i dotknęła jego knykci. Były duże i twarde, pokryte stwardniałą tkanką jak orzechy. Wciąż wojownik, pomyślała. Wciąż obtłukuje sobie ręce, chroniąc nos i zęby. Przesunęła dłonie na jego pierś. Miał tam bliznę, na lewo od mostka. Rozerwane mięśnie zagoiły się, pozostawiając wgłębienie, w którym mieścił się czubek jej palca. Rana postrzałowa. Stara, ale dla niej nowa. Zapewne kula z trzydziestkiósemki.
– Nowy Jork – wyjaśnił Reacher. – Przed laty. Wszyscy pytają.
– Wszyscy?
– Wszyscy, którzy ją widzą.
Hutton przytuliła się do niego.
– Ilu ludzi ją widuje?
Uśmiechnął się.
– No wiesz, na plażach, w takich miejscach.
– A w łóżku?
– W szatniach – dodał.
– A w łóżku? – powtórzyła.
– Nie jestem mnichem – odparł.
– Bolało?
– Nie pamiętam. Trzy tygodnie byłem nieprzytomny.
– Tuż nad sercem.
– To był mały rewolwer. Pewnie słaby ładunek. Powinien był mierzyć w głowę. Tak byłoby lepiej.
– Dla niego. Nie dla ciebie.
– Jestem szczęściarzem. Byłem nim i będę.
– Może. Jednak powinieneś uważać.
– Staram się.
Chenko i Vladimir wzięli północny koniec miasta. Trzymali się z daleka od motelu. Tym zajęła się już policja. Najpierw pojechali do baru sportowego. Weszli i sprawdzili lokal. W środku było mroczno i prawie pusto. Najwyżej trzydziestu gości. Żaden nie był podobny do faceta ze zdjęcia. Żaden nie był Reacherem. Vladimir został przy drzwiach, a Chenko sprawdził męską toaletę. Drzwi jednej kabiny były zamknięte. Chenko
zaczekał, aż facet spuści wodę i wyjdzie. To nie był Reacher. Po prostu jakiś facet. Chenko wrócił do Vladimira i razem wsiedli do samochodu. Zaczęli patrolować ulice, powoli, cierpliwie, objeżdżając każdy kwartał budynków i przystając na skrzyżowaniach, żeby popatrzeć na chodniki.
Hutton podparła się na łokciu i spojrzała na twarz Reachera. Oczy miał takie same. Może trochę zapadnięte i o cięższych powiekach. Jednak wciąż były niebieskie i błyszczące jak kryształki lodu w arktycznym słońcu. Jak jednobarwne, bliźniacze jeziora polodowcowe, wysoko w górach. Tylko ich wyraz się zmienił. Czternaście lat temu były przekrwione i zamglone odrobiną gorzkiego cynizmu. Były oczami żołnierza. Żandarma. Pamiętała, jak leniwie omiatały pokój, jak śmiercionośne smugacze namierzające cel. Teraz były jaśniejsze. Młodsze. Bardziej niewinne. Był starszy o czternaście lat, lecz znów patrzył na świat oczami dziecka.
– Niedawno się ostrzygłeś – zauważyła.
– Dziś rano – powiedział. – Dla ciebie.
– Dla mnie?
– Wczoraj wyglądałem jak dzikus. Powiedzieli mi, że przyjedziesz. Nie chciałem, żebyś pomyślała, że jestem bezdomnym włóczęgą.
– A nie jesteś?
– Owszem. Pewnego rodzaju.
– Jakiego rodzaju?
– Dobrowolnym.
– Powinniśmy coś zjeść – powiedziała.
– Dobry plan.
– Na co masz ochotę?
– Na to samo co ty. Podzielimy się. Zamów duże porcje.
– Jeśli chcesz, możesz zamówić coś innego.
Odmownie pokręcił głową.
– Za miesiąc jakiś urzędnik z kwatermistrzostwa sprawdzi
twoje wydatki. Lepiej, jeśli zobaczy rachunek za jedno danie
niż za dwa.
– Martwisz się o moją reputację?
– Martwię się o twój następny awans.
– Nie dostanę go. Skończę służbę jako generał brygady.
– Nie teraz, kiedy ten Petersen jest ci winien przysługę.
– Nie przeczę, że fajnie byłoby mieć dwie gwiazdki.
