Выбрать главу

– Nie najlepszym, jakiego mieliśmy, ale nie najgorszym.

– Jak też tak go zapamiętałem. Wczoraj poszedłem na parking obejrzeć teren. To była dobra snajperska robota. Naprawdę robiąca wrażenie. Nie pamiętam, żeby był aż taki dobry.

– Mają mnóstwo dowodów.

Skinął głową. Nic nie powiedział.

– Pewnie dużo ćwiczył – powiedziała. – W wojsku był

pięć lat, ale minęło prawie trzy razy tyle, odkąd został zwolniony. Może powoli się uczy.

– Może.

Spojrzała na niego.

– Nie zostajesz, prawda? Zamierzałeś wyjechać zaraz po kolacji. Z powodu tej historii z policją. Myślisz, że oni tu wrócą.

– Wrócą – rzekł Reacher. – To pewne.

– Nie muszę ich wpuszczać.

– W takim mieście policja robi, co chce. A gdyby mnie znaleźli, miałabyś kłopoty.

– Nie, jeśli jesteś niewinny.

– Tego w żaden sposób nie możesz wiedzieć. Tak by powiedzieli.

– To ja jestem prawnikiem – przypomniała mu.

– A ja byłem żandarmem – odparł Reacher. – Znam ich sposób myślenia. Nienawidzą zbiegów. Zbiegowie doprowa-

dzają ich do szału. Aresztowaliby cię razem ze mną i wyjaśnili wszystko nie wcześniej niż za miesiąc. A do tego czasu twoją drugą gwiazdką diabli by wzięli.

– No to dokąd pójdziesz?

– Nie mam pojęcia. Coś wymyślę.

***

Główne wejście do wieżowca z czarnego szkła było zamknięte. Raskin zapukał dwa razy. Strażnik w recepcji podniósł głowę. Raskin pomachał mu zwiniętym plakatem.

– Przesyłka – powiedział.

Strażnik wstał, podszedł do drzwi i otworzył je jednym z pęku kluczy. Raskin wszedł do środka.

– Rodin – powiedział. – Trzecie piętro.

Strażnik kiwnął głową. Tego dnia do biura Helen Rodin przyszło mnóstwo przesyłek. Pudła, kartony, całe wózki. Jeszcze jedna nie budziła podejrzeń. Ani zdziwienia. Bez słowa wrócił za swoje biurko, a Raskin poszedł do windy. Wsiadł i nacisnął guzik trzeciego piętra.

Od razu zobaczył policjanta stojącego przed drzwiami biura. Natychmiast zrozumiał, co to oznacza. Obecność policjanta świadczyła o tym, że biuro adwokackie pozostawało jedną z potencjalnych kryjówek. A więc i o tym, że Reachera nie było tutaj i nie pojawił się w ciągu kilku ostatnich godzin. Raskin rozejrzał się, jakby szukał drogi, po czym skręcił za najbliższy róg. Odczekał chwilę, a następnie wrócił do windy. Złożył plakat i schował go do kieszeni. W holu, z miną człowieka mającego poczucie spełnionego obowiązku, niedbale pomachał strażnikowi i wyszedł w noc. Skręcił w lewo i skierował się na północny wschód, do Marriotta.

***

Reacher nie zdołał wypić całego dzbanka kawy. Poddał się po piątej filiżance. Hutton najwyraźniej nie miała mu tego za złe. Najwyraźniej jej zdaniem pięć na sześć możliwych usprawiedliwiało jego upór w kwestii wyboru kawy.

– Odwiedź mnie w Waszyngtonie – powiedziała.

– Odwiedzę – obiecał. – Na pewno. Jak tylko tam będę.

– Nie daj się złapać.

– Nie dam – powiedział. – Nie tym facetom.

Potem tylko przyglądał się jej przez chwilę. Zachowując wspomnienie. Dodając kolejny fragment do swojej mozaiki. Pocałował ją w usta i podszedł do drzwi. Wyszedł na korytarz i ruszył na schody. Na parterze poszedł w przeciwnym kierunku, niż znajdował się hol, i ponownie skorzystał z drzwi awaryjnych. Zamknęły się za nim, a on nabrał tchu, wyłonił się z cienia i ruszył chodnikiem.

