wiesz, gdzie mieszka?

– Nigdy mi nie powiedział.

– Bywał u ciebie.

– Co z tego?

– Ty nigdy u niego nie byłeś?

– To on przychodził do mnie.

– Masz numer jego telefonu?

– Po prostu pojawiał się tu i tam od czasu do czasu.

– Jesteście dobrymi przyjaciółmi?

– Dość dobrymi.

– Jak dobrymi?

– Lubimy się.

– Na tyle, żebyś powiedział mu o tym, co zdarzyło się czternaście lat temu?

Barr wciąż milczał. Tylko zamknął oczy.

– Powiedziałeś mu?

Barr nie odpowiadał.

– Myślę, że mu powiedziałeś – naciskała Helen. Barr nie potwierdził ani nie zaprzeczył.

– Dziwię się, że ktoś nie wie, gdzie mieszka jego przyjaciel. Szczególnie tak bliski przyjaciel, jakim był dla ciebie Charlie.

– Nie naciskałem – rzekł Barr. – Miałem szczęście, że w ogóle miałem jakiegoś przyjaciela. Nie chciałem tego zepsuć wypytywaniem.