Facet w skórzanej kurtce przeszukał zaułki i bramy po obu stronach ulicy. Niezbyt dokładnie, ale wystarczająco. Zajrzaw-
szy wszędzie, ruszył dalej, popełniając ten sam błąd co wszyscy niezbyt dokładni: uważając, że jeszcze nie skrewił i obiekt nadal jest przed nim. Dwukrotnie konsultował się przez telefon. Mówił cicho, a jego głos nie zdradzał wzburzenia. Reacher przemykał od jednej smugi cienia do drugiej, trzymając się daleko w tyle, ponieważ zbliżali się do jasnych lamp na końcu ulicy. Prowadzone przez faceta w skórzanej kurtce poszukiwania stały się coraz bardziej pobieżne. Widocznie stracił nadzieję i wpadł w panikę. Od następnego zakrętu dzieliło go jeszcze dwadzieścia stóp, gdy zatrzymał się i znieruchomiał.
Zrezygnował. Tak po prostu. Stojąc na środku chodnika, wysłuchał wiadomości przekazanej przez telefon, odpowiedział coś, a potem opuścił ręce i rozluźnił się. Nieco zgarbiony, poszedł przed siebie, żwawo i głośno, nie kryjąc się, jak człowiek nie myślący o niczym innym prócz tego, jak dostać się z punktu A do punktu B. Reacher zaczekał chwilę, aż nabrał pewności, że to nie podstęp. Potem ruszył za nim, bezszelestnie przemykając z cienia w cień.
Raskin minął drzwi baru sportowego i poszedł ulicą. W oddali widział już samochód Linsky'ego. I Chenki. Oba cadillaki stały zaparkowane jeden za drugim przy krawężniku, czekając na niego i na raport o klęsce. No cóż, oto jestem, pomyślał.
Jednak Linsky nie miał mu za złe porażki. Głównie dlatego, że krytykowanie kogoś wyznaczonego przez Zeka byłoby krytykowaniem Zeka, a na to nikt by się nie odważył.
– Pewnie zabłądził – orzekł Linsky. – Może wcale nie chciał znaleźć się na tej ulicy. Pewnie nadłożył drogi bocznymi uliczkami. Albo zboczył gdzieś, żeby się odlać. Potrwało to chwilę, więc znalazł się za tobą.
– Sprawdzałeś, czy nie idzie za tobą? – spytał Vladimir.
– Oczywiście – skłamał Raskin.
– I co teraz? – zapytał Chenko.
– Zadzwonię do Zeka – odparł Linsky.
– Będzie strasznie wkurzony – zauważył Vladimir. – Prawie mieliśmy tego faceta.
Linsky zadzwonił ze swojej komórki. Przekazał złe wieści i wysłuchał odpowiedzi. Raskin obserwował jego minę. Jednak z twarzy Linsky'ego nigdy nie dało się niczego wyczytać. Umiejętność nabyta w drodze wieloletniej praktyki, z konieczności. Ponadto rozmowa była krótka. Odpowiedź Linsky'ego była zwięzła. Niezrozumiała. Nieartykułowane trzaski w słuchawce.
Linsky rozłączył się.
– Szukamy dalej – oznajmił. – W promieniu pół mili Od miejsca, gdzie widział go Raskin. Zek przyśle nam Sokolova. Mówi, że w pięciu na pewno nam się uda.
– Niczego nie możemy być pewni – zauważył Chenko. – Oprócz bólu tyłka i bezsennej nocy.
Linsky podał mu telefon.
– No to zadzwoń do Zeka i powiedz mu to.
Chenko zamilkł.
– Weź północ, Chenko – powiedział mu Linsky. – Vladimir, południe. Raskin, sprawdź jeszcze raz wschód. Ja wezmę zachód. Sokolov pójdzie tam, gdzie będzie potrzebny, kiedy tu dotrze.
Raskin jak najszybciej poszedł z powrotem na wschód, tą samą drogą, którą przyszedł. Plan Zeka miał sens. Ostatnio widział Reachera zaledwie przed kwadransem, a idący ostrożnie uciekinier nie mógł przejść w tym czasie więcej niż pół mili. Tak więc elementarna logika wskazywała, że Reacher jest niedaleko. W tym kręgu o promieniu jednej mili. Już raz go znaleźli. Znajdą i drugi.