***

Raskin natychmiast go zauważył. Był trzydzieści jardów za nim i szedł szybko, dochodząc do Marriotta od tyłu. W świetle latarni dostrzegł błysk szkła. Otworzyły się drzwi awaryjne. Zobaczył wychodzącego z nich wysokiego mężczyznę. Facet zatrzymał się. Drzwi zaniknęły się automatycznie, a wysoki facet odwrócił się i rzucił na nie okiem, a wtedy błysk światła odbitego od szklanej tafli drzwi na moment oświetlił jego twarz. Tylko przez ułamek sekundy, jakby ktoś na moment oświetlił ją latarką. Jak w stroboskopowym błysku światła. Przez moment. To jednak wystarczyło, żeby Raskin nabrał pewności. Człowiek, który właśnie wyszedł, był mężczyzną z plakatu. Jack Reacher, na pewno, bez cienia wątpliwości. Zgadzał się wzrost, waga i rysy twarzy. Raskin długo i uważnie studiował rysopis.

Teraz przystanął i natychmiast cofnął się w cień. Patrzył i czekał. Zobaczył, jak Reacher rozgląda się na boki, a potem idzie przed siebie szybkim i swobodnym krokiem. Raskin pozostał w cieniu i w myślach policzył do trzech. Potem wyszedł z cienia, przeszedł przez parking, ponownie przystanął i ostrożnie wyjrzał zza narożnika budynku. Reacher był dwadzieścia jardów przed nim. Wciąż szedł swobodnym krokiem – nie zdając sobie sprawy, że jest śledzony – środkiem chodnika, długimi krokami, z luźno opuszczonymi rękami. Duży facet. Bez dwóch zdań. Na pewno równie duży jak Vladimir.

Raskin ponownie policzył do trzech, pozwalając Reacherowi oddalić się na czterdzieści jardów. Potem ruszył za nim. Nie spuszczając go z oczu, poszukał w kieszeni komórki. Wybrał numer telefonu Grigora Linsky'ego. Reacher szedł dalej, czterdzieści jardów przed nim. Raskin przyłożył aparat do ucha.

– Tak? – zgłosił się Linsky.

– Znalazłem go – szepnął Raskin.

– Gdzie?

– Idzie ulicą. Na zachód od Marriotta. Teraz jest trzy przecznice na północ od gmachu sądu.

– Dokąd idzie?

– Chwileczkę – szepnął Raskin. – Zaczekaj.

Reacher zatrzymał się na rogu. Zerknął w lewo i skręcił w prawo, w mrok zalegający pod estakadą autostrady. Wciąż był rozluźniony. Raskin obserwował go zza sięgającej mu do pasa sterty śmieci na pustej parceli.

– Skręcił na północ – szepnął.

– Dokąd?

– Nie wiem. Może do tego baru sportowego.

– W porządku – rzekł Linsky. – Pojedziemy na północ. Zaczekamy na ulicy, pięćdziesiąt jardów od tego baru. Zadzwoń do mnie dokładnie za trzy minuty. A tymczasem nie strać go z oczu.

– W porządku – powiedział Raskin. Wyłączył telefon, ale trzymał go przy uchu, przechodząc przez pustą parcelę. Przystanął pod ceglanym murem i wyjrzał zza niego. Reacher nadal był czterdzieści jardów przed nim, wciąż szedł środkiem chodnika, lekko kołysząc rękami, idąc żwawym krokiem. Pewny siebie, pomyślał Raskin. Może zbyt pewny siebie.

***

Linsky skończył rozmowę z Raskinem i natychmiast zadzwonił do Chenki i Vladimira. Kazał im jak najszybciej stawić się na spotkanie pięćdziesiąt jardów na północ od baru sportowego. Potem zadzwonił do Zeka.

– Znaleźliśmy go – powiedział.

– Gdzie?

– Na północ od centrum.

– Kto go śledzi?

– Raskin. Idą ulicą. Zek milczał chwilę.

– Zaczekajcie, aż się zatrzyma – rzekł. – A wtedy

niech Chenko zawiadomi gliny. On ma najlepszy akcent.

Niech powie, że jest barmanem, recepcjonistą albo kimś

w tym rodzaju.

***

Raskin zachowywał odległość czterdziestu jardów. Ponownie wybrał numer Linsky'ego i nie rozłączył się. Reacher szedł dalej, nie przyspieszając kroku. Miał ciemne ubranie, więc trudno było dostrzec go w mroku. Kark i dłonie miał opalone, ale trochę lepiej widoczne. I wąski pasek jaśniejszej skóry u nasady niedawno ostrzyżonych włosów. Raskin skupił wzrok na tym pasku. Biała litera U, sześć stóp na ziemią, lekko unosząca się i opadająca przy każdym kolejnym kroku. Idiota, pomyślał Raskin. Powinien był posmarować to pastą do butów. Tak byśmy zrobili w Afganistanie. A potem pomyślał: Gdybyśmy mieli tam pastę do butów. Albo fryzjera.