Выбрать главу

– Nie?

– Nie rozmawiam z reporterami.

– Nie jestem reporterem.

– Tam stoi wypasiony mustang z pięciolitrowym silnikiem. To nie jest policyjny wóz ani z wypożyczalni. Ponadto ma rejestrację z Indiany. Na przedniej szybie ma nalepkę NBC. Dlatego zgaduję, że jest pan reporterem chcącym wypichcić telewizyjny program o tym, jak James Barr korzystał z mojej strzelnicy, przygotowując się do zamachu.

– A tak było?

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Jednak Barr bywał tutaj, prawda?

– Nie mam nic do powiedzenia – powtórzył facet.

Powiedział to bez gniewu. Zdecydowanie. Nie wrogo. Po

prostu stanowczo. Nie miał nic do powiedzenia. I koniec. W chacie zrobiło się cicho. Było słychać tylko odgłos strzałów w oddali i cichy pomruk dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia. Może lodówka.

– Nie jestem reporterem – powtórzył Reacher. – Pożyczyłem ten samochód od reporterki, to wszystko. Żeby się tu dostać.

– To kim pan jest?

– Po prostu kimś, kto kiedyś znał Jamesa Barra. Chcę dowiedzieć się czegoś o jego przyjacielu, Charliem. Myślę, że to jego przyjaciel Charlie sprowadził go na złą drogę.

Facet nie zapytał: Jaki przyjaciel? Nie spytał: Kim jest Charlie? Tylko pokręcił głową i rzekł:

– Nie mogę panu pomóc.

Reacher przeniósł wzrok na oprawioną w ramki tarczę.

– To pana? – zapytał.

– Jak wszystko, co pan tu widzi.

– Z jakiej odległości?

– Dlaczego pan pyta?

– Ponieważ myślę, że jeśli z sześciuset jardów, to był pan dobry. Jeśli z ośmiuset, to bardzo dobry. A jeżeli z tysiąca, to niewiarygodnie dobry.

– Pan strzela? – spytał facet.

– Kiedyś strzelałem.

– W wojsku?

– Dawne czasy.

Mężczyzna odwrócił się i zdjął tarczę z gwoździa. Delikatnie położył ją na ladzie i podsunął Reacherowi. Na samym dole widniał odręczny napis wyblakłym atramentem: Zawody strzeleckie Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych w 1978. Dystans 1000 jardów. Sierżant Samuel Cash, trzecie miejsce. Poniżej podpisy trzech sędziów.

– Sierżant Cash? – spytał Reacher.

– W stanie spoczynku – odparł facet.

– Ja też.

– Ale nie marines.

– Poznaje pan to po oczach?

– Bez trudu.

– Wojska lądowe – rzekł Reacher. – Mój ojciec był w piechocie morskiej.

– To czyni z pana półczłowieka.

Reacher powiódł palcem po szkle, nad otworami po kulach. Niezłe skupienie pięciu strzałów i szósty odrobinę z boku.

– Niezły wynik – pochwalił.

– Dzisiaj miałbym szczęście, gdyby udało mi się to z dwukrotnie bliższej odległości.

– Ja też – przyznał Reacher. – Czas leci.

– Chce pan powiedzieć, że kiedyś by pan potrafił?

Reacher nie odpowiedział. Prawdę mówiąc, zwyciężył w zawodach strzeleckich Korpusu Piechoty Morskiej na tysiąc jardów dokładnie dziesięć lat po tym, jak Cash zajął trzecie miejsce. Umieścił wszystkie sześć kul w samym środku tarczy, wybijając postrzępiony otwór, który można by zakryć kciukiem. Po kolejnych pracowitych dwunastu miesiącach postawił lśniący puchar na półce swojego biura. To był wyjątkowy rok. Był wówczas w szczytowej formie, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Wtedy nie mógł chybić. Jednak rok później nie bronił swojego tytułu, chociaż dowództwo żandarmerii bardzo tego chciało. Później, patrząc wstecz, zrozumiał, że ta decyzja zapoczątkowała dwa procesy: długie i powolne rozstanie z woj-

skiem oraz narastający niepokój. Początek nieustannego przenoszenia się z miejsca na miejsce i nieoglądania się za siebie. Niechęci do powtarzania czegokolwiek.

– Tysiąc jardów to spora odległość – powiedział sierżant

Cash. – Prawdę mówiąc, od kiedy wyszedłem z wojska, nie

spotkałem nikogo, kto z tej odległości potrafiłby choćby trafić

w tarczę.

– Może udałoby mi się ją przedziurawić – rzekł Reacher.

