Выбрать главу

– Może namierzymy tę rozmowę.

– Oszczędzę wam fatygi. Jestem przed sklepem spożywczym „Martha's”.

– Powinieneś się ujawnić.

– Pohandlujmy – zaproponował Reacher. – Dowiedz się. kto ustawił na parkingu ten styropianowy słupek, a wtedy pomyślę o oddaniu się w wasze ręce.

– Barr go postawił.

– Wiesz, że nie. Jego furgonetki nie ma na filmie.

– Użył innego pojazdu.

– On nie ma innego pojazdu.

– No to go pożyczył.

– Od przyjaciela? – zapytał Reacher. – Może. A może to przyjaciel ustawił za niego ten słupek. Tak czy inaczej, znajdź tego przyjaciela, a ja zastanowię się, czy przyjść do ciebie na pogawędkę.

– Na tych kasetach są tysiące samochodów.

– Masz ludzi – przypomniał Reacher.

– Nie handluję – rzekł Emerson.

– Sądzę, że ma na imię Charlie – rzekł Reacher. – Niski facet, sztywne, czarne włosy.

– Nie handluję – powtórzył Emerson.

– Ja nie zabiłem tej dziewczyny – powiedział Reacher.

– To ty tak twierdzisz.

– Lubiłem ją.

– Łamiesz mi serce.

– I wiecie, że zeszłej nocy nie spałem w hotelu Metropole.

– Dlatego tam zostawiłeś jej ciało.

– Ponadto nie jestem leworęczny.

– Nie nadążam.

– Niech Bellantonio porozmawia z waszym patologiem.

– Znajdziemy cię – zapewnił Emerson.

– Nie znajdziecie – odparł Reacher. – Jeszcze nikomu się to nie udało.

Potem rozłączył się i wrócił na ulicę. Przeszedł na drugą stronę i pół kwartału na północ, po czym schował się za stertą nieużywanych betonowych barier oporowych na nieużywanej parceli. Czekał. Po sześciu minutach pod sklep spożywczy podjechały dwa radiowozy. Na światłach, lecz bez syren. Z wozów wysiedli czterej policjanci. Dwaj weszli do sklepiku, a dwaj

podeszli do telefonu. Reacher obserwował, jak przegrupowują się na chodniku. Patrzył, jak przeszukują zaułek i zaglądają za róg. Widział, jak wrócili i pogodzili się z niepowodzeniem. Zobaczył, jak jeden z nich przeprowadza przez radio krótką rozmowę, popartą defensywną mową ciała. Podniesione dłonie, wzruszenie ramion. Potem rozmowa zakończyła się, a Reacher ostrożnie ruszył na wschód, kierując się do Marriotta.

***

Zek u obu rąk miał tylko kciuki i po jednym palcu. U prawej dłoni był to kikut wskazującego palca, poczerniały i powykręcany w wyniku odmrożenia. Pewnej zimy spędził cały tydzień pod gołym niebem, mając na sobie stary szynel czerwonoarmisty, a ponieważ jej poprzedni właściciel nosił manierkę przy pasie dokładnie na prawej kieszeni, materiał w tym miejscu był trochę bardziej przetarty niż na lewej. Od takich drobiazgów zależało życie. Lewa dłoń ocalała, a prawa ucierpiała. Czuł, jak jej palce zamarzają, poczynając od małego. Wyjął rękę z kieszeni i pozwolił jej całkiem zamarznąć, żeby stracić w niej czucie. Potem odgryzł sobie wszystkie odmrożone palce, zanim zdążyła wdać się gangrena. Pamiętał, jak upuszczał je na ziemię, jeden po drugim, niczym suche patyki.

Miał mały palec lewej dłoni. Brakowało mu trzech środkowych. Dwa z nich odciął mu sadysta sekatorem. Trzeci Zek obciął sobie sam, naostrzoną łyżką, żeby nie zakwalifikowano go do pracy w jakimś warsztacie. Nie pamiętał szczegółów, tylko krążącą pogłoskę, że lepiej stracić jeszcze jeden palec, niż pójść do pracy w tym zakładzie. Zdaje się, że chodziło o tamtejszego nadzorcę.

Okaleczone dłonie. Dwie z wielu pamiątek z innych czasów, innych miejsc. Zdążył się już do nich przyzwyczaić, ale bardzo utrudniały życie. Telefony komórkowe stają się coraz mniejsze. Linsky miał dziesięciocyfrowy numer i cholernie trudno było go wystukać. Zek nigdy nie posługiwał się jednym telefonem dostatecznie długo, żeby wprowadzić numer do pamięci aparatu. To byłby idiotyzm.