Wrócił aż do szerokiej i prostej ulicy prowadzącej do autostrady i skręcił na południe, w kierunku estakady. Wracał po swoich śladach. Przeszedł przez półmrok zalegający pod wiaduktem i skierował się ku pustej parceli na następnym rogu. Trzymał się blisko ściany. Skręcił.
I wtedy ściana runęła na niego.
A przynajmniej takie odniósł wrażenie. Otrzymał silny cios w tył głowy, aż zachwiał się i pociemniało mu w oczach. Potem
spadł na niego kolejny cios, po którym ugięły się pod nim kolana i upadł na twarz. Zanim stracił przytomność, poczuł jeszcze czyjąś rękę grzebiącą mu w kieszeni i wyjmującą telefon komórkowy.
Trzymając w dłoni ciepły telefon, Reacher wrócił pod wiadukt. Oparł się o betonowy filar szerokości pokoju motelowego. Stanął tak, że był skryty w cieniu, lecz jego ręce oświetlał blask pobliskiej lampy. Wyjął przedartą wizytówkę z numerami telefonów i zadzwonił do Emersona.
– Tak? – odezwał się Emerson.
– Zgadnij kto – powiedział Reacher.
– To nie jest gra, Reacher.
– Tylko dlatego, że ty przegrywasz.
Emerson nic nie powiedział.
– No i co, łatwo mnie znaleźć? – zapytał Reacher. Nie dostał odpowiedzi.
– Masz długopis i papier?
– Oczywiście.
– Zatem słuchaj – powiedział Reacher. – I rób notatki. Podał mu numery rejestracyjne obu cadillaków.
– Podejrzewam, że jeden z tych samochód był przed piątkiem na parkingu, żeby zostawić styropianowy słupek. Powinieneś sprawdzić numery rejestracyjne, przejrzeć kasety, zadać kilka pytań. Znajdziesz zorganizowaną grupę liczącą co najmniej sześć osób. Słyszałem kilka nazwisk. Raskin i Sokolov są najwyraźniej niskiej rangi. Chenko i Vladimir. Ten ostatni wygląda na faceta, który mógł zabić dziewczynę. Jest wielki jak kamienica. Ponadto ich przywódca, którego nazwiska nie wymienili. Około sześćdziesiątki i chyba po operacji kręgosłupa. Rozmawiał ze swoim szefem, którego nazywał Zekiem.
– To rosyjskie nazwiska.
– Tak sądzisz?
– Oprócz Zeka. Co to za nazwisko?
– To nie nazwisko. Zek to określenie. Po prostu pseudonim.
– Co oznacza?
– Poczytaj sobie w podręcznikach historii, to się dowiesz.
Cisza. Odgłos pisania.
– Powinieneś tu przyjść – powiedział Emerson. – Porozmawiać ze mną w cztery oczy.
– Jeszcze nie – odparł Reacher. – Rób, co do ciebie należy, a wtedy się nad tym zastanowię.
– Robię, co do mnie należy. Tropię zbiega. To ty zabiłeś tę dziewczynę. Nie jakiś facet, o którym gdzieś słyszałeś, wielki jak kamienica.
– Jeszcze jedno – powiedział Reacher. – Myślę, że facet o nazwisku Chenko to niejaki Charlie i przyjaciel Jamesa Barra.
– Dlaczego?
– Odpowiada rysopisowi. Niski szatyn z włosami sterczącymi jak szczotka.
– James Barr miał przyjaciela Rosjanina? Nasze śledztwo tego nie wykazało.
– Jak powiedziałem, rób, co do ciebie należy.
– Wszyscy robimy. Nikt nie wspominał o rosyjskim przyjacielu.
– Mówi jak rodowity Amerykanin. Sądzę, że miał coś wspólnego z tym, co zdarzyło się w piątek, co oznacza, że cała szóstka może być w to zamieszana.
– W jaki sposób?
– Nie wiem, ale zamierzam się dowiedzieć. Zadzwonię jutro.
– Jutro będziesz w więzieniu.
– Tak jak teraz? Śnij dalej, Emerson.
– Gdzie jesteś?
– Niedaleko – odparł Reacher. – Śpij dobrze, detektywie.
Rozłączył się, schował wizytówkę Emersona z powrotem do kieszeni i wyjął serwetkę z numerem Helen Rodin. Zadzwonił do niej i schował się w mroku za filarem.