– Też tak uważam – powiedział Reacher. – Mnóstwo takich dwugwiazdkowych nieźle mi dopieprzyło. Miło byłoby pomyśleć, że choć raz było odwrotnie.
Pokazała mu język.
– Co jemy? – spytał Reacher.
– Lubię sałatki.
– Ktoś musi.
– Ty nie lubisz?
– Weź sałatkę z kurczakiem, a do niej stek. Ty zjesz żarcie dla królików, a ja mięso. I jeszcze jakiś duży deser. Oraz dzbanek kawy.
– Wolę herbatę.
– Nie zgadzam się rzekł Reacher. – Na pewne kompromisy nigdy nie pójdę. Nawet mimo wścibskiego kwatermistrza.
– Chce mi się pić.
– Przyniosą wodę z lodem. Zawsze przynoszą.
– Jestem wyższa stopniem.
– Zawsze byłaś. Widziałaś, żebym kiedyś z tego powodu pił herbatę?
Pokręciła głową i wstała z łóżka. Naga podeszła do biurka. Sprawdziła menu i wybrała numer. Zamówiła sałatkę z kurczakiem, szesnastouncjowy stek, duże ciastko i lody. Oraz dzbanek z kawą. Reacher uśmiechnął się do niej.
– Mamy dwadzieścia minut – powiedziała. – Weźmy
prysznic.
Raskin wziął centrum miasta. Sprawdzał je na piechotę, z plakatem w ręku i listą w głowie: restauracje, bary, bistra, jadłodajnie, bufety, sklepy spożywcze, hotele. Zaczął od Metropole Palace. Hol, bar. Nic. Poszedł do chińskiej restauracji dwie przecznice dalej. Wszedł i wyszedł, szybko i dyskretnie.
Uważał, że jest bardzo dobry w tej robocie. Nie rzucał się w oczy. Był niepozorny. Przeciętnego wzrostu, średniej budowy ciała, o pospolitych rysach twarzy. Ludzie patrzyli przez niego jak przez powietrze, co czasami bywało irytujące, ale w pewnych sytuacjach stało się nieocenione. Nikt go nie dostrzegał. Nikt nie pamiętał.
Reachera nie było w chińskiej restauracji. Ani w sklepie spożywczym i irlandzkim pubie. Raskin wyszedł na ulicę i postanowił ruszyć na północ. Sprawdzi w biurze tej adwokat, a potem pójdzie do Marriotta. Ponieważ zdaniem Linsky'ego w hotelach można znaleźć najpiękniejsze kobiety. A Raskin wiedział z doświadczenia, że mężczyźni, którzy rzucają się w oczy, przestają z najładniejszymi kobietami.
Reacher wyszedł spod prysznica, po czym skorzystał ze szczoteczki i pasty do zębów oraz grzebienia Hutton. Potem wytarł się ręcznikiem, przeszedł po pokoju i pozbierał swoje rzeczy. Ubrał się i pozapinał. Siedział ubrany na łóżku, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
– Obsługa hotelowa – zawołał nieznajomy głos.
Hutton wystawiła głowę z łazienki. Była ubrana, ale w trakcie suszenia włosów.
– Ty idź – powiedział Reacher.
– Ja?
– Musisz podpisać rachunek.
– Możesz zrobić to za mnie.
– Policja nie znajdzie mnie, więc wróci tu za dwie godziny. Lepiej, żeby facet na dole nie wiedział, że nie jesteś sama.
– Zawsze czujny, prawda?
– I dlatego szczęście mnie nie opuszcza.
Hutton przygładziła czuprynę i ruszyła do drzwi. Reacher usłyszał stukot kółek wózka, brzęk talerzy i skrobanie długopisu. Usłyszawszy stuknięcie zamykanych drzwi, wszedł do salonu, gdzie znalazł stolik na kółkach, ustawiony na środku. Kelner ustawił przy nim jedno krzesło.
– Jeden nóż – powiedziała Hutton. – Jeden widelec. Jedna łyżka. O tym nie pomyśleliśmy.
– Będziemy jedli na zmianę – rzekł Reacher. – Romantycznie.
– Pokroję ci stek i będziesz mógł jeść palcami.
– Mogłabyś mnie karmić. Powinniśmy zamówić winogrona.
Uśmiechnęła się.
– Pamiętasz Jamesa Barra? – zapytał.
– Upłynęło zbyt wiele czasu – odpowiedziała. – Jednak wczoraj ponownie przeczytałam jego akta.
– Jak dobrym był snajperem?