Cash podniósł ramkę z lady, odwrócił się i odwiesił ją na

miejsce. Wyprostował kciukiem prawej ręki.

– Nie mam tu strzelnicy na tysiąc jardów – powiedział. -

Byłoby to marnowanie amunicji i klienci wpadaliby w kompleksy. Mam jednak niezłą na trzysta, która dziś rano nie jest

używana. Może pan spróbować. Ktoś, kto mógłby trafić w tarczę

z tysiąca, powinien dobrze sobie radzić na trzystu.

Reacher nic nie powiedział.

– Nie uważa pan? – dodał Cash.

– Tak sądzę – przyznał Reacher.

Cash otworzył szufladę i wyjął nową tarczę.

– Pana nazwisko?

– Bobby Richardson – odparł Reacher.

Robert Clinton Richardson, zdobył 301 punktów w 1959, 141 trafień w 134 meczach, ale Yankees i tak zajęli dopiero trzecie miejsce.

Cash wyjął z kieszonki koszuli flamaster i napisał na tarczy R. Richardson, 300 jardów oraz datę i godzinę.

– Trzyma pan dokumentację – zauważył Reacher.

– Z przyzwyczajenia – odparł Cash.

Potem w środkowym kręgu nakreślił X. Litera miała pół cala wysokości i – nakreślona nieco krzywo – mniej niż pół cala szerokości. Zostawił tarczę na ladzie i poszedł do sąsiedniego pomieszczenia, z którego dochodził pomruk lodówki. Wrócił minutę później, niosąc karabin. Był to remington M24 z lunetką Leupolda i dwunogiem. Standardowa broń strzelca wyborowego piechoty morskiej. Karabin wyglądał na używany, ale był w doskonałym stanie. Cash położył go na ladzie. Wyjął magazynek i pokazał Reacherowi, że jest pusty. Odciągnął

rygiel i pokazał pustą komorę. Odruch, rutyna, ostrożność, zawodowa kurtuazja.

– Mój – oznajmił. – Przestrzelany na trzysta jardów. Sam to zrobiłem.

– To mi wystarczy – powiedział Reacher.

I wystarczało. Byłemu żołnierzowi piechoty morskiej, który w 1978 był trzecim strzelcem świata, w takich sprawach można było zaufać.

– Jeden strzał – powiedział Cash.

Wyjął z kieszeni jeden nabój. Pokazał go. Był to pocisk Winchester kalibru.300. Amunicja snajperska. Postawił go dokładnie na literze X. Pocisk zupełnie ją zakrył. Cash uśmiechnął się. Reacher odpowiedział uśmiechem. Rozumiał wyzwanie. Doskonale rozumiał. Trafisz w X, to porozmawiamy o Jamesie Barrze.

Dobrze przynajmniej, że nie muszę walczyć wręcz, pomyślał Reacher.

– Chodźmy – powiedział.

***

Na zewnątrz wciąż nie wiał wiatr i nie było ani gorąco, ani zimno. Idealna pogoda na strzelanie. Żadnych zimnych lub ciepłych prądów wywołujących falowanie lub migotanie powietrza. Żadnych podmuchów. Cash niósł karabin i tarczę, a Reacher jeden nabój. Wsiedli razem do humvee i Cash uruchomił silnik, który zapalił z łoskotem typowym dla diesla.

– Nie lubi go pan? – przekrzyczał hałas Reacher.

– Niespecjalnie – odrzekł Cash. – Wolałbym jakiegoś sedana. Jednak to kwestia image'u. Klienci to lubią.

Wokół ciągnęły się niskie pagórki, porośnięte trawą i karłowatymi drzewami. Ktoś użył spychacza, żeby wyryć w nich szerokie i proste rowy. Były rozmieszczone w kilkusetjardo-wych odstępach, długie na kilkaset jardów i równoległe do siebie. Każdy z tych rowów był strzelnicą na inny dystans. Każdy był oddzielony od innych naturalnymi wzniesieniami terenu i zamknięty wałami, usypanymi z ziemi przemieszczonej przez spychacz. Całość wyglądała jak nieukończone pole gol-

fowe. Częściowo zielone, częściowo nagie, z widocznymi pasmami czerwonej ziemi. Pomalowane na biało kamienie i głazy wytyczały trasy dla pieszych i pojazdów.

– Ta ziemia od zawsze należała do mojej rodziny – powiedział Cash. – Strzelnica to był mój pomysł. Pomyślałem. że mogę zrobić to samo co zawodowi gracze w golfa lub tenisa. No wie pan, po przejściu na emeryturę przeważnie zostają instruktorami.