W końcu zdołał wystukać numer, skupił się i wcisnął małym palcem klawisz wywołania. Przełożył aparat do drugiej ręki i przybliżył do ucha. Nie musiał go przyciskać. Wciąż miał dobry słuch, co samo w sobie było cudem.

– Tak? – odezwał się Linsky

– Nie mogą go znaleźć – powiedział Zek. – Nie powinienem był ci mówić, żebyś dłużej go nie śledził. To był błąd.

– Gdzie go szukali?

– Tu i tam. Zeszłą noc spędził w motelu. Obstawili go, ale jestem pewien, że tam nie wróci. Mają człowieka przed biurem tej adwokat. Poza tym strzelają na oślep.

– Co mam zrobić?

– Chcę, żebyś go znalazł. Weź Chenkę i Vladimira. I przyślę ci Raskina. Pracujcie razem. Znajdź go jeszcze dziś i zadzwoń do mnie.

***

Reacher przystanął dwie przecznice przed Marriottem. Wiedział, co zrobi Emerson. Przecież przez trzynaście lat sam był takim Emersonem. Policjant w myślach sporządzi listę ewentualnych kryjówek i znajomych. Ewentualne kryjówki o tej porze obejmą restauracje. Toteż Emerson wyśle radiowozy do barów, restauracji i kawiarń, włącznie z tym bufetem sałatkowym, który lubiła Helen Rodin, oraz barem sportowym. Potem zajmie się znajomymi, których lista ogranicza się do Helen Rodin. Każe policjantowi z holu wjechać na trzecie piętro i zapukać do drzwi jej biura.

A później sprawdzi u Eileen Hutton.

Dlatego Reacher przystanął dwie przecznice przed Marriottem i rozejrzał się za jakimś miejscem, gdzie mógłby zaczekać. Znalazł takie za sklepem obuwniczym. Była to ogrodzona z trzech stron ceglanym murkiem wiata, zasłaniająca przed oczami przechodniów plastikowy pojemnik na śmieci, który sięgał Reacherowi do ramienia. Wszedł tam i odkrył, że jeśli oprze się ramieniem o śmietnik, będzie widział szeroki na jard kawałek głównych drzwi Marriotta. Była to całkiem wygodna pozycja. I najprzyjemniej pachnący śmietnik, w jakim zdarzyło

mu się tkwić. Pojemnik roztaczał zapach kartonu i nowych butów. Znacznie lepszy od tego, co wdychasz za sklepem rybnym.

Wyliczył sobie, że jeśli Emerson działa sprawnie, to nie będzie musiał czekać tu dłużej niż pół godziny. Jeżeli bardzo sprawnie, to najwyżej dwadzieścia minut. Jeśli przeciętnie, to około godziny. Oparł się o śmietnik i czekał. Nie było późno, ale na ulicach już było cicho. Widział niewielu przechodniów. Obserwował i czekał. Zapach nowej skóry z pustych pudełek po butach sprawił, że Reacher zaczął myśleć o czymś innym. sobie nową parę. Wyciągnął nogę przed siebie i spojrzał. Tenisówki, które nosił, były miękkie, lekkie i miały cienkie podeszwy. Dobre w Miami. Tutaj niezbyt. Z łatwością mógł przewidzieć sytuację, w której przydałyby się solidniejsze buty.

Nagle jeszcze raz spojrzał w dół. Cofnął się, złączył stopy i zrobił krok naprzód. Stanął. Zrobił następny krok drugą nogą i znów znieruchomiał, jak bohater slapstickowej komedii. Patrzył na swoje stopy. Coś go zaniepokoiło. Coś w związku z dowodami zebranymi przez Bellantonia. Coś, co znajdowało się na tych kilkuset zadrukowanych kartkach.

Po chwili znów podniósł wzrok, ponieważ kątem oka dostrzegł jakiś ruch przy znajdujących się dwie przecznice dalej drzwiach Marriotta. Zobaczył policyjny radiowóz. Samochód pojawił się w jego polu widzenia i stanął. Wysiedli dwaj policjanci w mundurach. Reacher spojrzał na zegarek. Dwadzieścia trzy minuty. Emerson był dobry, ale nie nadzwyczajny. Policjanci weszli do hotelu. Pięć minut zajmie im rozmowa z recepcjonistą. Ten bez oporu poda im numer pokoju Hutton. Przecież goście jutro wyjadą, a miejscowa policja zostanie.

Policjanci pójdą do pokoju Hutton. Zapukają do drzwi. Hutton ich wpuści. Nie ma nic do ukrycia. Policjanci rozejrzą się i pójdą sobie. Góra dziesięć minut od początku do końca.